ŚWIĘTA NA SZLAKU PIZZY I PASTY

Jak przeżyć kulinarnie Boże Narodzenie we Włoszech? Najlepiej podążając szlakiem pizzy i pasty! Kulinaria to przecież jeden z trzech filarów naszych podróży. Jedz, pij, zwiedzaj – co po włosku będzie brzmiało mniej więcej: mandziare, bere, esplorare!

Przez sześć dni we Włoszech (o podróży tutaj: http://7mildalej.pl/rzymskie-boze-narodzenie/) sprawdzaliśmy gdzie w Rzymie można dobrze zjeść. Giro di Roma – tak nazwaliśmy nasz kulinarny tour po rzymskich trattoriach, restauracjach i barach. Allora! Cominaciamo la nostra pista! 

ETAP I – L’ANGOLO NAPOLI

Pierwszy etap – L’angolo Napoli – knajpka, leży w centrum Rzymu na rogu via Agostino Depretis oraz via Cesare Balbo, a nie na rogu Neapolu jakby nazwa sugerowała. Znajdziecie ją pomiędzy bazyliką Santa Maria Maggiore oraz Piazza Viminale.

Sale jadalne umieszczono na dwóch poziomach. Przy wejściu znajduje się oczywiście tradycyjny opalany drewnem piec do wypieku pizzy.

W sali na piętrze obowiązkowy ekran TV dla tifosi  (pl: kibiców) – bez tego urządzenia nie można sobie wyobrazić wielu włoskich knajp.

Menu typowo włoskie, a że postawiliśmy sobie za cel oczywiście klasykę la cucina italiana, to kulinarna uczta właśnie się zaczęła… od vino della casa.

Wersja rosso podana w zamykanej na ceramiczny korek butelce było jednym z lepszych vino da tavola, na jakie trafiliśmy jakie trafiliśmy w trakcie tego pobytu. Nie przesadzałbym z opisem jego bukietu, w końcu to tylko vino da tavola, ale rzeczywiście brak kwasowości, nuta leśnych owoców były fajnym uzupełnieniem podanych potraw. Można je również zamówić na wynos (a portare via) w firmowej butelce.

Zamówienie – 3x pasta 1x pizza – czyli: lasagne. Tym razem podana w fajny sposób, zapieczona z wierzchu, rozpływająca się w środku. Spróbowałem, jedna z lepszych.

Druga pasta – spaghetti carbonara – super! Klasyka na guanciale z pecorino. Wszystko zrównoważone i – zgodnie ze sztuką – oczywiście bez śmietany. Carbonara ze śmietaną to jak sex w skarpetkach jak mawiał klasyk.

Kolejna pasta – spaghetti amatriciana – przypadła mi w udziale – tak naprawdę było to bucatini (czyli grubsze spaghetti). Matriciana to sos składający się pomidorów (każdy region ma swoją odmianę), guanciale (rodzaj boczku, a raczej podgardla wieprzowego) oraz cebuli i sera pecorino. Moje danie było wyborne, bucatini oczywiście al dente, guanciale – smak i konsystencja bez zarzutu.

No i oczywiście pizza – crudo bianco. Długodojrzewająca szynka w wersji prosciutto di parma. Jedyna pizza w trakcie pobytu mająca zawinięte na grubo brzegi – ten zapach, ten smak… A wszystko przy udziale rozpływającej się mozzarelli bufana i lekko potraktowanej oliwą z oliwek.

Pierwsze wrażenia kulinarne z Rzymu jak najbardziej pozytywne. Knajpa spełniła nasze pierwsze oczekiwania, zarówno pasty jak pizza wszystkim smakowały. Olbrzymi plus za pełną listę alergenów oraz dania wegetariańskie. Serwis – uprzejmy i profesjonalny. Czas oczekiwania – w standardzie. Potrawy przywędrowały ciepłe. Restauracja w googlach oceniona na 4/5 (280 opinii) – w pełni podzielamy opinie, a za pasty i wino dałbym nawet wyższą notę.

ETAP II – CAFFE ARGENTINA (POD SZYLDEM TRATTORIA, PIZZERIA, LUNCH CAFFE)

Na drugim etapie ponieśliśmy niestety klęskę… Adres podam tylko ku przestrodze – omijajcie to miejsce: Largo delle Stimmate 16, czyli przy północno-wschodnim krańcu Largo Torre di Argentina.

O ile na zewnątrz i wewnątrz klimatycznie, a personel krząta się z właściwym sobie włoskim ni to pośpiechem, ni to lenistwem, to już to, co wylądowało na stole było szczególnie w moim przypadku było (totale) fallimento culinario.

Tym razem zdecydowałem się na risotto. W karcie dobrze wyglądało risotto con porcini (z prawdziwkami), więc zamówienie powędrowało w kierunku tej potrawy. Niestety, poza prawdziwkami, cała reszta było kompletnym nieporozumieniem, a ogólne wrażenie fatalne. Sos był bezsmakową wodą o lekkim zabarwieniu, ryż nie był z pewnością arborio czy też carnaroli. Przede wszystkim używa się do risotto takiego rodzaju ryżu, gdyż doskonale wchłaniają smak i aromat innych składników. W tym przypadku każdy z nich żył na talerzu oddzielnym życiem. Ocena 1/5

Inne, zamówione przez nas potrawy podam tylko z reporterskiego obowiązku. Pizza campagnola – o ile ciasto jeszcze ok, to już reszta czyli tzw. „góra” – kwintesencja pośpiechu. Niedbale rzucona rukola i jeszcze gorzej komponujące się z tym kawałki pomidorów to pełny obraz tego niechlujstwa. Nie tego spodziewam się po włoskiej pizzy. Ocena 2/5

Fettucine con funghi – makaron pewnie nie przypominał tego, co jako pierwszy zrobił w 1914 roku Alfredo di Lelio, ale przynajmniej całość w miarę się komponowała. Całość możemy ocenić na 3/5.

Ostatnia pasta to penne amatriciana. Jeżeli moja matriciana z „L’angolo Napoli” to 4/5, to tej paście nie dałbym więcej niż 2,5/5.

Wino nie rozpieściło nas swoim bukietem. Czas oczekiwania na potrawy mieścił się w normie, ale na rachunek czekaliśmy już masakrycznie długo. Obsługa nie zareagowała na uwagi odnośnie potraw. Doliczony „urzędowo” napiwek – 10% – uniemożliwił mi „wynagrodzenie” kucharza za tą porażkę. W googlach mają 2,4/5 – o 0,5 za wysoko. Jeśli odwiedzicie koty w Largo Torre di Argentina poszukajcie innej miejscówki na obiad.

ETAP III – L’AQUILA NERA

Wieczorem opanowało nas lenistwo i zamiast eksploracji dalekich zakątków miasta w poszukiwaniu świętego graala la cucina romana postanowiliśmy odwiedzić jeden z przybytków przy naszej ulicy. Lokal pod nazwą L’aquila Nera przy via Principe Amadeo 51 prezentuje oczywiście typową włoską kuchnię. Sama nazwa (pl: czarny orzeł) oraz wiszące nad wejściem logo nie myliły mnie jednak. Knajpa prowadzona przez Albańczyków.

Nie byłbym sobą gdybym nie spróbował w końcu czegoś z frutti di mare.

Spaghetti vongole jest co prawda potrawą, która swoje korzenie ma w Neapolu, ale rozlała się na całą Italię. Vongole, czyli małże mogą być veraci (duże) oraz lupini (małe). Smak tej prostej potrawy zależy oczywiście od smaku małży. Było poprawnie, ale rękawów nie urwało. Małże świeże, ale czegoś mi jednak zabrakło.

Smak włoskiej zupy – zuppa fagioli – w wersji romana nie ma nic wspólnego z zupami jakie jadałem w Trydencie czy Lombardii. Generalnie taka zasada panuje we Włoszech – im bardziej na północ, tym pożywniej. Logiczne – chłodniej i wyżej, więc więcej kalorii potrzeba człowiekowi. Rzymski jej odpowiednik jest płynny i daje się wyczuć nuty pomidora oraz papryki. Bez fajerwerków, ale też nie mam skali porównawczej innych fasolowych alla romana. Generalnie – preferuję fasolową z północy tego kraju.

Jeśli chodzi o pizzę, to dwa bieguny – ciasto OK, nawet bardzo poprawne. Nie suche, a miękkie, z przypieczonym brzegiem. Miała być con prosciutto – wyszło, jak na foto, dwa plastry szynki rzucone na wierzch i pokryte miękkim serem. Niestety clou tej pizzy, czyli szynka bardziej popsuła niż wydobyła smak pizzy.

Podsumowując L’AQUILA NERA zasługuje na ocenę 3,5/5. Obsługa miła, czas oczekiwania na potrawy standardowy, mieszczący się w granicach normy. Jedzenie było ogólnie poprawne. Jeśli na jednym biegunie znalazłyby się poprawne małże, to na drugim pizza. Ceny przystępne.

IV ETAP – DA TONINO (TRATTORIA BASSETTI)

Znam miejścówkę u Tonia – takim napisem powitała nas maleńka tawerna (Conosco un posticino… da Tonino).

W trakcie wigilijnego spaceru z Watykanu, pomiędzy Ponte Wittorio Emanuele II a Piazza Navona, natknęliśmy się niewielką rodzinną trattorię. Ciasne wnętrze, tłum nie tylko przy stolikach, ale też oczekujący na stolik, z czego 90% to Włosi. Zapowiadało się nieźle. A było..?

Karta bardzo prosta – ich specjalność to pasta. Będąc więc na szlaku pizzy i pasty – 4x pasta.

Zacznę od mojej pasty – pasta cacio e pepe – tak proste, a chyba jedne z najlepszych, jakie zdarzyło mi się zjeść we Włoszech. A czasu spędziłem w tym kraju, że… ho, ho (jakby powiedział św. Mikołaj). To u Tonina, w tej maleńkiej trattorii było prawie ideałem. Dwoma składnikami – czarnym grubo zmielonym świeżym pieprzem i pecorino romano – kucharz wyciągnął takie smaki i aromaty z tego dania, że zapragnąłem powtórzyć to w domu. Dla mnie bomba – 5/5!

Jednym z dań kuchni laziale (czyli z regionu Lacjum, inaczej mówiąc – z regionu Rzymu) jest pasta gricia. W tym przypadku było to penne alla gricia. Makaron penne wynaleziono gdzieś na południe od Rzymu. Jeśli jest rowkowany, jak ten na zdjęciu, to zwą go penne rigate. Jeżeli gładki, to chyba penne lisce… (mogę się mylić). Jak przygotowuje się tradycyjne penne gricia? Guanciale – rodzaj boczku, a raczej długo dojrzewającego w soli oraz pieprzu podgardla/policzka wystarczy pokroić w niewielkie słupki i podsmażyć. Następnie ugotować (al dente) makaron (oprócz penne popularne jest spaghetti oraz bucatini), a część wody z gotującego się makaronu przelać na patelnię z boczkiem i dodać do tego makaron. Co nam daje taka operacja..? Pełną symbiozę pasty i mięsiwa. Tak też była zrobiona gricia „da Tonino”. Do tego znowu starte pecorino romano i mamy niebo w gębie, czyli il cielo nella bocca! Kolejny majstersztyk w tej maleńkiej kanjpce.

Fettuccine, a raczej fettuccelle z mięsnym ragu – szalenie aromatyczne i cudowe w smaku.

Penne pesto – spróbowałem tylko kilka kęsów, ale też niczego mu nie brakowało. Zawsze mnie zastanawia smak pesto w Polsce i smak pesto we Włoszech.

Un posticino… da Tonino, to kultowe miejsce dla mojego podniebienia. Nie wyobrażam sobie, będąc w Rzymie, nie zjawić się tam ponownie. Kolejny raz potwierdziła się zasada – proste wnętrze, ceraty na stole, rodzinny biznes z tradycją. Krótkie menu, ale całe serce włożone w każdą potrawę. Moje kubeczki wyszły totalnie zadowolone. Ceny nie zrujnują portfela, a vino della casa z dzbaneczka również ma swój smak. Czy jest coś, co można zapisać na minus..? Tak – fakt, że trattoria czynna jest tylko od 12.00 do 19.00 i to z przerwą… Ale dobro luksusowe podobno musi być limitowane.

NIESPODZIANKA W „LA CASA DI AMY”

Tymczasem po powrocie do hotelu zastaliśmy niespodziankę. W każdym pokoju na gości czekał świąteczny prezent – butelka prosecco oraz tradycyjna, włoska wigilijna babka. Che sorpresa! Jakież to miłe i niosące ze sobą długofalowe, pozytywne wspomnienia z pobytu w hotelu.

V ETAP „KRÓLEWSKI” – LA CENA DI NATALE

Kolejna z odwiedzonych knajp musiała być królewska – to była wigiljna kolacja (la cena di Natale). Problem zaczął się już wieczorem. Włosi zamykają sklepy, restauracje i zasiadają do wieczornej kolacji wigilijnej. Różnica jest między innymi taka, że robią to znacznie później niż nakazuje polska tradycja. U nich standardem jest biesiadowanie od godziny 20-tej, u nas w wielu domach nawet od 16-tej (czego nigdy nie byłem w stanie zrozumieć). Zamknięte 90% restauracji to olbrzymi problem, a w wielu tych, co są czynne menu wigiljne to wydatek od 60 EUR do 270 EUR (!) oczywiście za osobę. Wyższa cena niejednokrotnie obejmuje również bożonarodzeniowy obiad.

Wracając do hotelu i oglądając zamykające się wrota kolejnych gastronomicznych przybytków stwierdziliśmy, że nie będziemy ryzykować dalekich wypraw w poszukiwaniu wigilijnej strawy. Niestety miejsc jak na lekarstwo, a przed jednym ristorante pod mało włoską nazwą Elettra kolejka na 30 minut stania; dobrze, że wieczór ciepły. Po ominięciu znacznej części kolejki zostaliśmy zaproszeni do środka – tu pewnie pomogła moja „niekwestionowana” znajomość la lingua italiana, a tak naprawdę blond włosy i kreacje moich kobiet. Zanim usiedliśmy otrzymaliśmy szampana – nigdy jeszcze tak nie zaczynałem kolacji wigilijnej, ale nie odmówiliśmy tej „włoskiej tradycji” 🙂 Tak więc zaczynaliśmy kolację wigilijną, podczas gdy niektórzy w kraju już łykali po niej rapacholin…

Wigilia bez ryby to nie wigilia, więc talerz „morskości” był dobrym opcją. Okoń morski, czyli labraks udawał karpia, krewetka robiła za rybę faszerowaną, a kałamarnica była substytutem pierogów. Trzeba sobie radzić na obczyźnie.

Inni woleli jednak dochować nowej, wyjazdowej tradycji bożonarodzeniowej. Z wigilijnych potraw wybrali: pizza con prosciutto parma, bardzo dobra, na cienkim cieście, z rozpływającym się w ustach serem…

…oraz lasagna – tym razem zapieczona w ceramicznej miseczce – inna niż w L’Angolo Napoli, ale równie smaczna.

Jeśli wigilia, to musi być wino. Wzięliśmy butelkę syraha, czyli sziraza z lokalnych winnic z regionu Lazio – Willa Simone . Kolor – głęboki, kwasowość – średnia. W bukiecie dało się wyczuć nuty wiśni. Jak do kolacji – można polecić, ale nie porywa.

Kolacja wigilijna musi trwać, ilość potraw musi się zgadzać, więc zaczęliśmy następny jej etap – słodkości. Zacznijmy od gelato al tartufo – kulki kawowego lodu z orzechową posypką oraz nadzieniem z czarnych trufli. Na ogół nie zamawiam deserów – nie jadam słodkości, ale atmosfera świąt na obczyźnie sprawiła, że się zapomniałem i… nie żałowałem.

Tiramisu na sposób „rzymski”. Choć deser ten został wymyślony około 60 lat temu, a przyznają się do niego i Wenecja, i Florencja, i Siena, to przyznam, że taką wariację na jego temat widziałem po raz pierwszy. Nie próbowałem, więc zacytuję opinię tego, kto jadł: „doskonały”.

Na finisz było jeszcze tiramisu bez serka mascarpone, czyli mus czekoladowy – też podobno smaczny.

Nasz wyścig wyjechał z historycznego centrum Rzymu , a jego kolejna odsłona miała miejsce w Ostiense:

VI ETAP – DA NOANTRI (AL 41)

Na początku był głód. Głód wziął się z faktu, iż w Boże Narodzenie niewiele jest czynnych jadłodajni. Na dodatek nie kursowały pociągi do Ostii, więc nie mogliśmy się nałykać nawet nadmorskiej bryzy… Tak więc głód wypędził nas na via Ostiense 41. Tam znaleźliśmy Ristorante Da Noantri.

Trafiliśmy na świąteczne menu, ale a la carte – w normalnych cenach. Dodatkowo dowiedzieliśmy się, że tych dań na co dzień w karcie nie ma. Niestety pierwsze wrażenie popsuła obsługa… Zamawiając nasze dania próbowaliśmy zamówić do tego wino, a kelnerka próbowała nam wcisnąć butelkę markowego (oczywiście droższego) zamiast karafki domowego. Na dodatek odradzano nam za wszelką cenę tą tańszą opcję, próbując wcisnąć najdroższą butelkę jak była karcie win. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z wina, a kelnerka strzeliła włoskiego focha. Nie mniej to co nam podano było rzeczywiście warte pozostania. Zresztą nie mieliśmy innego wyjścia, wszystko było zamknięte. Wnętrze było świątecznie przystrojone i sprawiało ciepłe i sympatyczne wrażenie.

Z tego co było warte zapamiętania, to: gnocchi di patate con ragu in bianco l’agnello. Ziemniaczane minikopytka w towarzystwie ragu z białej jagnięciny – szkoda, że to tylko danie świąteczne. Całość doskonale skomponowana smakowo, a gnocchi bezbłędne w swojej konsystencji. Do tego zaostrzony aromat poprzez pecorino. Poezja smaku.

Fettuccine carciofi, guanciale e pecorino – na nasz równie piękny język brzmi to następująco: karczochowe fetucine z boczkiem i serem pecorino. Kolejne kulinarne mistrzostwo, które podbiło nasze podniebienia. Niby zwykły makaron z boczkiem, ale karczoch nadał mu miękkości w smaku i nuty, którą nazywam „zieloną”.

Po wizycie w Da Noantri pozostały pozytywne wrażenia. Wyszliśmy zadowoleni, a na koniec ucięliśmy sobie krótką pogawędkę z właścicielem. Za jedzenie 4,5/5.

Ostatnie etapy naszego kulinarnego rajdu rozegrały się w Ostii.

ETAP VII – ANTICO TRAIANO

Na deptaku (via Lucio Coilio 28) znaleźliśmy lokal dobrze oceniony w google (4,3/5). Już z zewnątrz Antico Traiano wygląda zachęcająco. W środku tłum ludzi i bogata karta. Skusiliśmy się więc na ostatnią kolację tej podróży.

Zaczynamy od czegoś da bere; tym razem nietypowo – vino bianco, a skoro zaczęliśmy święta na szlaku pizzy i pasty, to tak też zakończymy. Pierwszy rzut: Tonnarelli alla gricia tartufata. Gricia, tyle, że poza tradycyjnymi składnikami: guanciale, pieprzem, pecorino dorzucono krem z trufli. Pecorino, tym razem starte na grubej tarce, powoli rozpływało się na talerzu delikatnie zaostrzając potrawę. W ten sposób w mej głowie do dzisiaj wybrzmiewa pytanie – gdzie zjadłem najlepszą pastę: w Da Tonino czy w Antico..? Jedno i drugie było genialne, doskonale skomponowane, z przenikającymi się wzajemnie smakami. Coś wspaniałego.

Fettuccine all’uovo con vero ragu alla bolognese – druga pasta równie w swym smaku pełna poezji.

Pizza toscana w całkowicie innym wydaniu – z wyglądu calzone, ale wyszła raczej klasyka na grubym cieście z wysoko zawiniętymi brzegami. Taka oto ciekawostka kulinarna.

Na koniec burger traiano – jak wygląda włoski burger – jak poniżej. Z cyklu zaskoczenia: zamiast tradycyjnej bułki – pinsa romana czyli coś, co przypomina focaccię. Ciasto miękkie i chrupiące, wyrabiane ze specjalnej mąki. Dodatkowo formaggio fuso, czyli swoisty ser topiony. Burger liczył sobie 300 g – czyli był słusznej wielkości.

Antico Traiano było doskonałą klamrą spinającą nasz nietypowy świąteczny stół anno domini 2018. Nietypowy, bo składający się głównie z pizzy i pasty. Ocena tej restauracji w google jak najbardziej zasłużona. Trzyma poziom, obsługa również miła, aczkolwiek trochę zaganiana. Czas oczekiwania na potrawy i rachunek – bez zastrzeżeń.

W ten sposób dotarliśmy do ostatniego etapu – etapu przyjaźni:

VIII ETAP (PRZYJAŹNI) – SPIAGGIA 🙂

Było na bogato, było też na luzie. Nigdzie pizza*) i prosecco nie smakują, jak na plaży! Słońce, szum morza, lekka bryza, błekit nieba. Oprócz czegoś na ząb dostarczymy organizmowi również witaminy D3 oraz jodu. A także czegoś totalnie bezcennego – spokoju i odpoczynku…, czego każdemu w święta Bożego Narodzenia życzę!

*) pizza bufala pochodziła z Ost Friendly Food. Najlepsza pizza na wynos w Ostii

PODIUM

Patrząc z perspektywy czasu i właściwego już dystansu mogę pokusić się o mój subiektywny ranking potraw. The winner is…

1st place – Tonnarelli alla gricia tartufata (team ANTICO TRAIANO)

2nd place – Pasta cacio e pepe (team POSTICINO DA TONINO)

3rd place – Gnocchi di patate co ragu in bianco l’agnello (team DA NOANTRI)

Specjalne wyróżnienie: Lasagna (team: L’ANGOLO NAPOLI)

W kategorii drużynowej:

1st place – UN POSTICINO DA TONINO (Rzym)

2nd place – ANTICO TRAIANO (Ostia)

3rd place – L’ANGOLO NAPOLI (Rzym)

Specjalne wyróżnienie: LA SPIAGGIA (plaża)

Szlak pizzy i pasty pokonaliśmy bezbłędnie, bez żadnej kontuzji. Każdy etap pokonaliśmy uczciwie. Mieliśmy olbrzymie szczęście trafiając prawie za każdym razem na doskonałą kuchnię. Da Tonino czy też w Antico kubeczki wręcz oszalały. Większość tych miejsc możemy z całą odpowiedzialnością polecić.

Kuchnia włoska to jedna z moich ulubionych. Jest oczywiście znacznie bogatsza niż tylko pizza i pasta, ale takie mieliśmy tym razem założenie. Trochę monotematyczne, jakby niektórzy rzekli. Mieliśmy też na celu poszukiwanie nowych smaków do odtworzenia we własnej kuchni. Na pewno takie znaleźliśmy, na pewno je sprawdzimy, a kulinarnym sukcesem podzielimy się na vlogu.

Poza pamięcią smaku i wspomnieniem atmosfery rzymskich trattorii zdobyliśmy jeszcze jedną cenną rzecz – doświadczenie, które zamierzamy wykorzystać w przyszłości – więcej takich świąt Bożego Narodzenia.

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  1. Jadąc na Boże Narodzenie do Włoch pamiętać należy, iż podobnie jak u nas wiele restauracji i sklepów może być w tych dniach zamkniętych. To samo dotyczy komunikacji miejskiej – znaczne ograniczenia i przerwy dadzą się we znaki.
  2. W wielu knajpach na stole może już oczekiwać chleb i woda – zawsze płatne.
  3. Radzę patrzeć w kartę, również w menu, które jest na zewnątrz restauracji – sprawdzicie czy doliczony został obowiązkowy serwis, który wynosi od 1 EUR do 2 EUR za osobę.
  4. Nie spotkaliśmy w żadnej knajpie tzw. coperto, czyli popularnej niegdyś opłacie za nakrycie; w wielu regionach Włoch uznaje się ją jako niezgodną z prawem, ale powyższe dwa punkty doskonale ją zastępują – cóż – życie nie znosi próżni…
  5. Koszt pizzy lub pasty w Rzymie w dobrej miejscówce – od 8 EUR do 12 EUR.
  6. W Ostii – „Ost Friendly Food” serwuje naprawdę bardzo dobrą bufalę na wynos (a portar via) za 7 EUR.
  7. Vino della casa do obiadu od 6-7 EUR za karafkę.

RZYMSKIE BOŻE NARODZENIE – CZĘŚĆ II – OSTIA

Trzy i pół dnia w Rzymie wystarczyło aby poczuć atmosferę włoskiego Bożego Narodzenia. O tym czasie możecie przeczytać tutaj: http://7mildalej.pl/rzymskie-boze-narodzenie/. To były piękne dni. Po rzymskich atrakcjach przyszedł czas na kolejne trzydniowe totalne dolce-far-niente nad pobliskim morzem.

Podróż do Ostii do najprostsza rzecz na świecie. Jedziesz na Piramide metrem (niebieska linia) i wsiadasz w pociąg do Lido di Ostia. Robisz to na zwykłym miejskim bilecie! Proste? Proste, tylko nie w Boże Narodzenie. Ten dzień, a zwłaszcza rzymska komunikacja w tym dniu rządzi się swoimi prawami. W momencie gdy dotarliśmy do metra, stację właśnie zamykano. Niestety 4-godzinna świąteczna przerwa w kursowaniu metra dopadła właśnie nas. I to akurat gdy mieliśmy za godzinę pić prosecco na odległej zaledwie o 30 kilometrów plaży… Zawsze musi być świąteczna wpadka.

Mamy jednak duże doświadczenie w docieraniu do upragnionego celu. Gdy odwołano nam lot ze Skiathos do Aten, dotarliśmy tam, mimo sztormu i ulewy, jeszcze tego samego dnia: promem, autobusem i taksówką! Jako mistrzowie improwizacji ruszamy pociągiem z pobliskiej Stazione Termini. Ferrovie dello Stato jeżdżą! Do Ostiense tylko 10 minut, a pociąg rusza za pół godziny. Jesteśmy uratowani!

Nie doceniliśmy jednak zamiłowania Włochów do świątecznej sjesty. Na miejscu zastaliśmy oczywiście… dalszy ciąg sjesty. Nie tylko pociąg w kierunku Ostii odjeżdżał dopiero za ponad dwie godziny, zamknięta była nawet stacja kolejowa. Jak się bawić, to się bawić…

Czas poświęciliśmy na zwiedzanie okolic Ostiense oraz znalezienie czynnej knajpy, co nie jest prostą sprawą w ten dzień. Jedno i drugie zakończyło się sukcesem.

POKÓJ Z WIDOKIEM NA…

Hotel „Sirenetta” leży w w tzw. pierwszej linii zabudowy; od brzegu morza dzieli nas tylko plaża oraz ulica. Stąd też wieczorny widok na Morze Tyreńskie jest wspaniały. Pomyśleć tylko, że będzie nam towarzyszył przez najbliższe 3 dni Affascinante!

Recepcja hotelu jest równie affascinante jak widok z balkonu naszego pokoju. Jej wystrój jakby zatrzymał się w minionych latach 40-tych, 50-tych, 60-tych. Takie rzeczy tworzą niezapomniany klimat i oddziaływują na ludzką wyobraźnię.

Szybki i bezproblemowy check-in, miła i pomocna obsługa – takie jest pierwsze wrażenie.

Pokój niestety też jakby zatrzymał się w poprzedniej epoce – przydałby się mu chociażby lifting. Niemniej jednak ogólne wrażenie jest pozytywne, a położenie i widok na… rewelacyjny. O to właśnie chodziło.

Jak na niejeden śródziemnomorski hotel przystało – „wyposażony” jest w swojego psa (na zdjęciu) i kota (oczywiście gdzieś poszedł).

Śniadania w formie szwedzkiego stołu może nie powalają, ale uwzględniając włoskie przyzwyczajenia śniadaniowe nie jest źle. Ogólnie polecam – tzw. stosunek jakości do ceny, albo ceny płaconej za jakość (jak kto woli) – wart jest wydanych pieniędzy.

Poza tym – prosecco na balkonie pokoju z widokiem na… – to już bezcenne!

OSTIA – DOLCE FAR NIENTE

Co można robić w Ostii w grudniowe święta..? Nie przyjechaliśmy nad to piękne morze „coś robić”. Przyjechaliśmy na wspomniane już dolce-far-niente. I to nam się udało bezbłędnie. Po rzymskim melanżu spacerów, zabytków, historii, widoków Ostia jest miejscem wyciszenia. Taka nadmorska stacja ładowania akumulatorów… Delikatny szum fal, bezkres morza na którego krańcu leży Sardynia (7-8 godzin promem z Civitavecchia) – to miejsce to cisza i spokój.

Świąteczne dekoracje w mieście są również wszechobecne.

Ostianie.., Ostiańczycy.., Ostiaki.., – poddaje się – mieszkańcy Ostii nie mają problemu z choinką jak Rzymianie. Oni przyozdabiają lokalne palmy 🙂 Też tradycja!

Poza sezonem – nawet w czasie świąt Bożego Narodzenia – przez miasto nie przelewają się tłumy turystów. Jest cicho; czasem tylko pies (prawdziwy) obszczeka psa (chodzącą zabawkę). I nic wielkiego poza tym się nie dzieje.

Ten rzymski kurort – tak, tak, bo Ostia jest jest częścią Rzymu. Dawno temu nosiła zresztą nazwę Lido di Roma. Później papież Grzegorz IV zmienił ją na Lido di Ostia. poza sezonem wiedzie leniwe, niczym nie zmącone nadmorskie życie.

Zabytków zbyt wiele tam nie ma; w mieście znajdziecie kościół Santa Maria Regina Pacis, którego ośmiokątna kopuła wznosi na wysokość 42 metrów.

W pobliżu Ostii odnaleźć natomiast można miejsce, gdzie pierwotnie leżała Ostia, a było to u ujścia Tybru do morza. Przez około 2.700 lat linia brzegowa przesunęła się około 2,5-3 km! Dzisiaj Ostia Antica to olbrzymi kompleks wykopalisk archeologicznych udostępnionych do zwiedzania. Niestety tym razem obejrzeliśmy tylko zza szyb samochodu.

IL MAR TIRRENO

Ostia założona przez Marka Ancjusza w 620 roku p.n.e. dzisiaj stanowi ulubione miejsce wypoczynku Rzymian. W sezonie miasto zalewają tłumy żądnych słońca i morskiej bryzy miłośników nadmorskiego relaksu. Zimą miasto pustoszeje, ale przy temperaturach sięgających w grudniu 15-20 stopni Celsjusza, idealnie nadaje się na wyciszenie i spacery brzegiem morza.

Piasek na plaży, a raczej jego barwa jest wprawdzie daleka od ideału, ale mimo to nadaje się do błogiego lenistwa.

Dodatkowo, ten kolor morza… azzuro, wynagradza wszelkie niedoskonałości piasku.

Czasem na włoskiej plaży można spotkać takie widoki jak poniżej.

Centralnym punktem wybrzeża w mieście jest niewielkie molo.

Zawsze lubiłem morze poza sezonem, bez tych dzikich, krzykliwych tłumów. Tutaj to znalazłem. A do tego jeszcze pogoda i doskonała la cucina italiana. W mieście znajdziecie kilka naprawdę wyśmienitych knajpek (coś o jedzeniu w Ostii znajdziecie tutaj: http://7mildalej.pl/swieta-na-szlaku-pizzy-i-pasty).

Jest jeszcze jedna zaleta Ostii – dojazd na lotnisko Fiumicino zajmuje samochodem nie więcej niż 20 minut.

PODSUMOWANIE

Jakie było rzymskie Boże Narodzenie..?

Odpowiem, że cały wyjazd świąteczny okazał się strzałem w dziesiątkę. Udało się wszystko. Piękne miejsca, pogoda. Przede wszystkim towarzyszyła nam świąteczna atmosfera zbliżona do tej, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce.

Doskonałym pomysłem był również plan naszej podróży – 3 dni w Rzymie (intensywne) + 3 dni w Ostii (leniuchowanie) sprawił, że nie czuliśmy, aby coś nam uciekło. Zobaczyliśmy piękne miejsca, zaspokoiliśmy nasze podniebienia, znaleźliśmy fajny guesthouse w Rzymie. Pomimo, że uważam, że świat jest zbyt piękny, a życie zbyt krótkie aby non-stop wracać w te same miejsce, to chętnie wrócę do La Casa di Amy, aby odkryć to, czego jeszcze w Rzymie nie zdążyłem odkryć.

Do wigilijnej kolacji Włosi zasiadają wieczorem – u nich prawdziwa la cena di Natale zaczyna się około godziny 20-tej. Złudzeniem jest więc fakt, iż sklepy i restauracje są czynne tego dnia. Około 18-tej miasto się wyludnia i rozpoczyna się świętowanie. Większość restauracji zamyka się i tylko nieliczne są czynne. Zawsze jednak da się coś znaleźć. Z podobną sytuację zetkniecie się też następnego dnia. To trzeba przyjąć jako fakt i tyle.

Po tym jakże pięknym czasie pozostało nie tylko miłe wspomnienie, ale też nowe doświadczenie i nauka. Święta poza krajem mogą być równie piękne.

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  1. Do Ostii najlepiej dojechać komunikacją miejską. Metrem – niebieską linią najpierw do stacji „Piramide”, później przesiadka na Stazione Porta San Paolo do podmiejskiego pociągu i 30-minutowa podróż do Ostii.
  2. Działają bilety ATAC – wystarczy więc zwykły miejski bilet, nawet jednorazowy za 1,50 EUR i jesteście w Ostii.
  3. Podróż na FCO – najlepiej zamówić w hotelu busa lub taxi – podróż zajmie max. 20 minut. Dojazd środkami komunikacji miejskiej jest dłuższa i bardziej skomplikowana – przez Rzym.

RZYMSKIE BOŻE NARODZENIE

Były „Rzymskie Wakacje”, może być rzymskie Boże Narodzenie. Nie ma to jak uciec od świątecznego zgiełku, obowiązków, prezentów dla całej rodziny, gotowania i… jedzenia kolejnego pieroga oraz ciasteczka. Zamiast tego wystarczy kupić bilety i wyjechać. Proste..? Nie tylko proste, ale i fantastyczne!

Plan prosty 3 dni w Rzymie (nieraz już odwiedzonym – można przeczytać tutaj: http://7mildalej.pl/roma-la-citta-eterna/) i 3 dni dolce-far-niente nad morzem, nad które można dojechać szybko i tanio, czyli w Ostii!

Lecimy ***** linią, czyli LUFTHANSĄ z krótką przesiadką w MUC. Nomen omen – w terminie rezerwacji nie wyszło drożej niż popularnym low-costem zaczynającym się na literę „W”. Obydwa odcinki: WAW-MUC i MUC-FCO obsługuje A320. Nowej, świeckiej tradycji stało zadość – 22. grudnia Warszawa żegna nas deszczem, zamiast śniegiem. Miejsce 11F – przy emergency exit pozwala rozprostować nogi. Czasu na lotnisku Franza Josefa Straussa (MUC) na przesiadkę niewiele, ale wystarczająco, żeby „wciągnąć” bawarskie przysmaki czyli precle. O monachijskiej kuchni czytaj: http://7mildalej.pl/bawarskie-smaki/.

Lecimy na południe, ale pod nami (na trasie MUC – FCO) mijamy pokryte śniegiem szczyty. O tej porze roku w Alpach – normalne zjawisko.

Rzym wita nas pochmurnym niebem, ale wysoką temperaturą – jest około +18 stopni Celsjusza. Z Fiumicino do hotelu podróżujemy tym razem nie lotniskowym expresem LEONARDO, a busem (jest tańszy, z „dostawą” pod hotel, a czas przejazdu zbliżony).

Hotel zarezerwowałem tradycyjnie – w centrum, w pobliżu Stazione Termini – dodatkowo blisko dwóch linii metra i dworca autobusowego. La Casa di Amy okazał się strzałem w dziesiątkę. Jeśli ktoś nie oczekuje **** i full service’u można go jak najbardziej polecić. Jakość w tym przypadku wręcz wyprzedza cenę (więcej: http://7mildalej.pl/nocleg-w-rzymie/).

W związku z tym, że byliśmy stosunkowo wcześnie, to bagaże przechowano nam w recepcji, a pokój przygotowano przed godziną, od której zaczyna się doba hotelowa. Pierwsze kroki skierowaliśmy w okolice wzgórza Eskwilinu, gdzie znajduje się papieska Basilica Santa Maria Maggiore. Bazylika zwana jest również bazyliką Matki Boskiej Śnieżnej – z czym wiąże się pewna legenda. Jeden z papieży, a mianowicie Liberiusz, na początku swojego 14-letniego pontyfikatu, w 352 roku miał sen. Matka Boska nakazała mu wybudować kościół w miejscu, w którym spadnie latem śnieg. Jak powiedziała, tak się stało – nocą z 4. na 5. sierpnia 352 roku na wzgórze eskwilińskie spadł śnieg! Papież wytyczył zarysy przyszłej bazyliki, którą ostatecznie wybudował 80 lat później papież Sykstus III na miejscu świątyni Junony.

Bazylikę odwiedziliśmy raz jeszcze – ostatniego dnia pobytu w Rzymie.

Nad jej wejściem góruje ponad 70-metrowa kampanila (dzwonnica), a trójnawowe ponad 80-metrowe wnętrze charakteryzuje się dwustronną kolumnadą – zgodnie z podaniami – zabranymi ze świątyni Junony. Wnętrze dosłownie powala – szkoda opisu, to po prostu trzeba „naocznie” zobaczyć.

RZYM ZNANY, RZYM ODWIEDZANY

Nie o bazylice miało być na początku! A o zabytkach Romy w wersji light.

Amfiteatr Flawiuszy… Któż go nie zna!

Po odstaniu 40 minut w kolejce, Koloseum można podziwiać od wewnątrz.

Piazza della Repubblica – któż będąc w Romie nie odwiedził tego jakże charakterystycznego placu związanego ze zjednoczeniem XIX-wiecznych Włoch..?

Łuk Konstantyna Wielkiego (Arco di Costantino) z 315 roku – ciężko go nie zauważyć odwiedzając Colosseo.

„Maszynę do pisania” jak mówią miejscowi na Altare della Patria (Ołtarz Ojczyzny) też pewnie widzieliście…

O Fontannie di Trevi, a której kąpała się Anita Ekberg nawet nie wspomnę…

O Schodach Hiszpańskich, zwanych tak naprawdę Scalinata di Trinita dei Monti (tym razem niezatłoczonych!) już szkoda pisać…

Piazza del Popolo – jeden z żelaznych punktów zwiedzania Rzymu – z samej już nazwy – Plac (wszystkich) Ludzi… Swoją drogą – znajdujący się tam obelisk, który został „podprowadzony” przez Oktawiana Augusta z Egiptu wybudował faraon Ramzes II zwany Wielkim.

Dom Westalek, Foro Romano, Palatino, Circus Maximus to takie miejsca, w których wypada być w Rzymie. Oczywiście, że tam byliśmy, spacerując w świąteczne dni okraszone do tego przepiękną pogodą i słońcem.

O historii i zabytkach Romy możecie poczytać tu: http://7mildalej.pl/roma-la-citta-eterna/. Zajmijmy się więc innym Rzymem…

RZYM ŚWIĄTECZNY

W bożonarodzeniowym okresie miasto jest świątecznie przystrojone i żyje głównie jarmarkami. O świętach przypominają dekoracje wręcz na każdym kroku. W końcu to naród (podobno) katolicki, aż 84% Włochów deklaruje ten odłam wiary chrześcijańskiej! W praktyce różnie to wygląda, ale święta Bożego Narodzenia są dla nich ważne.

A jeśli są ważne, to ważna jest również choinka, szczególnie rzymska choinka ustawiana corocznie na Piazza Venezia przed Altare della Patria. Po olbrzymiej wpadce w roku 2017, kiedy to przywieziona z alpejskiego Piemontu choinka po prostu… uschła jeszcze przed Wigilią, jest to obowiązkowy punkt wypraw i dyskusji Rzymian. Coś takiego stało się pierwszy raz – dobrze, że tej rzymskiej choince nie towarzyszy legenda Colosseo, bo Rzym być może nie miałby szans na przetrwanie… Po „spelacchio” (czyli: drapaku) pozostały gorzkie wspomnienia, żeby nie powiedzieć „kac”. Nadzieja na odbudowę rzymskiej godności rosła z każdym miesiącem, by w grudniu 2018 kolejny raz ustąpić miejsca rozczarowaniu…

Drzewko z okolic Varese za niebagatelne 370 tysięcy euro zostało już w czasie transportu ogołocone z niektórych gałęzi przez firmę je wiozącą i po ustawieniu otrzymało „dumnie” brzmiące imię: „spezzacchio” (czyli: połamaniec). Po protestach Rzymian gałęzie… doczepiono, tak więc w wigilijne popołudnie mogliśmy oglądać najsławniejszą choinkę Europy po liftingu.

Świąteczne dekoracje są obecne niemal wszędzie. Od Via dei Condotti – ulicy ociekającej złotem i nieprzyzwoitym wręcz bogactwem. Chociaż, co tak naprawdę nieprzyzwoitego jest w bogactwie – chyba tylko czasem sposób jego osiągnięcia…

do prostej kwiaciarni na Via Catanzaro

Choinka przy Piazzale di Porta Pia przybrała włoskie barwy narodowe

Liczba bożonarodzeniowych jarmarków jest praktycznie równa ilości placów w Rzymie. Stragany ze wszystkim, co można sobie wyobrazić albo i więcej, znajdziecie i na Piazza Repubblica, i przy Stazione Termini, ale jeden z największych jarmarków znajduje się na Piazza Navona.

W tym przypadku to nie tylko świąteczne gadżety, ale również tradycyjne i lokalne włoskie przysmaki – formaggi, prosciutti, pancette, vini i liquori maraschini. Oprócz tego strzelnice, a nawet… teatrzyk kukiełkowy. Taka jest właśnie bożonarodzeniowa Piazza Navona… W końcu miejsce zobowiązuje – od 1477 do 1867 (prawie 400 lat) – działał tutaj targ przeniesiony z Kapitolu.

Jeśli już macie dosyć grudniowych świecidełek i bazarowej „rozpusty”, wszędzie – nie tylko w kościołach – znaleźć można bożonarodzeniowe szopki. Są dosłownie na każdym kroku – zarówno w Koloseum (podobno to miejsce kaźni chrześcijan, ale tylko podobno):


jak też na Piazza Spagna,

gdzie przyjmuje już słuszne rozmiary. Jako, że dzień wigilijny, to udajemy się do najmniejszego państwa świata – Stato della Citta del Vaticano.

RZYM WIGILIJNY

Z Piazza del Risorgimento udajemy się w kierunku Via di Porta Angelica – jednej z watykańskich bram.

Na Piazza San Pietro zastaliśmy bożonarodzeniową szopkę z piasku. Całość konstrukcji ma 16 metrów szerokości oraz 5 metrów wysokości, a piasek pochodził z położonego w Wenecji Euganejskiej miasteczka Jesolo. Setki ton piasku w blokach zlanych wodą ustawiono na Placu św. Piotra, a następnie rozpoczęto rzeźbienie. Tego dokonał przez dwa tygodnie międzynarodowy zespół kilkunastu artystów, między innymi z USA, Rosji, a nawet tak świeckich państw jak Czechy czy też Holandia.

Choinka, której historia sięga pontyfikatu Jana Pawła II, została ufundowana i dostarczona przez gminę Pordenone w północno-wschodnich Włoszech. Tegoroczna miała 21 metrów wysokości i prezentowała się nie gorzej niż ta z Piazza Venezia.

Do kaplicy sykstyńskiej oraz bazyliki św. Piotra kolejka prawie dookoła Watykanu, więc tym razem nie próbujemy nawet się dostać do środka.

Plac jest oblegany, ale bywałem na nim w dniach, kiedy tłum był znacznie większy. Generalnie odwiedzający Watykan w ten wigilijny dzień skupiają się bardziej na wizycie w sakralnych przybytkach niż podziwianiu architektury.

Wizyta w Watykanie dobiega końca… Poprzez Via della Conciliazione jedną z najkrótszych, a najbardziej znanych ulic na świecie opuszczamy Watykan…

…i udajemy się w kierunku Tybru oraz zamku św. Anioła (Castel Sant’ Angelo) – stanowiącego jednocześnie mauzoleum cesarza Hadriana.

Watykan również można zaliczyć do Rzymu – tego znanego i tego odwiedzanego, a…

RZYM MNIEJ ZNANY

jest równie piękny i zaskakujący. Mając dużo czasu postanowiliśmy odwiedzić mniej uczęszczane miejsca wiecznego miasta. Na pierwszy ogień poszła dzielnica EUR. Nie ma nic wspólnego z ani z unią europejską, ani z powszechną dzisiaj walutą. To po prostu akronim od Esposizione Universale (di) Roma. Dzielnica zaczęła powstawać w połowie lat 30-tych XX wieku i miała być gotowa na wystawę światową planowaną na rok 1942, a z drugiej strony miała uświetnić 20-letnie (od 1922 roku) rządy włoskich faszystów. Po wystawie miała stać się siedzibą duce i jego urzędników. Wystawa nie odbyła się z wiadomej przyczyny, ale dzielnica, choć niedokończona, do dzisiaj funkcjonuje.

Jedną z jej głównych budowli jest kwadratowe koloseum (colosseo quadratto). Chociaż pierwotnie miał powstać kolejny łuk triumfalny ku czci Mussoliniego, to powstał budynek, który naśladuje ni to mauzoleum, ni to ser szwajcarski, tyle, że zrobiony z trawertynu, podobnie jak paryska Sacre Coeur. Oficjalna nazwa to Pałac Włoskiej Cywilizacji (Palazzo della Civilta’ Italiana). Ze wzgórza, jednego z wyższych w Rzymie, na którym umiejscowiono ten budynek rozciąga się piękna panorama miasta.

Włosi po wojnie nie zawiesili koncepcji budowy tej dzielnicy, tylko sukcesywnie zmieniali jej przeznaczenie. Chociaż nawet dzisiaj spacer po tej monumentalnej dzielnicy sprawia, ze człowiek czuje się jak w Roku 1984 Orwella – to pierwsze skojarzenie, jakie mi przyszło przechadzając się ulicami EUR.

Puste, jakby wymarłe ulice, z architekturą, jakiej nie powstydziłby się niejeden dyktator (jak powyżej budynek Palazzo dei Congressi) mają w sobie coś tajemniczego i przerażającego. Jakby czas się zatrzymał na planie kiedyś kręconego filmu o jakimś totalitarnym systemie. Dzielnica rzeczywiście niejednokrotnie służyła jako plenery filmów Antonioniego czy Felliniego.

Centralny plac dzielnicy to Piazza Marconi z obeliskiem i licznymi kolumnadami.

To nie jest ten Rzym, który każdy z nas zna z jego historycznego centrum. – Zamiast tego idealne połączenie architektury z polityką i propagandą. Ma być ciężko, prosto i pompatycznie – taka mieszanka zawsze zrobi wrażenie!

Po II wojnie światowej Włosi próbowali EUR zbliżyć do człowieka. Dzisiaj w tych, wyglądających znajomo, bo socrealistycznie budynków mają swoje siedziby liczne firmy. Mieszkania przez pewien czas były jednymi z droższych w Romie – mieszkać w EUR – było po prostu „trendy”. W 1960 roku na potrzeby odbywających się igrzysk olimpijskich wybudowano piękny Palazzo dello Sport, który służy swoją areną do czasów nam współczesnych.

Jadąc do Ostii zatrzymaliśmy się w Ostiense – Przy jednej ze starożytnych bram Rzymu – Porta San Paolo w obrębie murów Aureliusza znajduje się budowla, jakiej spodziewać się można w Egipcie, ale nie w środku Półwyspu Apenińskiego. Piramida (Piramide di Caio Cestio) – na wzór tych egipskich – wygląda jakby była sztucznie wklejona w stare, okalające w III wieku naszej ery Rzym, miejskie mury. Pierwsze wrażenie – happening artystyczny w skali makro, ale…

…jest to prawdziwa, pochodząca z 12 roku naszej ery piramida – grobowiec Gajusza Cestiusza (jednego z bardziej znanych rzymskich pretorów i epulonów). Wielka bryła o kształcie ostrosłupa wysokiego na 36 metrów i podstawie o długości 30 metrów jest współcześnie jedną z niekoniecznie najczęściej odwiedzanych atrakcji la citta eterna.

Czy wiecie, że do dnia dzisiejszego w Rzymie stoi obelisk Mussoliniego? Przy wejściu na Stadio Olimpico – na co dzień obleganym przez tifosi piłkarskiego klubu AS Roma – stoi 17,5 metrowy monument z karraryjskiego marmuru z napisem „Mussolini Dux”.

Cały kompleks zwany Foro Italico, poza stadionem olimpijskim

obejmuje siedzibę włoskiego komitetu olimpijskiego

oraz Stadio dei Marmi.

Być może z internetu znacie tę postać… Papież Jan Paweł II miał na Słowacji swojego sobowtóra. To Julius Pilsko – 59-letni performer mieszkający we Włoszech.

Można go spotkać w weekendy przed wieloma rzymskimi atrakcjami. Przypomina nie tylko turystom, ale też Rzymianom postać lubianego przez nich biskupa Rzymu.

RZYM – MIASTO KOTÓW (LA CITTA DEI GATTI)

Ktoś, kto jest w Rzymie, a przy tym jest jeszcze miłośnikiem tych futrzaków nie może sobie odpuścić wizyty w Largo di Torre Argentina. Miejsce w starożytności chyba najbardziej znane ze śmierci Juliusza Cezara – na miejscu dzisiejszych odkryć archeologicznych rozciągał się Teatro di Pompeo. 15. marca 44 roku p.n.e. w tym właśnie miejscu Brutus zadał sztyletem ostatni, śmiertelny cios Cezarowi.

Dzisiaj jest to miejsce, gdzie od lat 90-tych XX wieku, działa wspierane przez magistrat schronisko dla miejskich kotów. Colonia Felina di Torre Argentina – taką nazwę oficjalną nosi ten przybytek zajmuje się opieką, sterylizacją i dokarmianiem swoich futrzastych podopiecznych.

Mają tam swoje legowiska, miski i kuwety. Każdy, kto chce wesprzeć może to zrobić kupując na miejscu kocie gadżety.

Wszystkie dobrze odkarmione, zadowolone i domagające się miziania 🙂

Szalenie mili i zaangażowani wolontariusze pod opieką mają ponad 100 kociaków!

Nie jest jedyna taka kolonia kotów, równie wspaniałą, zwaną Gatti di Piramide znajdziecie przy piramidzie Cestiusza w Ostiense.

RZYMSKIE ULICZKI

Święta w Rzymie to także czas błogiego relaksu pod znakiem spacerów. Pogoda sprzyjała. Lekko opustoszałe uliczki w dzień Bożego Narodzenia służyły kontemplowaniu piękna starych, klimatycznych, romantycznych uliczek i zaułków…

…oraz typowych, włoskich kamienic 🙂

Niestety Rzym świąteczny, to również Rzym „zamknięty” – wiele atrakcji, podobnie jak w Polsce jest nieczynna. Nie dane więc nam było zobaczyć filmowego miasteczka – sławnej Cinecitta. Może następnym razem..?

Jako, że pogoda była przepiękna, drugą część naszego świątecznego wyjazdu postanowiliśmy spędzić w Ostii nad pięknym Il Mar Tirreno (Morze Tyreńskie). Ale o tym i o świątecznych rzymskich niespodziankach już w drugiej części naszej wigilijnej opowieści. Czytaj: http://7mildalej.pl/rzymskie-boze-narodzenie-czesc-ii-ostia/ .

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  1. Pierwszy raz w Romie wypróbowałem inny środek transportu z FCO niż pociąg. Licencjonowane busy wożą chętnych do hoteli, cena – ok. 2-3 EUR niższa niż LEONARDO, a wysiada się przed drzwiami hotelu, a nie tylko na Stazione Termini. Gdyby był ktoś chętny mam namiar na „zaprzyjaźnionego” już kierowcę. Zresztą tzw. naganiaczy-nagabywaczy znajdziecie bez problemu przed automatami biletowymi i wejściem na stację kolejki.
  2. Część rzymskich atrakcji młodzież pochodząca z państw UE, a mająca poniżej 18 lat zwiedza za darmo. Wspaniała idea edukacyjna – oby więcej takich. Część jest dla wszystkich odwiedzających nadal bezpłatna, jak np. Panteon. Ale podobno za Bocca di Verita trzeba już uiścić opłatę 2 EUR.
  3. Zarówno do EUR jaki i do Ostiense dojechać można niebieską linią metra w kierunku „Laurentina” – możliwość zwiedzenia za jednym zamachem.
  4. Komunikacja miejska w Rzymie – ceny biletów poniżej – każdy wybierze coś dla siebie: