CITYBREAK W BUDAPESZCIE

Lengyel, magyar – két jó barát, Együtt harcol s issza borátPolak, Węgier dwa bratanki i do szabli, i do szklanki. Do Budapesztu pojechaliśmy nie wojować, ale już szklaneczki Egri bikavér odmawiać nie zamierzaliśmy! I do głowy by nam nie przyszło, że z bratankami znad Dunaju, już piątkowej nocy będziemy (częściowo) wypełniać stare przysłowie.

Budapesztu przedstawiać nie trzeba, miasto nie dosyć, że położone blisko Polski, to jeszcze jedno z piękniejszych w Europie. Pełne historii, również tej splecionej naszymi wspólnymi więzami. Polacy ginęli za Węgry, Węgrzy za Polskę. Dwa narody, które nigdy nie dały się stłamsić i ciężko walczyły o swoją niepodległość. Miasto, w którym uruchomiono drugą, najstarszą linię metra. Któż nie zna z pocztówek wiszących nad Dunajem mostów czy też eklektycznego parlamentu, że też o kuchni węgierskiej nie wspomnę.


Zaledwie 1h10m i w piątkowy wieczór lądujemy na lotnisku Ferihegy, dzisiaj noszącym imię Ferenca Liszta. Obsługiwało w 2013 roku, wtedy, gdy zwiedzialiśmy Budapest około 7-8 mln paxów rocznie. Lotnisko „poręczne”, ma dwa stosunkowo niewielkie terminale (2A oraz 2B); szybko można wyjść do „miasta”. Ale żeby dostać się do miasta, to czeka nas podróż. Kupujemy bloczki 10-biletowe, które ówcześnie były chyba najwygodniejszą formą płatności za przejazdy – obowiązują na terenie miasta i można korzystać zarówno z autobusów, tramwajów, jak też prawie najstarszego metra na świecie.

Najpierw pakujemy się do autobusu nr 200E, który spod terminala jedzie do stacji Kobanya Kispest, gdzie należy wsiąść w metro linii nr 3 (niebieska), która jeździ do centrum miasta. I tu spotykamy pierwszy powód wizyty w Budapeszcie…

Film „Kontrolerzy” Nimroda Antala o budapesztańskich kanarach z metra to kultowa pozycja w mojej kinematografii. Dokładnie takich kanarów spotykamy na pierwszej stacji metra – te same ubrania, opaski, sposób zachowania – czuję się jak w matrixie. Zarezerwowaliśmy hotel przy stacji Kálvin tér, co okazało się dobrym wyborem.

Hotel The Three Corners przy Királyi Pál utca spełnił nasze oczekiwania, nie tylko pod względem standardu, ale również pod względem skomunikowania z innymi dzielnicami miasta. Samo położenie hotelu – w dzielnicy Belváros,w pobliżu mostu Mostu Wolności, czyli Szabadság hid – spełniło nasze oczekiwania.

Postanawiamy piątkowy wieczór spędzić w pobliskich knajpkach. Pierwsze zderzenie ze stolicą Węgier jest swoistym szokiem. Nie takie mieliśmy wyobrażenie o śródmieściu lewobrzeżnej części miasta. Peszt kojarzył się nam z węgierskim parlamentem, katedrą św. Stefana, kamienicami z epoki cesarzowej Sisi, a otrzymaliśmy ciemne zaułki i sterty śmieci na każdym kroku.

Widok prawie apokaliptyczny, znany mi może z ulic włoskich miast z okresu strajku sprzątających.

W końcu trafiamy do jednej z niewielkich, wręcz mikroskopijnych knajpek, gdzie słychać tylko język węgierski. Proste, wręcz surowe wnętrze, drewniane ławy i stoły ustawione jak w starym wagonie. Skoro już weszliśmy, to zostajemy – przecież właśnie dla takich chwil człowiek podróżuje! To jest ta inność, która mnie pcha do obcego świata. Kelnerzy nie mówią, ani po angielsku, ani po niemiecku… Skoro jednak: Lengyel, magyar két jó barát.., to zawsze się dogadamy. Konwersacja staje się coraz bardziej płynna z każdą następną butelką wina. Nie spostrzegamy, kiedy salę opuszcza ostatni klient, a my zacieśniamy z kelnerami polsko-węgierską przyjaźń do późnych godzin nocnych. Rozstajemy się około 4-tej nad ranem i jak odnajdujemy hotel, wie tylko mój szósty zmysł.

Jeszcze jedno – w rozmowach wyjaśnia się tajemnica budapesztańskich śmieci. Otóż, okresowo organizowane są wywozy różnego rodzaju niepotrzebnych, starych, zużytych rzeczy. Ubrania, meble i inne pozostałości są odbierane i na taki właśnie weekend trafiliśmy. W niedzielę na ulicach Belvárosu już nie było śladów po tych wystawkach.

Drugi dzień wita nas słońcem i… pysznym śniadaniem w hotelu. Pierwsze kroki kierujemy na Szabadság hid, obecnie: Most Wolności, a wcześniej Most Franciszka Józefa. Podobno jest to najkrótszy z budapesztańskich mostów. Dla mnie wszystkie są podobnej długości.

Na zakończenie jego budowy w roku 1896, cesarz Franciszek Józef wbił ostatni nit – złoty nit. Przetrwał wiele lat, aż w końcu została skradziony, raz i drugi. W końcu go odtworzono, ale w miejscu nieznanym postronnym złodziejom nitów. Most słynie jeszcze z jednego, dość mrocznego faktu. Podobno turule czyli kruko-orły dzierżące w swych szponach cztery mostowe wieże były świadkiem kilkuset samobójstw. Tak, jak turule przywiodły lud Madziarów nad panońską nizinę, tak most przyciąga licznych samobójców…

GÓRA ŚW. GELLERTA

Dla nas most był tylko odcinkiem wyprawy do Budy leżącej na prawym, zachodnim brzegu Dunaju. Pierwsze kroki kierujemy na górującą nieopodal mostu górę św. Gellerta (Gellérthegy).

Wzgórze Gellerta, to 235-metrowe wzniesienie w prawobrzeżnej części Budapesztu. Jak, że jest to przede wszystkim najwyżej położony punkt w centralnej części miasta, to panorama, szczególnie Budy jest przepiękna.

Dzisiejszą nazwę swą góra wzięła od św. Gellerta, którego podobno poganie spuścili z góry do Dunaju w beczce. Niewątpliwie – prekursorzy zorbingu sprzed 11 wieków… Tak, czy inaczej góra Kelem dostała swojego patrona.

Ścieżki na szczyt są dosyć przyjazne, nawet dla niezbyt wytrawnych wędrowców – po prostu jeden wielki trawers. Na szczycie znajdziecie cytadelę. Zbudowana przez Austriaków, jako straszak na niepokornych Madziarów, którzy niejednokrotnie próbowali przeciwstawiać się Habsburgom.

Na szczycie dumnie prezentuje się węgierska Stauta Wolności (Szabadság-szobor). Liczący 40 metrów monument przedstawia kobietę trzymającą nad głową liść palmowy. Do dzisiaj toczą się spory o genezę powstania pomnika. Miał być podobno upamiętnieniem pilota Istvána Horthyego de Nagybánya, który zginął na froncie wschodnim. Nazwisko znane w nowszej historii Węgier – był synem Miklósa Horthyego (profaszystowskiego regenta Węgier w latach 1920-1944).

Po wojnie pomnik zawłaszczyli komuniści – ozdabiając go swoimi symbolami. Zmiany w Europie, w 1989 roku przywróciły statuę Węgrom. Dzięki temu możemy go podziwiać również dzisiaj.

WZGÓRZE ZAMKOWE

Następnie nasze kroki kierujemy w kierunku wzgórza zamkowego, po drodze oczywiście wspinając się uroczymi uliczkami Budy.

Dzielnica Zamkowa jest właśnie tym miejscem, gdzie król Bela IV w XIII wieku wzniósł zamek obronny. Tym samym Buda stała się stolicą Węgier. Budavari Palota, czyli pałac królewski był wielokrotnie przebudowywany, niszczony i odbudowywany. Ma to związek przede wszystkim z jakże burzliwą historią Węgier. Na terenie zamku znajdują się między innymi narodowa galeria sztuki oraz muzeum historii Budapesztu.

Starówka została zniszczona w trakcie wojny podobnie jak warszawska. Dzisiaj zrekonstruowana cieszy oczy mieszkańców i turystów odwiedzających jakże piękne miasto.

Na „frycza”, czyli coś, co na przykład w Czarnogórze nazywają bijeli  špricer (o tym czytaj: SMAKI MONTENEGRO) albo Egri można wpaść do przybytku zwanego: PUB SöRöZő KNAJPA. Debreczyńskie kiełbaski, zupa gulaszowa i lokalne piwo też się tam znajdą.

Na starówce jest jeszcze jedna atrakcja warta poświęcenia kilku chwil. Jest nią mianowicie labirynt. W dawnych czasach pieczary wydrążone w skałach przez gorące źródłach służyły jako schronienie dla mieszkańców. Później były wykorzystywane na magazyny, by wreszcie stać się w latach 30-tych XX wieku schronem. Natomiast w trakcie II wojny światowej służyły wielu Budapesztańczyków jako miejsce schronienia nie tylko przed działaniami wojennymi, ale również przed prześladowaniami. Dzisiaj, dla odwiedzających udostępniono około 1,2 km podziemnych korytarzy.

Labirintus podzielony jest tematycznie – poszczególne pieczary przedstawiają wariacje od ich powstania do czasów współczesnych.

Są odcinki poznawcze, są kostiumowe, ale są też mroczne. Część całej trasy przechodzi się w całkowitym mroku; gdy idziesz sam – wrażenia niezapomniane. Niewątpliwie – budapesztańskie must see!

Zaledwie 100 metrów od Labirintusa dzieli Was od jednej z lokalnych perełek architektonicznych – Kościół św. Macieja (Mátyás templom). Dla Węgrów, ten kościół znaczy tyle, co dla nas katedra na Wawelu. Miejsce koronacji wielu węgierskich władców. Sam Matyas Korvin był jednym z najważniejszych węgierskich władców, który dokonał licznych reform i wzmocnił państwo węgierskie, dla którego były to jedne z najlepszych lat. Początkowo próbował zbliżenia z Polską, a z braku takowych możliwości, skierował się przeciwko Polsce. Coóż… jeśli odrzucono jego starania o rękę Jadwigi Jagiellonki nie mogło być inaczej. Tak więc powiedzenie: „Polak, Madziar dwa bratanki…” nie mogło pochodzić z XV wieku. Co ciekawe, jego mentorem był polski biskup – Grzegorz z Sanoka. Przewrotność losu sprawiła natomiast, że po jego śmierci królem Węgier został Władysław Jagiellończyk.

Wytrawny architekt lub historyk sztuki dopatrzy się tam przede wszystkim cech neogotyku, tak popularnego w czasie gdy rekonstruowano tą sakralną budowlę. Pierwotnie miała charakter typowo gotycki, jednakże dziejowe zawieruchy powodowały cykl zwany „zniszczyć-odbudować”. W końcu w XIX wieku nadano świątyni znany nam, dzisiejszy kształt.

W bezpośrednim sąsiedztwie kościoła św. Macieja jest jeszcze jeden z budańskich zabytków – Baszta Rybacka (Halászbástya). Jej styl – kwintesencja neoromanizmu była typowa dla okresu jej budowy, a więc lat 1895-1902. Powstała w miejscu średniowiecznych murów, a swą nazwę zawdzięcza cechowi rybaków, których zadaniem była między innymi obrona tego fragmentu miejskich fortyfikacji. Istnieje też teoria, że w tym miejscu znajdował się targ rybny.

Na wewnętrznym dziedzińcu – pomnik św. Stefana – pierwszego króla Węgier, który władał i jednoczył Węgry praktycznie w tym samym czasie co pierwszy polski król – Bolesław Chrobry. Byli prawie równolatkami – urodzeni ok. 966/967 roku jednoczyli i chrystianizowali swoje kraje. Polska graniczyła wtedy z Węgrami na linii Dunaju.

Z baszty rybackiej rozciąga się przepiękna panorama na Dunaj oraz wschodnią część miasta.

Z zamkowego wzgórza można zjechać w okolice Széchenyi lánchíd czyli mostu łańcuchowego kolejką zwaną Budavari Siklo. Kurs wagonika funicularu trwa kilka minut i kosztował (ceny 2013) około 7 PLN. Dwa kursujące wagoniki stanowią kopie tych, które ówcześnie – w 1870 roku – woziły mieszkańców miasta udających się na wzgórze zamkowe. Wagoniki – jako że jest ich para – noszą imiona: Margit (Małgorzata) oraz Gellert (Gerard).

Most Łańcuchowy – nasza przeprawa na wschodni brzeg Dunaju – został wybudowany w latach 1839-1849 przez Szkota – Adama  Clarka. Temu szkockiemu inżynierowi, którego dziełem jest również tunel pod wzgórzem zamkowym, tak spodobało się węgierskie życie, że osiadł w Budapeszcie na stałe. Zmarł tam w 1866 roku.

Jednym z czterech najbardziej znanych budapesztańskich mostów jest Most Elżbiety (Erzsébet híd). Wybudowany w latach 1897-1903. Jego konstrukcja (mostu łańcuchowego) przez kolejne 23 lata dzierżyła palmę pierwszeństwa na najdłuższe przęsło – 290 metrów.

Obecna jego prostą formę zawdzięczamy przebudowie w latach 1960-1964. Pierwotnie pylony i cała konstrukcja były bogato zdobione zgodnie z ówczesna modą.

PARLAMENT WĘGIERSKI

Po stronie pesztańskiej najbardziej okazałą budowlą jest powszechnie znany budynek węgierskiego parlamentu (Országház). Ten symbol, nie tylko Budapesztu, ale też całych Węgier, dumnie wznosi się nad brzegiem Dunaju. Do dzisiaj jest to jeden z największych parlamentów narodowych.

Choć budowany w latach 1885-1904, to już w 1896 roku odbyło się w nim pierwsze posiedzenie węgierskiego parlamentu.

Do budowy zużyto między innymi 40 kilogramów złota, prawie 0,5 miliona kamieni szlachetnych i około 40 milionów cegieł. Powierzchnia użytkowa budynku wynosi 17.000 metrów kwadratowych a wysokość kopuły – 96 metrów. Jest to drugi pod względem wielkości budynek na Węgrzech. W środku znajduje się 691 pomieszczeń , 29 schodów, 13 wind, 27 wejść i 10 podwórzy. Wnętrza są bogato zdobione, a  na zewnętrznych ścianach gmachu znajdują się herby dawnych Wielkich Węgier – tyle statystyka.

Budynek robi już wrażenie z drugiego brzegu Dunaju, a co dopiero kiedy można go podziwiać z nadrzecznego bulwaru. Strzelisty, „na bogato” zdobiony neogotyk jest kwintesencją snu o potędze kraju.

Niestety, nie mieliśmy szczęścia – trafiliśmy na dni zamknięte i nie było możliwości obejrzenia gmachu od środka. Następnym razem będzie to obowiązkowy punkt odwiedzin.

TROCHĘ O KOLEI ŻELAZNEJ W MIEŚCIE

Przechadzając się po dzielnicy Lipotvaros udajemy się w kierunku Nyugati Pályaudvar (Dworca Zachodniego). Hrabia  Istvan Szechenyi był zapalonym anglofilem, odwiedzając Anglię zapałał miłością do rodzącej się w ówczesnych latach kolei żelaznej. Pierwsza linia kolejowa powstała w Anglii w 1825 roku. Węgrzy 20 lat później, w 1846 roku w miejscu dzisiejszego dworca zachodniego uruchomili pierwszą stację kolei żelaznej. Parowozy kursowały z Pesztu do Vac na 34-kilometrowej trasie, a podróż trwała 50 minut. Dworzec ukończono w 1877 roku i wtedy był to największy dworzec kolejowy w Europie.

Jeśli byliśmy na Nyugati, to postanowiłem udać się również na znany mi z lat młodości Keleti Palyaudvar (Dworzec Wschodni). To właśnie tutaj przyjeżdżały pociągi z Polski. Jest to największy dworzec kolejowy w Budapeszcie. W 1884 roku, w momencie oddania do użytkowania, była to jedna z najnowocześniejszych stacji kolejowych w Europie. Dzisiaj okolice dworca są zaniedbane, nieremontowane od lat kamienice jak również sam dworzec przypominają raczej warszawski dworzec wschodni sprzed jego remontu z okazji EURO 2012.

Skoro jesteśmy już przy kolei żelaznej, to należy wspomnieć o budapesztańskim metrze. Przede wszystkim to drugie najstarsze metro na świecie. Pierwsze londyńskie uruchomiono w 1890 roku; Budapeszt swoją kolej podziemną uruchomił już 6 lat później w 1896 roku. W 2013 roku miasto przecinały 3 linie metra.

Część stacji – 1 linii – zachowało niewiele zmieniony swój charakter przez ostatnie ponad 100 lat. Warto je odwiedzić, a nuż się uda spotkać jednego z „kontrolerów”.

KILKA SŁÓW NA KONIEC

Budapeszt – miasto leżące tak blisko naszych granic, jest niestety często omijane przez naszych rodaków. Stolica Węgier ma przepiękną przeszłość i szalenie bogatą historię, którą do dzisiaj znajdziecie na każdym kroku. W mieście, które było drugą nieoficjalną stolicą Austro-Węgier znajdziecie liczne wpływy szczególnie XIX-wieczne, kiedy to miasto przeżywało swój „złoty wiek”. 

Dzisiaj to miasto również zaniedbane, w którym czas jakby zatrzymał się 20 lat wcześniej. Całe kwartały miasta nie prezentują się najlepiej. Budapeszt anno domini 2013, z epoki orbanowskiej, sprawia momentami wręcz dekadenckie wrażenie.

Mimo wszystko, ma cały wręcz arsenał swoich dobrych stron, a wręcz pięknych stron… Doskonała kuchnia – wino, gulasz, zupy. Lokalny węgierski fast-food w stylu langosza, czy zapiekanek – palce lizać!

Ceny niższe niż w Polsce! Często spotkacie fantastycznych ludzi, którzy są pozytywnie nastawieni do Polaków. Miasto idealne zarówno na weekend, jak również na dłuższy wypad, a mogące stanowić bazę wypadową do innych węgierskich perełek. 

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  1. Z tego co wiem, to w 2017 roku uruchomiono linię autobusową (nr 100E) bezpośrednio łączącą lotnisko z centrum miasta – Deák tér; podróż jest szybka i wygodna, ale koszt 3x większy od starego, wciąż jeszcze istniejącego sposobu.
  2. Podróż autobusem 200E do stacji metra trwa około 20-25 minut; ze stacji Kobanya Kispest do Kálvin tér metro jedzie 15 minut. Możliwe jest więc, przy odrobinie szczęścia, osiągnąć centrum Budapesztu w 40-50 minut.
  3. Hotel The Three Corners przy Királyi Pál utca 12 położony jest 3 minuty spacerem od stacji metra linii 3 oraz linii 4; blisko jest również do innych miejskich atrakcji. Hotel ma standard *** i jest na googlach oceniany na 4,2. Co zapamiętałem: czystość, miła obsługa, przyzwoite śniadania. Co było „-„..? Płatna nawet woda w pokoju, kiepsko działające wi-fi. Ogólne wrażenie – OK – dałbym 4/5.
  4. Labirynt (Labirintus) znajdziecie przy Úri utca 9; cena ok. 1.000 HUF (2013). Można zwiedzać z przewodnikiem, ale można też indywidualnie.
  5. Uwaga – wejście do Kościoła św. Macieja oraz Baszty Rybackiej – płatne.
  6. Do roku 2019 w Budapeszcie przybyła jedna linia metra – uruchomiona w 2014 roku. Obecny system składa się 4 linii. Więcej: http://www.bkv.hu

ROMA… LA CITTA ETERNA

Rzym… wieczne miasto. Starożytna potęga – miał przetrwać wieki, być niezniszczalnym. Dzisiaj,  ponad 2000 lat później, nadal zachwyca swoim pięknem, zabytkami, historią. To miasto ma w sobie niecodzienny dar przyciągania nie tylko turystów, ale też artystów. Iluż to pisarzy, poetów – nie tylko włoskich – portretowało go w swoich dziełach… Iluż reżyserów umieściło akcję swoich filmów w tym jakże fotogenicznym mieście… Scena z „La dolce vita” Felliniego, gdy Marcello Mastroiani wraz z Anitą Ekberg zażywają nocnej kąpieli w Fontannie di Trevi… „Rzymskie wakacje” – gdy Gregory Peck sunie skuterem przez miasto, albo Woody Allen kręcąc „Zakochanych w Rzymie”. Nie wspomnę o Julii Roberts zwiedzającej włoskie w knajpki w „Jedz, Módl się, Kochaj”. Taka właśnie jest Roma – miejsce, gdzie te trzy słowa nabierają swojego pełnego znaczenia.


Tutte le strade portiamo a Roma. Jeśli „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”, to nie mogło nas tam zabraknąć. Dla mnie, dodatkowo, był to powrót do młodych lat. W Italii w latach 90-tych XX wieku spędziłem dużo czasu. Później sporadycznie odwiedzałem ten kraj, ale Włochy mają ten klimat, który sprawia, że czuję się tam jak w domu. HWDP – historia, wino, dania (kuchni), plenery.

Allora, andiamo a Roma! Zima może nie jest najdogodniejszym okresem na podróż do tego miasta, ale lepsze +15ºC, niż -15ºC, a tak było właśnie w 2010 roku. Rzym przywitał przelotnym opadami i tak było przez cały weekend. Szybki pociąg z FCO zawiózł nas do centrum miasta na Stazione Termini przy Piazza dei Cinquecento.

Stazione Termini, to na ogół miejsce, gdzie wiele osób rozpoczyna swoją przygodę z Rzymem. Docierają tutaj pociągi zarówno z FCO, jak też CIA. Nic dziwnego. Jest to centralny punkt miasta. Poza stacją kolejową, znajdziecie też dworzec autobusowy oraz stację metra, gdzie krzyżują się dwie główne linie podziemnej kolejki („A” oraz „B”).

Z punktu widzenia zwiedzania Rzymu mogę polecić wybór hotelu właśnie w okolicach stacji Termini. Takie rozwiązanie ma same zalety.

Komunikacja – stąd dojedziecie do praktycznie wszystkich dzielnic stolicy Włoch. Stąd dojedziecie na szybko na oba lotniska – Fiumicino, a także Ciampino. Geografia Rzymu sprawia, że najpiękniejsze zabytki zlokalizowane są właśnie w centrum – większość dostępnych per pedes.

Całe śródmieście Rzymu to kwartały kamienic w stylu secesji, renesansu, baroku oddzielone wąskimi uliczkami. Zabytki starożytnego cesarstwa rzymskiego mieszają się modernistyczną architekturą XX-wiecznych projektantów.

 

Zaczynamy standardowo od pobliskich terenów  – wizyta w Colosseo. W końcu zostało uznane za jeden z siedmiu nowych cudów świata. Z Piazza dei Cinquecento podróż metrem – raptem dwa przystanki – trwa około 5 minut. Ruiny Koloseum są jedną z najważniejszych starożytnych budowli. Amfiteatr Flawiuszów, bo właśnie tak nazywano w czasach cesarstwa budowę wybudowano w latach 70-80-tych n.e.

Pierwotnie służyło oczywiście za arenę ówczesnych igrzysk – aż do roku 528 n.e. Później, wewnątrz budowli urządzono kościół i cmentarz. W swojej historii koloseum pełniło również rolę twierdzy oraz kamieniołomu (!). Od XVIII wieku, w święta wielkanocne, papież przewodniczy drodze krzyżowej.

Do dzisiaj toczą się spory, czy miejsce to rzeczywiście było kaźnią dla chrześcijan. Faktem jest, że urządzano tam walki gladiatorów, pomiędzy którymi urządzano egzekucje skazańców. Nihil novi – ta krwawa tradycja ciągnęła się przez następne wieki. Zmieniały się tylko miejsca (na ogół rynek miasta) i formy (szkoda wymieniać).

Ciekawostką jest natomiast sposób budowy w taki sposób, aby goście mogli opuścić amfiteatr w ciągu jak najkrótszego czasu. Układ wyjść – według zapisów mówi o 5-6 minutach – ale wydaje się to nierealne. Mimo wszystko, chapeau bas przed budowniczymi sprzed dwóch tysięcy lat. Na systemie „ewakuacyjnym” architekci stadionów wzorują się do czasów współczesnych.

Z Colosseo wiąże się też jedna z przepowiedni. W VII wieku jeden z mnichów o imieniu Beda powiedział: „Jeśli upadnie koloseum, upadnie Rzym, jeśli upadnie Rzym, upadnie świat.” Tak więc pilnujmy koloseum, bo nigdy nie wiadomo, czy to nie były prorocze słowa.

Przy samym koloseum znaleźć można Łuk Konstantyna Wielkiego (Arco di Costantino). Wybudowany około 30 lat później dla uczczenia dekady panowania cesarza. Jest to jeden z trzech zachowanych do czasów współczesnych łuków triumfalnych na terenie Rzymu.

Parę kroków na zachód, przy Via Sacra znajdziecie drugi z ocalałym łuków triumfalnych – Łuk Tytusa (Arco di Tito). Zaraz za nim rozpościera się Dom Westalek (Casa delle Westali).

Jeden z najstarszych, powstał ok. roku 80 n.e. Wzniesiono go na pamiątkę zwycięstwa nad Żydami i zdobycia Jerozolimy Co prawda Tytus Flawiusz nie nacieszył się nim zbyt długo, bowiem zmarł w roku 81.

Po północnej stronie Via Sacra warto spojrzeć na pozostałości Świątyni Wenus i Rzymu (Il Tempio di Venere e Roma).

Budowano ją około 15 lat (121-136 n.e.) za panowania cesarza Hadriana. Tego samego, który dał się poznać jako wielki miłośnik i mecenas nauki i sztuki, szczególnie greckiej. Jego działalność można poza Rzymem podziwiać do dzisiaj w stolicy Grecji – Atenach (czytaj: http://7mildalej.pl/ateny-w-grudniu/).

O terenach rozciągających się od Koloseum do Kapitolu można opowiadać godzinami, a zwiedzać całymi dniami. Prawdziwa uczta dla oczu i wyobraźni wielbicieli starożytności. Ilość atrakcji na m2 po prostu powala. Zaczytując się w w latach młodości w „Quo vadis” czy „Ja, Klaudiusz” albo „Klaudiusz i Messalina” wracają w wyobraźni sceny i miejsca z tych powieści.

Chwilowo kończymy spacer po starożytności i metrem, najpierw linią „B” spod Colosseo, a później (z przesiadką na wspomnianej już Stazione Termini) linią „A” przenosimy się do najmniejszego państwa świata – Città del Vaticano.

Jedyne na świecie państwo-miasto jest teokracją – siedzibą papieży. Watykan to najmniejsze na świecie państwo zarówno pod względem powierzchni (0,44 km2), jak też ludności (<1.000 obywateli).

Nie pozostało nam nic innego jak przekroczyć granicę, czy też… bramy Watykanu. Ta poniżej, istniejąca od 1563 roku, zwie się Porta Angelica

Państwo watykańskie, jest stosunkowo młode. Powstało na mocy porozumienia pomiędzy ówczesnym papieżem – Piusem XI, a przywódcą i faszystowskim premierem Włoch – Benitto Mussolinim. W 1929 roku podpisali oni traktaty laterańskie, które dały Watykanowi pełną suwerenność. Pierwotnie, począwszy od IV wieku siedzibą papieży był Lateran w południowej części Rzymu. Na wzgórze watykańske – bo od nazwy wzgórza na lewy brzegu Tybru wzięło nazwę Państwo Kościelne – hierarchowie przeprowadzili się w roku 1377. Później, w roku 1870, przyłączono Watykan do Rzymu i taki stan rzeczy trwał aż do 1929 roku.

Otoczony murami Watykan, to olbrzymi zespół sakralno-pałacowo-ogrodowy. Z zabytków najbardziej znana jest Bazylika św. Piotra (Basilica di San Pietro). Budowano ją przez 120 lat (1506-1626) na miejscu pochówku św. Piotra – apostoła i domniemanego pierwszego papieża. Bazylika św. Piotra, to drugi pod względem powierzchni kościół na świecie (ponad 23.000 m2).

Obok niej znajduje się Kaplica Sykstyńska (Capella Sistina) wzniesiona w II połowie XV wieku przez papieża Sykstusa IV. W środku odnajdziecie jedne z najpiękniejszych fresków sakralnych. Pierwszy to Sąd Ostateczny, drugi natomiast to sklepienie składające się – oba namalowane przez Michała Anioła.

Centralnym punktem na Piazza San Pietro (Plac św. Piotra) jest Obelisk Watykański (Obelisko Vaticano).

Jedna z ciekawostek historycznych – obelisk ten został ustawiony w 37 roku n.e. przez Kaligulę. Ten z kolei przywiózł go ze starożytnego Egiptu, gdzie najpierw służył jako obelisk jednego z faraonów – Amenemhata II żyjącego w końcówce II tysiąclecia p.n.e.

Zwiedzamy jeszcze Ogrody Watykańskie (Giardini di Waticano) i powoli wracamy do świeckiej Romy. Przez Ponte Wittorio Emanuele II wracamy na lewy brzeg Tybru (Tevere). Z Watykanu na Plac Hiszpański jest nie więcej niż 30 minut spacerem wśród pięknej rzymskiej scenerii knajpek, uliczek, i kamieniczek. (Una rima italiana.)jí

Schody Hiszpańskie, których prawdziwa nazwa brzmi: Scalinata di Trinita dei Monti (od nawy kościoła na ich szczycie) zostały wybudowane w latach 1723-1725. Żeby było ciekawiej – zostały ufundowane przez rząd… francuski, a nazwa wzięła się od leżącej ówcześnie ambasady hiszpańskiej. Żeby było jeszcze ciekawiej – przy Placu Hiszpańskim miała swoją siedzibę – przez ponad 100 lat, aż do 1795 roku polska ambasada. Ot, takie intereuropejskie multi-kulti.

Fontanna u podnóża schodów przy Piazza di Spagna to Fontanna della Barcaccia – jedna z wielu rzymskich fontann. Jest starsza niż Schody Hiszpańskie – powstała w 1623 roku na pamiątkę powodzi, gdy – w 1598 roku – wody Tybru wyrzuciły w tym miejscu łódkę (barca po włosku).

Niecały kilometr dalej znajduje się jedna największych atrakcji miasta – nie tylko filmowa – Fontanna di Trevi. Legenda jej powstania wiąże się dziewicą o imieniu Trevia, która w miejscu fontanny odnalazła źródło wody. Inicjatorem jej budowy w istniejącym kształcie był… papież – Klemens XII. Ten XVIII-wieczny zabytek jest obecnie jednym z najczęściej odwiedzanych zabytków Rzymu.

Rozsławiona przez kąpiel Anity Ekberg i Marcello Mastroianiego w „La dolce vita”, stała się miejscem pielgrzymek turystów. Ponoć wystarczy wrzucić monetę, aby wrócić do la citta eternà

Spacerujemy uroczymi uliczkami i udajemy się w kierunku Kwirynału.

Przed Placem Weneckim odwiedzamy znajdujące się tuż obok muzeum figur woskowych (Museo delle Cere di Roma) oraz starożytne Forum Trajana (Foro Traiano).

Największe oraz najpóźniej zbudowane (w latach 108 – 113 n.e.) w starożytnym Rzymie.

Przy Placu Weneckim zwieńczeniem forum jest kolumna Trajana – zbudowana w 113 roku n.e. na pamiątkę zwycięstwa cesarza nad Dakami.

Ten, tak bogaty w historię, dzień kończymy na Placu Weneckim (Piazza Venezia). Najbardziej okazałą budowlą jest oczywiście Ołtarz Ojczyzny (Altare della Patria) zwany po prostu Vittoriano. To chyba najważniejsza dla nowożytnych Włoch budowla. Pierwotnie miał być pomnikiem króla Wiktora Emanuela II, który zjednoczył w II połowie XIX wieku ziemie włoskie. Później – w roku 1921 – pomnik stał się również Grobem Nieznanego Żołnierza. Mimo wszystko jest to współcześnie budowla, która jednoczy Włochów.

Budowa rozpoczęła się w 1885 roku, ostatecznie zakończono wiele lat później – w 1935 roku.


Roma… La citta eternà. Przepiękne miasto, które każdy odwiedzi prędzej czy później. To miasto to historia, zarówno ta starożytna, jak też nowożytna. To miejsce, gdzie zaspokoją swoje gusta nie tylko miłośnicy historii, ale też smakosze tak wspaniałej kuchni, jaką jest kuchnia włoska. O ile dzień spędzony w tym mieście to uczta dla mózgu, to wieczór pozostaje niezaprzeczalną ucztą dla podniebienia, a noc staje się czasem spontanicznej zabawy. Odkryliśmy klimatyczne knajpki, zwłaszcza te niewielkie, położone na uboczu od utartych, turystycznych szlaków. Kuchnia jakiej spróbowaliśmy oraz wino pochodzące nierzadko z własnych piwniczek, były cudownym przeżyciem kulinarnym.

Rzym to miasto wieczne..? Tak…, bo wiecznie chce się człowiekowi znaleźć się tam kolejny i kolejny raz.

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

  1. Lotnisko FCO jest największym portem lotniczym Włoch i jednym z największych w Europie. W roku 2010, byliśmy jednymi z ponad 37 milionów paxów, którzy przewinęli się przez ten l’aeroporto. Dla porównania  – wszystkie porty lotnicze w Polsce – 7 lat później (2017) – obsłużyły ok. 39 mln pasażerów.
  2. Na trasie lotnisko Fiumicino (FCO) – Stazione Termini kursuje pociągi podmiejskie oraz expresowe. Podróż trwa około 30-35 minut. Odjazdy mniej więcej co 15-20 minut.
  3. Koloseum odwiedza nawet 30.000 tysięcy turystów dziennie – kolejek nie da się uniknąć. Wybierając się tam, pamiętajmy, aby zarezerwować więcej czasu.
  4. Co jest fantastyczne w Rzymie, to fakt, że nie ma tam praktycznie żadnych stref biletowych (przynajmniej na obszarze, który na ogół odwiedzamy). Te, które są zaczynają się daleko za miastem.
  5. Przez Watykan przewija się około 50.000.000 zwiedzających rocznie – przygotujcie się na kolejki do każdej „atrakcji”. Prędzej czy później – wejdziecie, ale swoje w kolejkach odstać trzeba.
  6. Kąpiel w fontannie di Trevi jest zakazana – kary sięgają kilku tysięcy euro; wrzucane monety idą na szczytny cel – rewitalizację rzymskich zabytków.
  7. Do Schodów hiszpańskich oraz fontanny di Trevi dojedzie metrem linii „A” wysiadając odpowiednio na stacjach „Spagna” oraz „Barberini – Fontanna di Trevi”. Polecam jednak spacer.
  8. Będąc na Piazza Venezia proponuje udać się na Terrazza delle Quadrighe – taras znajdujący się na Vittoriano. Widok z wysokości ponad 80 metrów – bezcenny.