PALANGA – NADBAŁTYCKIE ZAKOPANE

Lato 2018 było w całej Europie wyjątkowo piękne i ciepłe, więc postanowiliśmy wykorzystać je do końca. Sącząc wino w ostatnią sierpniową niedzielę wpadłem na pomysł krótkiego wyjazdu w kończący wakacje tydzień. Miało być słodkie dolce far niente: kilka dni relaksu, zachód słońca nad morzem, dobra kuchnia, krótki lot i ceny, które nie rzucą na kolana. Trochę dużo tych wymagań jak na krótki break, więc wylądowaliśmy w… litewskiej Palandze zwanej w XIX wieku „nadbałtyckim Zakopanem”.

Miasto ma bogatą historię, było pod władaniem Litwinów, Polaków, Rosjan, Niemców. Przechodziło z rąk do rąk, a każdy zostawiał ślad swojej obecności – w historii, mieszkańcach i architekturze. Swoje dobra mieli tu Massalscy, którzy niezbyt dobrze zapisali się w historii XVIII-wiecznej Rzeczpospolitej, a także Potoccy, Niesiołowscy, czy też Tyszkiewiczowie.

W Palandze bywali (i pisali): Adam Mickiewicz, Władysław Reymont, Stanisław Witkiewicz i wielu innych. Dla nas, z tym litewskim, nadmorskim miasteczkiem przeplata się jeszcze jeden kawałek  burzliwej, polskiej historii – insurekcji kościuszkowskiej  w 1794 roku oraz powstania listopadowego w 1831 roku.

Dzieje miasta związane są nierozerwalnie z miejscową kapłanką świętego ognia – Birutą, którą porwał, a następnie poślubił Kiejstut, jeden z książąt litewskich, a prywatnie stryj  późniejszego polskiego króla – Jagiełły.

Nie da się więc tego kurortu odwiedzić nie myśląc o naszej historii.


Dzisiejsza Palanga (czy też Połąga w naszym języku), to największy litewski kurort i drugie, po Kłajpedzie, największe nadmorskie miasto Litwy. Nie znajdziecie tam jednak przemysłu czy też portu handlowego (jak w Kłajpedzie). Do dzisiaj zachował się uzdrowiskowy charakter miejscowości, tak chętnie odwiedzanej nie tylko przez Litwinów, ale też Rosjan. Język polski na ulicach również jest coraz częściej słyszany – uruchomionone przez PLL LOT połączenie z Warszawą z pewnością spopularyzuje ten kierunek. Tymczasem miejsca w samolotach na trasie WAW-PLQ-WAW, były okupowane przez Polaków w 50-60%.

Pierwsze wrażenie po wylądowaniu opisuję na końcu artykułu – Lotnisko Palanga (PLQ). Szybka kalkulacja – 4 osoby x 4 bilety autobusowe x ponad 30 minut oczekiwania na autobus x dojście do hotelu – ok. 20 minut, czy taxi..? Różnica – 4 EUR. Zwycięża opcja – „taxi”, za 10 EUR.

Noclegi mamy zarezerwowane w Vila Pri Rouzes (czytaj: http://7mildalej.pl/fajny-nocleg-w-palandze-vila-pri-rouzes/). Godne polecenia! Ogarniamy się i niespiesznie kierujemy się idąc wzdłuż rzeczki o nazwie Rąża nad Bałtyk.

Centralnym punktem życia towarzyskiego jak w każdym kurorcie jest deptak prowadzący do mola. Taką rolę w Palandze spełnia ulica J. Basanavičiausa. Tam (oraz na promenadzie przed wydmami) spotkacie jedyne w mieście (umiarkowane) tłumy, inne zakątki oferują na ogół ciszę i spokój.

Molo w Palandze zostało kilka lata temu odnowione i gruntownie wyremontowane. Poza tym, że dla gości jest to żelazny punkt spaceru, to jest to również miejsce spotkań miejscowych wędkarzy. Takiej ilości łowiących na molo w Polsce nigdzie nie spotkałem. W przeciwieństwie do naszego Sopotu, ma jeszcze jedną zaletę – jest bezpłatne.

Palangos Tiltas (molo w Palandze) wychodzi w morze na długość ponad 300, jest oświetlone i czynne całą dobę.

Plaża w mieście jest podobna do naszych plaż, w końcu to samo bałtyckie morze – od Helu dzieli nas ok. 150 kilometrów.

Sorry, jest jedna różnica – tutaj nie ma parawaningu!!! Ok, może w czwartek jest zakaz…

…w sobotę też widzę morze i nie ma parawanów…

…myślałem, że to fatamorgana, ale niedziela również dniem bez parawanów!

Wniosek jest jeden – na Litwę parawany nie dotarły (sic!). Niech już tak zostanie – piękna piaszczysta plaża – czysta i niezaśmiecona.

Infrastruktura również jest: ratownicy, przebieralnie, czyste toalety (zamykane na noc).  Przejście przez wydmy – nie tylko praktyczne, ale też nazwijmy to… ekologiczne – nikt ich nie zadeptuje.

Jest przełom sierpnia i września – pogoda nie jest najgorsza – cztery ostatnie dni wakacji w Palandze były słoneczne – temperatura +22/+23ºC, w morzu można jeszcze pływać. Sprawdziłem – woda nagrzana po ciepłym, bałtyckim lecie – ma ok. 20ºC.

Jeśli więc ktoś ma pomysł na wypoczynek na plaży nad Bałtykiem – myślę, że Palanga może być doskonałą alternatywą dla polskich zatłoczonych kurortów.

Delfinarium w Kłajpedzie

W piątek niestety przetoczył się nie tylko nad polskim, ale też nad litewskim wybrzeżem chłodny, zachodni front atmosferyczny z opadami. W planach i tak mieliśmy odwiedziny w pobliskiej Kłajpedzie, a tam czekały na nas delfiny.

Dworzec autobusowy (autobusų stotis) w Palandze zlokalizowany jest przy obwodnicy miasta – czas dotarcia z centrum miasta – ok. 15-20 minut spacerem.  Dworzec to nie tylko zadaszone wiaty i stanowiska – znajdziecie tam największe w mieście centrum handlowe – supermarket, sklepy, apteka, pizzeria. Trasa Palanga – Kłajpeda obsługiwana jest zarówno przez linie regularne, jak też marszrutki czyli miejscowe busy. Podróż pomiędzy tymi miastami powinna zająć nie więcej niż 30 minut.

Z uwagi na pogodę chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do delfinarium – z kierowcą dogadaliśmy się po litewsku i rosyjsku, a był na tyle uprzejmy, że wysadził nas w Kłajpedzie na najbardziej dogodnym przystanku, kazał wsiąść w nadjeżdżający lokalny autobus nr 9 i wysiąść w porcie.

Dotarliśmy więc szybko i bezproblemowo. Delfinarium w Kłajpedzie znajduje się na Mierzei Kurońskiej i stanowi jeden kompleks z muzeum morskim oraz plenerową ekspozycją statków.

W kłajpedskim porcie zastajemy cumujący najnowszy z wycieczkowców armatora RSSC z serii SEVEN SEAS… Był to SEVEN SEAS  EXPLORER. Piękny! Miesiąc wcześniej widziany był podobno w Gdyni.

Na mierzeję można dotrzeć oczywiście promem, który kursuje do dwóch przystani – przy Neriji oraz muzeum morskim. Bilet płatny w jedną stroną – powrót na tym samym bilecie. Delfinariumas (delfinarium) jest chyba największą atrakcją miasta, a pokazy nie tylko zapierają dech w piersi, ale też potrafią wyciskać łzy.

Cały czas miałem wątpliwości, przecież to nie jest ich naturalne środowisko, a basen, choćby nie wiem jak w nim odtworzyć warunki morskie, będzie tylko sztucznym zbiornikiem z oczywistymi ograniczeniami. Poza tym jest to jednak tresura.

Podobno one to lubią – lubią się popisywać, przecież to ssaki najbardziej mentalnie zbliżone do człowieka – a narcyzm drugą naturą ssaka… tzn. człowieka.

Występują delfiny butlonose, a pokaz trwa ok. 30-35 minut i nie opiszą go ani zdjęcia, ani filmy. Atmosfera, zachowanie „na żywo” tych jakże inteligentnych zwierząt tworzy spektakl, który zostaje na długo w pamięci.

Delfiny to nie tylko wulkany energii, ale też artyści – potrafią tańczyć…

…oraz… malować!

Tak w ogóle to inteligencja tych ssaków jest zadziwiająca – mówi się, że tzw. współczynnik encefalizacji, a więc percepcji organizmu wynosi u delfinów nawet 4,5, co stawia je wyżej od szympansów (2,5) czy też psów i kotów (1,0-1,17). Dla porównania ten sam współczynnik u ludzi wynosi 7,5.

A kilka innych ciekawostek o delfinach:

  • potrafią rozróżniać dźwięki i nadają sobie imiona,
  • potrafią ratować innego, tonącego delfina lub człowieka,
  • uprawiają seks dla przyjemności, a nie tylko dla celów prokreacji (w tym aspekcie nawet przewyższają ortodoksyjnych katolików), a poza tym bywają homo- i biseksualne (mają więc poglądy jakby… lewackie),
  • uwielbiają patrzeć w lustro i podziwiać siebie (czyli status myślowy zbliżony do tzw. celebrytów),
  • gdyby zrobić zdjęcie rtg ich brzusznych płetw, to znajdziecie tam obraz pięciopalczastej dłoni!

Nic więc dziwnego, że w Indiach nadano im status non-human person, co oznacza, że mają prawo do bycia wolnym jak człowiek.

Na mierzei kurońskiej, obok delfinarium znajduje się Muzeum Morza oraz wspomniana ekspozycja kilku niewielkich statków, z trawlerem rybackim m/s „Dubingiai”, który można bezpłatnie zwiedzić również w środku.

Statek stanowi magazyn żelaznych racji żywnościowych na wypadek wojny (to żart oczywiście), ale te ponad 30-letnie puszki ze śledziem bałtyckim mają się dobrze.

Jak już pisałem – na tym samym bilecie – nieważne jak długo byście przebywali można wrócić z mierzei do miasta – podroż trwa około 5 minut.

Z pokładu promu doskonale widać charakterystyczny budynek tworzący przestrzenne „K”, w którym mieści się między innymi jeden z lokalnych hoteli.

Kłajpeda do 1923 roku była zwana po niemiecku Memel. Nazwa pochodzi od zamku Memelburg wybudowanego przez Krzyżaków w XIII wieku, a ten z kolei wziął mylną nazwę od rzeki Niemen (Memel), przy jakoby ujściu której został wybudowany. Później swoje piętno na mieście pozostawili głównie Prusacy oraz Niemcy, co do dzisiaj przejawia się w starej, ocalałej zabudowie. Nierzadko spotkacie tutaj budynki z tzw. murem pruskim. Swoje piętno odcisnęli również Polacy, Szwedzi. Jakby tego było mało, miastem po I pierwszej wojnie światowej zarządzali Francuzi. Tak było do czasu powstania, które przyłączyło port do Litwy.

To 150-tysięczne miasto położone przy ujściu rzeki Dane (Danga) jest dziś największym litewskim portem i jednym z większych bałtyckich portów.

Nieopodal ujścia Dane do Zalewu Kurońskiego znajdują się ruiny zamku Memelburg. Zamek stracił swoje obronno-strategiczne znaczenie, popadał w ruinę, aż w 1874 roku rozebrali go Prusacy. W jednym z ocalałych bastionów utworzono muzeum, a dzięki dotacjom z UE rozpoczęto renowację ocalałych fragmentów zamku, w tym jednego z najstarszych, oryginalnych bruków miejskich – z XV-XVI wieku.

Zabudowa – jakże charakterystyczna dla miast niemieckich, przejawia się dla przykładu w domach przy starym mieście.

Przy jednej z uliczek starego miasta (senamiestis) po ścianie kamienicy przechadza się ponad 3-metrowy smok (slibinas), z odciskiem stopy (pėdos) na bruku. Stwór jest nierozerwalnie związany z legendą na temat powstania miasta. Dwóch braci udało się na poszukiwanie miejsca do osiedlenia się. Jeden z nich nie dotarł na umówione miejsce, drugi więc rozpoczął poszukiwania i w pobliżu bagien znalazł ślad stopy oraz zwłoki brata. W tym miejscu założył, ku pamięci nieżyjącego, osadę zwaną Klaipėda.

Według innej etymologii nazwa pochodzi od starolitewskiego „klaip eda”, co oznacza „jedzenie chleba”. Tak czy owak, pierwsza legenda bardziej trafia do mojej wyobraźni.

Miasto ma swój urok, szczególnie śródmiejska zabudowa. Hanzeatyckie skojarzenia jako pierwsze przychodzą na myśl.

W pobliżu jednego z mostów (biržos tiltas) oraz zacumowanego na stałe żaglowca „Meridianas” (dzisiaj restauracja w stylu „vip”) znajduje się Pomnik Zjednoczenia Litwy (Paminklas Vieningai Lietuvai).

Wróciliśmy do Palangi, a następnego dnia, po krótkim plażingu zwiedziliśmy dobra rodowe Tyszkiewiczó, czyli Pałac w pięknym 70-hektarowym ogrodem botanicznym i parkiem. To właśnie dzięki Tyszkiewiczom Palanga stała się „nadbałtyckim Zakopanem” – uzdrowiskiem tak chętnie odwiedzanym przez Polaków w XIX oraz XX wieku.

Pałac został wybudowany w latach 1894-1897 w stylu neorenesansowym. Pałac stanowił własość rodziny do 1940 roku. Później, w latach powojennych został odebrany rodzinie, upaństwowiony i pozostawiony bez zarządu… Popadał w ruinę aż do końca lat 50-tych XX wieku, kiedy to rozpoczęto prace restauracyjne i w 1963 roku utworzono w nim najbardziej znane nad Bałtykiem Muzeum Bursztynu (Palangos Gintaro Muziejus).

Przepiękny ogród został Édouard André – jeden z największych i najznamienitszych  architektów krajobrazowych XIX wieku.

Ten sam, który projektował ogrody Tuileries w Paryżu, ogrody Borghese w Rzymie, Sefton Park w Liverpoolu, ogrody w Funchal na Maderze czy też park zamkowy w Luksemburgu.

Kolekcja bursztynów lokalnego muzeum liczy ponad 28.000 eksponatów. Znajdziecie tam takie perełki jak na przykład szachy wykonane z bursztynu.

jest też największy znaleziony w okolicach okaz bursztynu – waga: ponad 3,5 kg – nazwany Saulés Akumo czyli Słoneczna Bateria.

W trakcie spaceru po parku znaleźć można taką oto rzeźbę:

Zaintrygowała mnie, więc znalazłem jej nazwę – jest to Egle  – królowa węży. Zgodnie z legendą Egle była córką rybaka, która po zażyciu morskiej kąpieli znalazła w swojej koszuli  (nie było wtedy bikini) węża. Wąż okazał się królewiczem Żylwinasem – władcą podmorskiego królestwa węży. Od tego czasu wiodła szczęśliwe życie w podwodnym pałacu. Analogia do naszej bajki o królewiczu zamienionym w żabę narzuca się sama…

Przy Vytauto gatve (ulicy Witolda) znajduje się Kościół Wniebowzięcia NMP (Palangos Švč. Mergelės Marijos Ėmimo į dangų bažnyčia). Jest to najwyższa budowla w mieście – główna wieża mierzy ok. 76 metrów wysokości. Wybudowany w latach 1897-1907 prezentuje styl neogotycki. Powstał za sprawą hr. Feliksa Tyszkiewicza.

W środku znajdziecie bogato zdobiony ołtarz oraz ambonę.


Czy hasło reklamowe z XIX-wiecznych folderów głoszące jakoby Palanga była „nadbałtyckim Zakopanem” zachowało swoją aktualność w XXI wieku..?

Z pewnością znajdziecie w Palandze czyste powietrze – brak przemysłu w okolicach, nadmorskie położenie, częste zachodnie wiatry sprzyjają podkreśleniu uzdrowiskowego charakteru miejscowości. W przeciwieństwie do zakopiańskich Krupówek na deptaku Basanavičiausa nie znajdziecie tłumów i rewii mody jak z wybiegu w Wólce Kosowskiej. Natomiast tak popularny ostatnimi czasy w polskich górach język rosyjski jest tutaj równie często słyszalny. Dodatkowo bez problemu znajdziecie nawet rosyjskie restauracje. Ceny są niższe niż w stolicy pięknych Tatr, ale na jakość jedzenia można naciąć się nie mniej niż w Zakopanem.

Miasteczko ma swój klimat – generalnie panuje spokój; dobre miejsce do wyciszenia, ale chętni znajdą też nocne kluby z zabawą do białego rana. Piękny Bałtyk, wspaniałe plaże, dobra kuchnia.

Jeszcze słowo o gościnności Litwinów i ich stosunku do Polaków. Byłem w Wilnie, Poniewieżu, Kownie. Palanga zapisała się pozytywnie. Nie dało się odczuć żadnej niechęci do nas czy też narodowych antagonizmów. Wręcz przeciwnie – szalenie mili właściciele pensjonatu, kierowcy w autobusach również uczynni i pomocni; w restauracjach również nie czuliśmy się dyskryminowani. Słowem – inna Litwa, nie wileńska.

Reasumując – znalazłem alternatywę na weekendowy city-break żeby powdychać jodu, posłuchać szumu bałtyckich fal i zamierzam z niego jeszcze skorzystać. Czy zostało coś z XIX-wiecznego nadbałtyckiego Zakopanego..? Nie wiem, ludzie tyle nie żyją. Nie da się porównać gór i morza, ale w moim, osobistym i subiektywnym rankingu miast – wybór brzmi: Palanga.

 


 

Lotnisko Palanga (PLQ)

Jakiś czas temu LOT uruchomił połączenie do Palangi. Trasę WAW – PLQ samoloty naszego przewoźnika pokonują rozkładowo w ciągi 1h20m. Lotnisko w Palandze pierwotnie wybudowane przed II wojną światową do 1963 roku służyło celom wojskowym. Po tym roku zostało przekazane do operacji cywilnych. Jednak jego intensywny rozwój nastąpił po odzyskaniu niepodległości przez Litwę. W latach 90-tych XX wieku po długim remoncie otwarto Palangos Oro Uostas) czyli port lotniczy Palanga.

Dalsza rozbudowa miała miejsce po roku 2000, kiedy to przy okazji wejścia Litwy do UE przystosowano terminal do wymogów Schengen.

Lotnisko jest niewielkie, ale stale zwiększa się ruch lotniczy. W 2008 roku obsłużono ok. 100.000 paxów, w 2017 już ponad 240.000. 8 połączeń do 6 miast – to niezbyt imponujący wynik. Sam terminal sprawia wrażenie wręcz klaustrofobicznego. Mikroskopijnych rozmiarów sala odbioru bagażu  z jedną taśmą.

Równie miniaturowa „hala przylotów” (przynajmniej brzmi dumnie).

Check-iny, w ilości 6 sztuk, z miłą obsługą to raczej potencjał niż aktualne wykorzystanie. Przy 6-8 odprawianych samolotów dzienne raczej świecą pustkami.

Najwęższe gardło to oczywiście security – i tutaj obsługa nie jest już taka miła. Im mniejsze lotnisko tym większe ego „służby bezpieczeństwa” – nie jedyny taki przypadek.

Na odlotach mamy 2 gate’y. Przy odprawie dwóch, nawet niewielkich, samolotów w odstępie 15 minut (jak w naszym przypadku LOT i SAS) to ścisk panuje tam niemiłosierny. Poza tym znajdziecie tam 3 toalety, duty-free shop z niewygórowanymi cenami i mikro barek.

Podsumowanie:

  • + małe lotnisko, szybkie wyjście do miasta
  • + krótki taxing
  • + miła i szybka obsługa przy check-inach
  • + bliska odległość samolot – budynek (nie to co np… Modlin)
  • + autobusy i taksówki dosłownie przy wejściu
  • – obsługa na bramkach bezpieczeństwa (ten typ tak ma – prawie jak w IEG, tylko bardziej „służbowo”)
  • – ogólna ciasnota

Przyjechaliśmy na lotnisko o 14.10, lot był o 14.50 – czasu starczyło na wszystko – i to też jest zaleta tego małego lotniska. Nie miałem bagażu rejestrowego, więc nie oceniam czasu oczekiwania na walizkę.

Czas dojazdu taxi do centrum Palangi – ok. 10 minut, do Kłajpedy – ponad 30 minut. Autobus do Palangi oraz Kłajpedy jest zsynchronizowany z przylotami oraz odlotami samolotów. Można również dojechać autobusem na Łotwę: do Liepaji (Lipava) oraz Rucavy, ale w tym przypadku kursy są już znacznie rzadsze.

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

  1. Z lotniska do Palangi oraz Kłajpedy kursuje autobus linii 100. Bilety kupicie odpowiednio za 1,40 EUR oraz 2,80 EUR.
  2. Taksówka do centrum (centras) Palangi to standardowy koszt 10 EUR – również w niedzielę i święta. Można próbować negocjować – może uda się zejść 1-2 EUR.
  3. Gdyby ktoś potrzebował, to mam namiary na dwóch taksówkarzy z Palangi, z czego jeden mówi „prawie” po angielsku.
  4. Na trasie Palanga – Kłajpeda jeżdżą regularne autobusy i marszrutki – ceny biletów: 1,40-1,80 EUR OW.
  5. Prom na mierzeję kurońską kursuje w odstępach 30 minutowych (2x na godzinę) i kosztuje 1 EUR za RT.
  6. Menu w wielu restauracjach jest często dostępne w języku rosyjskim oraz angielskim.
  7. Bilety do deflinarium w sezonie letnim kosztują 10 EUR (w kasie); zniżki dla dzieci, studentów i seniorów – 5 EUR.
  8. Tańsze zakupy w Palandze można zrobić w supermarketach MAXIMA – czynne do 22.00, ale pamiętajcie, że alkoholu po 20.00 nie kupicie (więcej – czytajcie: http://7mildalej.pl/litewskie-przysmaki-z-palangi/).
  9. Muzeum bursztynu czynne w sezonie letnim w godzinach 10.00-20.00; wstęp – 3,00 EUR; dzieci i młodzież – 1,50 EUR; poza sezonem czynne 10.00-17.00; strona www: https://www.ldm.lt/en/pgm/.

 

 

 

 

 

 

 

DELICJE ZE SŁOWACJI

Jeśli wrzesień to w ostatnich latach dla mnie obowiązkowa wizyta w Krynicy…, Górskiej Krynicy (wyszło prawie jak z Bonda, Jamesa Bonda). Festiwal biegowy to wspaniała impreza, na której słowo „sprawdzam” jest egzaminem z lekcji biegania całego mojego sezonu biegowego. W tym 2018 roku nie było źle – 3 biegi, 2 „życiówki”, niestety kontuzja wyeliminowała mnie z najważniejszej próby. Więc… Krynico – do zobaczenia za rok.

Jako, że nie samym bieganiem człowiek żyje, a żeby biegać trzeba się też posilać. Z tego powodu kulinarną mapę regionu po obu stronach granicy mamy w głowie. Głównie za sprawą naszych krynickich przyjaciół, z których uprzejmości oraz wiedzy korzystamy.

Mamy więc w Krynicy nasze ulubione lokale, takie, które darzymy sentymentem, ale też takie, które są dla nas odkryciem.

W tym roku odkryliśmy dwie nowe miejscówki, do których na pewno wrócimy. Obie są po słowackiej stronie gór. Z związku z tym, że odległości nie są problemem, a niektórym rządzącym pragnę podpowiedzieć, że: wyimaginowana jest tylko granica PL-SK, a to dzięki niewyimaginowanej Unii, to wpaść na lahodné jedlo jest doskonałym pomysłem.

Zaczęliśmy od przybytku zwanego „Salaš u Franka” położonego w miasteczku zwanym Stará Ľubovňa na słowackim Spiszu. Duża, utrzymana w folklorystycznym, regionalnym stylu knajpa oferuje wspaniałe dania słowackiej kuchni.

Zjeść można zarówno wewnątrz, jak też na zewnętrznym tarasie. Karta to cały przekrój słowackich dań i potraw, którymi można się zajadać bez pamięci. Jedalny listok jest naprawdę obszerny – zarówno dla mięsożerców, jak też roślinożerców.

Niestety dla mnie ten czas, to czas dbania o linię i dobre samopoczucie, ale na jedno rozpustne danie zawsze sobie pozwalam w trakcie tego tryptyku biegowego. Tym razem na stół wjechała pečená baranina s kapustovými haluškami czyli jak nietrudno się domyśleć: pieczona baranina z haluszkami z kapustą. Obłęd w ustach, kubeczki smakowe szalały. Jeśli ktoś nie przekonał się do baraniny, bo… zapach, bo smak, bo konsystencja, proponuję udać się do frankowego szałasu. Tak dobrze przyrządzonej baraniny – pozbawionej swoistego „baraniego” aromatu i jednocześnie miękkiej, ale nie rozpadającej się. Przyznam, że na tych szerokościach geograficznych jeszcze nie jadłem takiej.

Gdybym jeszcze mógł do tego wypić słowacki browar, albo… słowackie wino… Na przykład Frankovkę modrą, której kosztowaliśmy w Bratysławie (http://7mildalej.pl/kulinarne-rozkosze-bratyslawy/), to byłbym ukontentowany w 100%. Niestety festiwal biegowy, to nie festiwal kulinarny. Skończyło się więc na daniu głównym.

Moja Ukochana Kobieta otrzymała pstrąga, do którego też nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń. Lokal zasługuje na 5*****. Do tego należy powiedzieć kilka ciepłych słów o obsłudze – miła, nie nachalna, kompetentna, uśmiechnięta. Czas oczekiwania –  w przyjętej dla tego typu dań normie. Słowem gorąco polecamy.

Z Krynicy Zdrój – odległość to ok. 45 km, z Muszyny ponad 30 km. Gdyby ktoś chciał zapoznać się wirtualnie – strona: http://www.salasufranka.sk/.

Deser czekał na nas już w innym miejscu – ja i deser, zwłaszcza jak biegam – ale mój przyjaciel wiedział, że zachwyci mnie samo miejsce.

Jakieś 3-4 kilometry od „Salašu u Franka”  przy drodze na Poprad jest magiczne miejsce. Można przenieść się do Brukseli, albo do Glasgow, albo „2 w 1” zaraz za granicą i wylądować w Nestville Chocolate!

Wyobraźcie sobie stary słowacki „PGR”, który ktoś ma pomysł przerobić na wytwórnię czekolady i… whisky!. Dokładnie tak, produkują w tym miejscu słowacką whisky. Dodatkowo  robią też coś bardziej lokalnego, coś co zwą Tatra Balsam. Jest to ziołowy likier o różnych smakach i mocy. Jego topowa wersja, to Tatra Balsam Special 52, gdzie liczba informuje o mocy (52º)! Powinno się to chyba pić tylko z toastem: Nech je moc s Vami! Po polsku oczywiście: Niech moc będzie z Tobą!

Jest też, jak wspomniałem, własna whisky pod brandem NESTVILLE. Powiem tylko jedno – ja biegałem, mój przyjaciel prowadził, więc tylko nasze Panie były zadowolone z degustacji. Następnym razem zamierzam zostać tam dłużej – z noclegiem. A miejsce do badania smaku i aromatu jest urocze i klimatyczne.

Niestety – moje drugie „ja” – domowego producenta alkoholi różnych smaków i jego degustatora oraz konsumenta – w tym przypadku cierpiało. Od czego starał się mi to wynagrodzić – zamówił ciasteczka z karmelu, w karmelu, polewane karmelem. Jestem zwierzęciem z wytrawnym językiem, ale słodkim czasem nie pogardzę. Jeśli jednak wpadniecie w Nestville Chocolate na podobny pomysł, to głęboko się zastanówcie. Tureckie lokum przy słowackim karmelu smakuje „extra brut”.

Czekolady natomiast nie powstydziłby się nawet brukselski Leonidas. Tylko ceny jakby niższe..

A na zakończenie..? Zakończenia nie będzie, będzie natomiast druga wizyta – koniecznie.

 

Alinko, Pawle – dziękujemy za odkrycie przed nami kolejnych miejsc na naszej kulinarnej mapie świata.

 

LITEWSKIE PRZYSMAKI Z PALANGI

Palanga to jedyny bałtycki kurort na Litwie. Pierwsze wrażenie – komercjalizacja, zwłaszcza w centrum. Idąc wzdłuż głównego deptaku Basanaviciaus gatve można dostać oczopląsu od szyldów. Można zjeść zarówno potrawy kuchni litewskiej, jak też armeńskiej czy rosyjskiej. Jak powszechnie wiadomo, kuchnia litewska oparta jest o potrawy mączne oraz mięso.

Cepeliny, czebureki, bliny, kołduny, przyrządzane z wody lub z patelni, z różnymi rodzajami farszu,  do tego kiszka ziemniaczana oraz kugelis czyli „prawie to samo”, tyle, że w formie ziemniaczanej baby.

Z mięsiwa na talerzach króluje: kepsnys na 1000 sposobów, czyli pieczone (czasem smażone lub grillowane) mięsiwo zrobione albo sauté, albo w sosie, szaszłyki oraz karbonadas. Z litewską kuchnią mieliśmy do czynienia w Wilnie oraz Poniewieżu podczas objazdówki jaką urządziliśmy sobie w 2014 roku po nadbałtyckich krajach. Mamy raczej dobre wspomnienia.

Z czego zapamiętamy Palangę..? Pierwsze wrażenie knajpianego zagłębia jakim jest deptak w Palandze to jakby połączenie Zakopanego z Kołobrzegiem. Z jednej strony krzykliwe zrobione na modłę lokalnego folkloru restauracje, z drugiej strony budki z badziewiem spod znaku chemicznych lodów albo cukrowej waty.

Ale człowiek nie tylko kosmicznym wiatrem żyje, zjeść i napić się musi. Chyba, że jest Reymontem, którego tak owiała nadmorska bryza, że popełnił w Palandze dzieło warte w 1924 roku literackiego Nobla.


Kulinarną podróż po Palandze zaczynamy od BARAS LIETUVOS RYTAS przy Basanavičiaus gatve, 11. Co prawda nie jest poranek (nazwa baru znaczy tyle, co „litewski poranek”), tylko popołudnie, ale obszerny taras z widokiem na deptak daje nam możliwość zapoznania się z obowiązującymi trendami i kurortową modą.

Zamawiamy między innymi cepeliny (Didžkukuliai lub Cepelinai) – dwa słusznych rozmiarów kartacze podane w skromnej okrasie z boczku z kleksem słodkiej śmietany.

Śmietany nie jadam, a słodkiej to już nawet nie powącham (uczulenie na nabiał). Ten kto lubi takie dodatki, na Litwie będzie miał raj, w wielu później kosztowanych potrawach mieliśmy do czynienia właśnie ze słodką śmietaną. Nie wiem czy tam w ogóle znają kwaśną śmietanę?

Cepeliny w Baras Lietuvos Rytas powinny nazywać się Kryzysas (mięsa jak w stołówkowych porcjach z czasu PRL-u) Tragedias (nawet nie stały obok tych z Wilna czy naszego Podlasia). Również drugie zamówienie – coś z kuchni tzw. europejskiej (uniwersalnej) – spaghetti z łososiem nie zmieniło naszej oceny. Równie bezsmakowe jak cepelinai. Człowiek tyle razy miał okazję skosztować apetycznych dań, że kiedyś musi nadejść rozczarowanie – stało się to właśnie w Palandze. Jeszcze jedno – czas oczekiwania na posiłek – nieakceptowalny. Gdybym miał ocenić danie – 2/5. Miał być smak, a pozostał niesmak.

Pomni smaku litewskiej kuchni, będąc po wspaniałym spektaklu w delfinarium wypadałoby usiąść i coś zjeść. Równie wspaniałego. Zwłaszcza, że spacer po Mierzei Kurońskiej jeszcze bardziej zaostrzył głód. Wybór padł na NERIJĘ w Smiltynė (a więc tam, gdzie z Kłajpedy przypływają promy na mierzeję).

Restauracja z długą tradycją, aczkolwiek wnętrzem, które jest mieszanką pozostałości różnych epok – i tych starszych, i tych młodszych. Powitała nas Pani kelnerka (padavėja) rodem z poprzedniej, niedawno minionej epoki, porozumiewająca się w języku litewskim oraz rosyjskim, aczkolwiek z uprzejmością już czasów współczesnych.

Tym razem postanowiłem spróbować chwalonych na Litwie szaszłyków. Nareszcie  trafiłem – porcja słusznej wielkości, bogata w warzywa. Do mięsa dodatkowo był delikatny sos a’la pesto. Mięso dobrze zgrillowane, ale miękkie w środku – takie jak lubię; całość utrzymana w harmonijnym smaku. Miały być kartofle (bulvės), ale już kolejny raz jako ziemniaka otrzymaliśmy frytki – co prawda robione na miejscu, ale jednak frytki.

Jako, że jesteśmy nad morzem, to należy też sprawdzić smak litewskiej ryby. W karcie był sandacz (starkis) – ryba niekoniecznie morska. Mając na uwadze fakt, że na południe od Kłajpedy Niemen uchodzi piękną, wieloramienną deltą do Zalewu Kurońskiego (zasobną w wiele gatunków ryb), to uznaliśmy, że będzie to najbardziej litewska z litewskich ryb.

Swoją drogą delta Niemna to prawdziwy raj dla wędkarzy oraz ornitologów. To właśnie przy ujściu tej rzeki założono jedną z pierwszych w Europie (1929 rok) stację obrączkowania ptaków. Te piękne tereny znajdują się na szczęście pod ochroną i oby jak najdłużej taki dziki zakątek Europy zachował swój pierwotny charakter.

Płat sandacza sauté był zgrillowany, delikatnie, acz wyraziście przyprawiony. Smaczny, choć może zbyt mało soczysty. Ryba na pewno była świeża, bez tzw. „zapachu”. Sandacza w Neriji można polecić.

Wracając ze spaceru do dawnej rezydencji Tyszkiewiczów w Palandze – dzisiaj Muzeum Bursztynu – natrafiliśmy na restoran PO LIEPOM („pod lipą”) przy Vytauto gatve, 37.

Niewielka, prosta, bezpretensjonalna restauracja z litewską kuchnią. Dawniej musiał być to niewielki bar, który stopniowo ulegał rozbudowie – dzisiaj znaczna jego część znajduje się w części zewnętrznej przypominającej „patio”.

Polecieliśmy na „wegetariańsko inaczej”, czyli mięsnie. Kepsnys z serem (kepsnys su sūriu) – wieprzowina pod doskonałą pierzynką z litewskiego sera. Pod delikatną skorupką rozpływał się lekko ostry ser o białej barwie. Pychota! Wieprzowina też dobrze przyprawiona. Zdecydowanie najsmaczniejszy posiłek na jaki trafiłem.

Podobnie kepsnys su bekonu (czyli z boczkiem). W tym przypadku jednak ser nie był tak dominujący jak w pierwszym przypadku

PO LIEPOM okazała się knajpką nie tylko z dobrym jedzeniem, ale też miłą obsługą (chociaż mówiącą tylko po litewsku oraz rosyjsku). Zaskoczeniem in plus były również ceny – najniższe z tych kulinarnych przybytków, w których gościliśmy.

Wypada również wspomnieć o wielbicielach fast-foodów. Jest takie miejsce w Palandze, przy Basanavičiaus gatve, nazywa się VAN DOG. W dzień powrotu, gdy już brakowało czasu, a samolot już grzał silniki lotnisku, zdecydowaliśmy się na szybkie, uliczne jedzenie.

W 95 na 100 przypadków unikam takiego jedzenia, chociaż najlepszy kebab na Cyprze pochodził z przydrożnej budki, a currywursta w Berlinie czy wienerwürstla pod katedrą św. Szczepana w Wiedniu nie odmówiłem. Litewskiego hot-doga też więc zaliczyłem.

Z prawdziwą kiełbaską chyba nie najgorszej jakości, bogatego w warzywa – to najważniejsze oraz smacznej bułce.

 

Alkohol

Litwa to głównie spirytualia oraz piwo (alus). Tego pierwszego tym razem nie próbowałem, chociaż kownieńskiego Stumbrasa trochę w życiu wypiłem, litewskiego piwa tym razem natomiast spróbowałem. W BARAS RYTAS dostałem VOLFFAS ENGELMAN RINKTINIS z kija. Barwa – złocista, klarowna. Piana niestety krótko utrzymująca się, z gatunku tych o drobnym ziarnie. Bez nadmiernej kwasowości, dają się wyczuć nuty słodowo-zbożowe. Jak dla mnie – przeciętny lager, może z małym plusem ponad koncernowe napoje piwne.

Natomiast coś co mi zasmakowało to była nalewka znana pod nazwą DEVYNIEROS czyli „999”. Ziołowy eliksir o właściwościach leczniczych, dostępny również w wersji aptecznej.

 

PODSUMOWANIE

Tym razem podróż kulinarna nie zaskoczyła nas w jakiś wyjątkowy sposób. Było poprawnie, ale było też rozczarowanie. Tzw. nieba w gębie nie doświadczyliśmy. Dwie z restauracji, w których byliśmy możemy naprawdę polecić: NERIJA w Smyltine oraz PO LIEPOM w Palandze. Unikajcie za to BARAS RYTAS na deptaku.

Odkryciem był natomiast alkohol – najsławniejszy litewski likier sławetne „999”, czyli (TREJOS) DEVYNIEROS (przywieźliśmy do domu – zakupiony w free-duty shop na lotnisku).

Olbrzymi minusem jest fakt, że Litwa to kraj, gdzie spożywa się głównie wódkę i piwo. Mają pierwsze miejsce na świecie w spożyciu alkoholu – piją go statystycznie rzecz biorąc w ilościach hurtowych – ponad 16 litrów na osobę rocznie czystego spirytusu! Rosjanie w tyle, Łotysze w tyle, Ukraińcy w tyle. Władze próbują z tym walczyć – od 01.01.2018 roku wprowadzono ustawę ograniczającą sprzedaż alkoholu. Dostaniecie go w sklepach tylko w godzinach 10-20, a w niedzielę 10-15. Dodatkowo są dni z zakazem sprzedaży alkoholu (np. pierwszego września). I o tym pamiętajcie wybierając się na Litwę. Podniesiono o ponad 110% akcyzę na wino i piwo, na spirytualia o ponad 20%.

Nas jako turystów dotknął ten zakaz, ale zostaliśmy poratowani przez właścicieli apartamentu, w którym mieszkaliśmy: http://7mildalej.pl/fajny-nocleg-w-palandze-vila-pri-rouzes/) Rezultaty takiej walki z „alkoholem” – raczej mierne. Przemądrzałym politykom przypominam, że najwięcej alkoholu w USA wypito w czasach prohibcji w latach 1919-1933!

Dla mnie problem polega głównie na tym, że nie ma tam kultury picia wina. Własnych win nie produkują (sorry, taki mają klimat), a w sklepach dobre wina zaczynają od 7t-8 EUR. To, co jest dostępne, jest importem z Hiszpanii, Włoch, Niemiec, rzadziej z Francji czy też Portugalii.

Z ciekawostek – nad naszym morzem na każdym kroku można znaleźć smażalnię ryb, w Palandze co kilka kroków natkniecie się natomiast na… wędzarnię ryb. Smaczne to i zdrowsze niż z wielodniowego tłuszczu, a przy tym ceny zdecydowanie niższe niż w Polsce. Za niecałe 40 dkg wędzonego okonia (ešerys) zapłaciłem 3,30 EUR.

Jeśli ktoś chce z kolei zrobić zakupy spożywcze, to w Palandze najlepiej uczyni to w supermarketach MAXIMA (jest kilka; najbliżej centrum – przy Vytauto gatve).

Generalnie zauważyliśmy wzrost cen w restauracjach czy też sklepach w stosunku do roku 2014 (wtedy jeszcze walutą był LT). Generalnie ceny przedstawiają się następująco:

  • piwo w restauracjach: 2,20-3,50 EUR
  • lampka wina (100 ml): od 2,40 za słodkie „domowe” (czytaj: sikacz z kartonu)
  • lampka wina wytrawnego (sausas) też 100 ml: od 3,50 EUR
  • 50 ml DEVYNIERIOS w restauracji od 2,20 EUR
  • butelka 0,5 DEVYNIEROS w duty-free shop: 10,70 EUR; w sklepach od: 8,90 EUR
  • dania rybne w restauracjach: 11-13 EUR
  • dania mięsne w restauracjach (kepsnys, karbonadas): 8-11 EUR
  • cepeliny w restauracjach (za 2 szt.) od 5,00 EUR

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

FAJNY NOCLEG W PALANDZE – VILA „PRI ROUZES”

Nocleg w Palandze rezerwowaliśmy z dnia na dzień. Szukaliśmy miejscówki, której wymagania przynajmniej teoretycznie wykluczały się wzajemnie. Miało być w centrum, ale cicho, niedaleko od morza, ale też od lokalnych atrakcji. Przytulnie i czysto, ale też z odpowiednim standardem. O cenie nie wspominam. Jak już zdefiniowaliśmy nasze oczekiwania, to niewiele „noclegowni” zostało.

Ostatecznie w drugiej turze głosowania wybrano coś, co nazywało się VILA PRI ROUZES, która przynajmniej w teorii miał spełnić pokładane w niej nadzieje. Obiekt przypomina mini aparthotel – są to dwa urocze budynki przy Valanciaus gatve 19.

Całość sprawiała już na pierwszy rzut oka dość klimatyczne i przytulne wrażenie. Widać, że w ten biznes właściciele włożyli dużo serca i pasji.

Cały teren jest zielony, zadrzewiony – z pięknie owocującymi starymi jabłoniami. Kilka miejsc do parkowania dla gości, trawa, za płotem przepływająca przez Palangę rzeczka. Do tak klimatycznego miejsca pasują oczywiście zwierzaki – więc przecudne i miziaste: pies…

…oraz 3 koty są już w gratisie umilając gościom pobyt.

VILA „PRI ROUZES” to kilka pokoi/apartamentów. Nasza rezerwacja przypadła na „apartament nr 3”. Dwupokojowe lokum położone na piętrze większego z budynków. Apartament składa się z: sypialni (z wygodnym, dużym podwójnym łóżkiem) oraz flat TV,

pokoju dziennego (z dwoma łóżkami),

łazienki (z prysznicem, umywalką oraz toaletą),

aneksu kuchennego z lodówką, suszarką do naczyń, zastawą, mikrofalą oraz czajnikiem.

Całości dopełnia, a może stanowi o jego atrakcyjności przestronny taras z meblami ogrodowymi.

Widok na zielony ogród oraz rzeczkę Rążę jest oczywiście bezpłatny.

W cenie apartamentu oczywiście pościel, ręczniki, przybory toaletowe oraz kuchenne.

Właściciele tego przybytku: Inessa i Vytauutas są otwartymi i bardzo sympatycznymi ludźmi. Jak trzeba, to zaoferują swoją pomoc również w niestandardowych sytuacjach. Tworzą też niezapomnianą atmosferę i klimat tego miejsca. Człowiek niby nie wyjeżdża, żeby czuć się jak w domu, ale tam panuje taka atmosfera, że jest po prostu sielsko i domowo.

Dodatkowo, można się z gospodarzami dogadać po polsku, co przy stosunkowo niezbyt dużej znajomości angielskiego na Litwie, jest dodatkowym atutem.

Co do podsumowania:

  • + lokalizacja (5/5) – niby w mieście, a jakby na uboczu, stosunkowo blisko do morza (ok. 800 m), a do okolicznych knajpek przy deptaku i MAXIMY (supermarket) – 3-4 minuty,
  • + czystość (5/5) – totalnie czysto – jesteśmy na tym punkcie wyczuleni,
  • + łóżko (5/5) – bardzo wygodne,
  • + atmosfera i klimat (5+/5),
  • + taras – usiąść na tarasie wieczorem i wypić wino – bezcenne!

Czy były jakieś minusy..?

Może brak kuchenki w aneksie (mikrofala nie zawsze wystarcza), może ograniczone programy w TV (ale kto ogląda na wyjazdach TV…), może brak śniadań (ale to już zależy od opcji – tym razem generalnie stołowaliśmy się na mieście: http://7mildalej.pl/litewskie-przysmaki-z-palangi/).

Jeśli ktoś szuka szkła, marmuru, spa oraz ***** gwiazdek niech dalej szuka. Jeśli natomiast ktoś chce znaleźć w Palandze klimatyczne, czyste, dogodnie położone lokum – gospodarze przyjmą Was chętnie.

Jeżeli jeszcze raz polecimy do Palangi, najpewniej zadzwonimy do VILA „PRI ROUZES”.

=========================================================

!Vytautas – aciu uz vyną, buvo skanus!