Dobry hotel nad Gardą… Jak go znaleźć, skoro jest ciężko zarezerwować w ostatniej chwili odpowiadający naszym wymogom nocleg nad Gardą. Riva del Garda, Torbole i okolice nie są dobrą opcją aby liczyć na ciekawą ofertę typu last minute. Tam wszystko jest zajęte zwłaszcza, gdy zaczyna się sezon. Poza sezonem również nie zawsze można liczyć na nocleg w wymarzonym hotelu. Tak urokliwe miejsca mają to do siebie…
Przeglądając strony dotyczące noclegów nad Gardą trafiliśmy na stronę hotelu: https://www.hotelbenacus.com/. Miał wszystko co pragnęliśmy: piękne położenie, odpowiedni standard, wypasione śniadania. Może tylko cena była odstraszająca, ale cóż… luksus kosztuje.
POKÓJ Z WIDOKIEM NA…
Panoramic Hotel Benacus położony jest na zachodnim stoku skały Monte Brione pomiędzy Torbole a Riva del Garda. Aby się do niego dostać, należy, po wjeździe z Torbole, za tunelem skręcić na skrzyżowaniu w prawo i kierować się według drogowskazów.
Położenie hotelu to jeden z jego największych atutów, chociaż nie jeden jedyny. Nazwa „panoramic” jest w tym przypadku adekwatna i trafna w 100%. Przepiękna lokalizacja na zachodnim stoku skały sprawia, że możemy podziwiać nie tylko panoramę miasta, ale też okoliczne góry i delektować się zachodami słońca z pokojowych tarasów.
Czy jest coś bardziej kojącego niż takie widoki z tarasu..? Chciałoby się powiedzieć, że więcej nie trzeba. Jednocześnie położenie hotelu trochę na uboczu i powyżej miasta sprawia, że jest cisza i spokój. Osobiście nie lubię gwarnych, miejskich hoteli. W Benacusie nawet kilka noclegów sprawi, że człowiek odpoczywa od zgiełku. A Riva del Garda nie jest raczej sennym miasteczkiem położonym na przykład w… czarnogórskim Durmitorze, gdzie można wręcz usłyszeć ciszę.
Nawet późnym wieczorem, gdy w Rivie zaczyna się budzić imprezowe życie, hotelu Benacus to raczej nie dotyczy.
HOTEL I POKOJE
Położenie Panoramic Benacus Hotel sprawia, że znajdujemy się na uboczu miasta. Przed hotelem znajdziecie bezpłatny parking. Jest co prawda niestrzeżony, ale to praktycznie ostatnie zabudowania przy via Monte Brione. Jest cicho i bezpiecznie.
Budynek posadowiony jest na skarpie, stąd też od strony zachodniej ma 4 kondygnacje, natomiast od strony wschodniej 3 piętra. Pokoje zachodnie mają w większości przestronne tarasy z pięknym opisanym już powyżej widokiem. Wszystkie wyposażono w leżaki, stoliki i krzesła. Idealne miejsce do błogiego dolce far niente po całym dniu i wypicia butelki wina.
Pokoje od strony via Monte Brione mają widok na góry. Nie wszystkie z nich są wyposażone w balkony.
Hotel posiada standard *** i jak najbardziej na ten standard zasługuje. Nie można mu w tej kwestii niczego zarzucić. Wszystko było zgodne z opisem. Pokoje są przestronne ok. 20-25 m2. Do łóżka też nie można mieć zastrzeżeń; materace są średnio-twarde, wygodne. Czystość w pokojach i łazienkach – na najwyższym poziomie. Sprzątanie codzienne. Klima też oczywiście obecna, a wi-fi działa szybko.
Pokoje posiadają łazienki wyposażone w toaletę, bidet, prysznic, umywalkę, suszarkę do włosów, a także kosmetyki i zestaw ręczników.
Na terenie hotelu można wypożyczyć rowery – free charge. Przy hotelu znajduje się również basen.
ŚNIADANIA I OBSŁUGA
Śniadanie to dla mnie jeden ze znaków rozpoznawczych dobrego hotelu. Znając włoskie realia, nie zawsze ten obszar jest zadowala mój żołądek. Po prostu rano lubię leniwie zejść do restauracji i niespiesznie skosztować lokalnej kuchni. To, co oferuje Panoramic Hotel Benacus nawiązuje do najlepszych tradycji hotelowych śniadań. Hotel bywa często, powiedzmy, wyborem gości niemieckich czy też austriackich. Te nacje mają to do siebie, że das Frühstück musi być obfity. Tak jest też w tym hotelu, a wartością dodaną są regionalne dodatki takie jak na przykład sery i desery. Jeśli do tego dodamy również taras z przepięknym widokiem, to zjedzenie śniadania staje się tam pięknym porannym rytuałem.
Wszystko jest świeże i smaczne, a obsługa wręcz ujmująca.I to jest kolejna, mówiąc kolokwialnie, zaleta tego hotelu. Właściciele oraz personel to szalenie mili i pomocni ludzie. Swoją pracę traktują z pasją i zaangażowaniem. A czy jest coś co nas drugi raz przyciągnie w to samo miejsce..? Właśnie chyba panująca tam atmosfera i ludzie.
WRAŻENIA I PODSUMOWANIE
Na dzień dobry otrzymaliśmy mały gift w postaci voucheru na drinka – tzw. welcome drink – niby nic, a cieszy. Człowiek najlepiej wypoczywa w miłej atmosferze. W hotelu Benacus właśnie to jest jedną z najcenniejszych spraw. Jeśli do tego dodamy śniadania, położenie, czystość i standard, to mamy już pełnię szczęścia. Jadąc więc do Rivy i szukając noclegu, oczywiste jest, że pierwszy telefon wykonam do Panoramic Hotel Benacus.
ZALETY I WADY
+ rodzinna atmosfera w hotelu
+ miła i profesjonalna oraz pomocna obsługa
+ położenie hotelu – przepiękne
+ pokoje i łóżka
+ pokojowe tarasy
+ śniadania
+ standard, czystość
+ bezpłatny parking
– cena, ale cóż… luksus kosztuje
– dla części gości położenie hotelu może być nieco uciążliwe – powrót z miasta to wspinaczka pod górę, ale cóż… można to przekuć w zaletę
Czerwiec 2019 – kilka dni odpoczynku należy się człowiekowi nie tylko w wakacje, ale również przed nimi! Miał być trekking i via ferrata, ale niestety nie tym razem. Dopadła mnie konieczność rehabilitacji. Tym niemniej z włoskich gór nie zamierzałem rezygnować. Jeśli nie wspinaczka to co…? Zmieniamy miejscówkę z typowo górskiej na bliższą jeziora, przecież w trydenckich klimatach zawsze jest co robić.
Na trasie z Werony do Riva del Garda dopadł nas już nie głodek, a głód, a kuchnia włoska jest jak piękna kobieta przyciąga nie tylko wzrok, ale też inne zmysły. Urokliwa miejscowość Castelletto di Brenzoneleży na zachodnim brzegu jeziora u południowych krańców masywu Monte Baldo. W niej nad brzegiem jeziora znajdujemy Ristorante da Umberto.
Restauracja ma długą i bogatą historię. Już w pierwszej połowie XX wieku była w tym miejscu niewielka tawerna, w której spotykali się lokalni rybacy. Wraz z budową Gardesany, czyli drogi wokół jeziora Garda osteria była coraz częściej odwiedzana przez gości. Zio Umberto, czyli wuj Umberto po licznych podróżach wrócił, w 1963 roku tchnął w niewielką knajpkę nowego ducha. Miejscowa lasagne oraz pstrąg (la trota) stały się wręcz legendą miejscowej gastronomii. Później dołączył, z nowymi pomysłami brat Umberto – Loris. W latach 90-tych ubiegłego wieku młodsze pokolenie rodziny: Luca i Cristiana wniosło świeży powiew do kuchni i do dzisiaj wspaniale przekuwają tradycję oraz nowoczesność w kulinarne mistrzostwo.
LASAGNE – NOWE OTWARCIE
Długo zastanawiałem się nad wyborem pierwszej, od ostatniej wizyty na ziemi włoskiej, pasty. Ostatnie, które kosztowałem w Rzymie były genialne. Lasagne według przepisu wujka Umberto z 1963 roku było nowym spojrzeniem! Olbrzymia porcja (na dwie osoby) zawierała makaron w kształcie papardelle zapieczony z niewielką ilością wołowego mięsiwa w kremowym beszamelu. Nie było żadnej pierzynki, pasta po prostu przechodziła serowym i puszystym beszamelem. Rewelacja!
Jeśli do tego dodamy przepiękne położenie i widok z tarasu z bryzą wiejącą od jeziora oraz miłą obsługę, to nie pozostaje nic innego jak zatrzymać się i spróbować tej wspaniałej kuchni. Jeszcze jedno – aperol spritz jest u nich wyśmienity!
Jadąc nad Lago di Tenno, za wodospadem Varone odwiedzamy w porze obiadowej niewielką restaurację pod nazwą Trattoria Piè di Castello. To rodzinny interes prowadzony w tym miejscu od stuleci. Początki miały miejsce w XIX wieku, kiedy to Eugenio i Giuseppina Benini założyli pierwszą restaurację. Tak też pozostało do dzisiaj, kiedy to kolejne pokolenia rodziny Benini uczestniczą w budowaniu kulinarnej legendy.
Niepozorne wejście na maleńki dziedziniec kryje za sobą klimatyczną, urządzoną w regionalnym stylu trattorię. Wnętrze typowe dla regionu Trentino oferuje też typową trydencką kuchnię. Trattoria Pie di Castello to nie tylko zwykła jadłodajnia, to miejsce, gdzie olbrzymią wagę przywiązuje się do tradycji i smaku. Przepisy są przekazywane z pokolenia na pokolenie. W końću jest to miejsce, gdzie jest produkowana własna oliwa z oliwek oraz lokalne wino.
STRANGOLAPRETI CZYLI ZIELONE KOPYTKA Z CZERSTWEGO CHLEBA
Tak, to nie pomyłka, jeden z regionalnych i rustykalnych przysmaków charakterystyczny dla trydenckiej kuchni wyrabia się z czerstwego chleba.
Takie właśnie tradycyjne strangolapreti alla trentina zagościły na moim talerzu. Te zielone gnocchi wyrabiane są właśnie z czerstwego chleba, mleka, jajek oraz szpinaku i szałwi. Ugotowane podaje się je, jak to często bywa w opisach, w cascacie (wodospadzie) masła (!) i posypane lokalnym tartym serem. Pamiętajcie – oryginał nie zawierał ziemniaków, ani ricotty – i takie są najlepsze. Te podane w Trattorii w Cologna były fanatystyczne, z dominującym smakiem szpinaku i ziół.
CARNE SALADA COTTA
La carne salada to typowy regionalny specjał. Potrawę znano już średniowieczu, a powstała z potrzeby konserwowania mięsiwa. Carne Salada przygotowuje się z wołowiny, którą obsypuje się solą, ewentualnie innymi przyprawami. Następnie umieszcza się je w zamkniętych pojemnikach w zacienionym miejscu o temperaturze nie wyższej niż 12° Celsjusza. W ten sposób, w zależności od wielkości kawałków przechowuje się je od 2 do 5 tygodni. Co dwa dni mięso jest masowane. Tak zakonserwowane może służyć do dalszej obróbki, a w międzyczasie nabiera swojego smaku i aromatu.
La carne saladacotta czyli gotowana stanowi sztandarowe danie Trattorii prowadzonej od ponad 120 lat przez rodzinę Benini. Mięso jest miękkie, delikatne bez żadnych „obcych” aromatów. W wersji crudo czyli surowej służy do przygotowania wołowego carpaccio, równie doskonałego jak to w wersji cotta.
W Trattorii Pie di Castello wszystko to otrzymacie zrobione własnoręcznie, według tradycji kulinarnej kultywowanej przez kolejne pokolenia rodziny Benini.
Jest w Riva del Garda jeszcze jeden przysmak, który rozbroił mnie całkowicie. Spacerując przez starą część miasta natknęliśmy się na brzmiącą z angielska ristorantePiccadilly Bar. Położony w bocznej uliczce, oferujący kilka stolików na zewnątrz i przemiłą obsługę, ale też godną skosztowania kuchnię.
Tam Miałem okazję skosztować marynowanego pstrąga w sałatce (la trota marinata in insalata).
Sztukę marynowania pstrąga nad Gardą opanowano do perfekcji. Ryby tak miękkiej, a jednocześnie o zwartej konsystencji dawno nie jadłem. Jeśli kiedykolwiek jadłem… Delikatność o lekko słodkim zabarwieniu, w której brak octowego posmaku czy też zapachu. Wszystko to skomponowane z cytrusowym pesto, czyli agrumi. Limonkowo-cytrusowy smak uzyskuje się na bazie limonek, cytryn i pomarańczy. Trzeba przyznać, że stanowi doskonałe zestawienie z delikatną, marynowaną rybą.
KLASYCZNE RISOTTO
Miało być o makaronach, ale zacznę od risotto:
Risotto ai porcini w VILLA ARANCI przy Viale Rovereto – poprawne i smaczne; prawdziwki były prawdziwkami.
NIE MA TO JAK WŁOSKA PASTA…
Smaczne w VILLA ARANCI było również spaghetti carbonara – mocno jajeczne, ale aromatyczne i bardzo poprawne.
Jednego, czego nie polecamy, a nawet wręcz odradzamy, to podane tam vino della casa – tak podłego trunku nie piłem jeszcze nigdy we Włoszech. W taki sposób qualcosa da bere potrafi zniszczyć qualcosa da mangiare…
We wspomnianym wyżej Piccadilly Bar genialne były penne al ragu – makaron mocno al dente, równie mocno pomidorowe – całość wyważona i godna polecenia.
W Weronie, w pobliżu najsławniejszego balkonu świata, znajduje się LOCANDINA CAPELLO. Osteria słynie z kanapek i przekąsek, ale nie należy omijać ich makaronów. Są przepyszne!
Z tego powodu, że pełna nazwa brzmiała: Tagliolini con ragu bianco di pollo, olive Taggiasche, funghi champignon trifolati e rucola croccante, to żal było tego dania nie zamówić. Znaczy to tyle, co: tagliolini w białym ragu z kurczaka, oliwkami odmiany Taggiasca, pieczarkami w typie trifolati i chrupiącą rukolą. Nazwa piękna i długa, czyli powinno być smaczne. Zawodu nie było, a wręcz było to obłędne, pyszne obłędnie. Tagliolini to odmiana tagliatelle, czyli cienkich wstążek, tyle, że w tym przypadku o lekko cylindrycznym kształcie. Z kolei funghi trifolati to grzyby duszone w oliwie z udziałem pietruszki i czosnku. Reszty chyba tłumaczyć nie trzeba. Wszystko razem stanowiło zrównoważoną kompozycję pasty, mięsa i dodatków.
Drugie danie w pełnym brzmieniu to: Bigoli di pasta fresca con passatina di pomodoro San Marzano BIO e salsiccia veneta. Tak jak długo się czyta, tak dobrze się konsumuje. Znaczy tyle co: bigoli ze świeżo robionego makaronu z pomidorowym przecierem BIO i kiełbasą wenecką. Bigoli, czyli takie grubsze, weneckie spaghetti, a salsiccia veneta to regionalna kiełbasa średniozmielona z wieprzowiny i pancetty. Chciałoby się powiedzieć: skrome… a pyszne. W tym przypadku również pełna równowaga na talerzu.
WRAŻENIA Z KULINARNEGO SZLAKU
Kulinarna wędrówka dookoła Gardy dostarczyła nowych, niezapomnianych wrażeń. przemierzyliśmy wiele dróg, z których niejedna prowadziła do knajpy. Lokalna kuchnia oferuje wszystko, co ten piękny region ma w sobie najlepszego. Góry, jeziora, lasy i słońce dają produkty, które tworzą lokalną kuchnię i smaki. Próżno ich szukać w innych regionach. Stoki okolicznych gór to nierzadko pokłady trufli. Garda oraz inne okoliczne jeziora zasobne są w ryby: pstrągi, sardele, szczupaki. Doliny i zbocza szczytów to winnice słynące oliwek i winorośli. Oliwa wyciskana z oliwek w okolicach jeziora Garda ma wielowiekowa tradycję. Czyż trzeba lepszej rekomendacji..? Wina z okolic Gardy to nie tylko uprawiane tutaj od lat Chardonnay, ale również czerwone lokalne szczepy – Marzemino Trentino i Teroldego Rotaliano. Jesteśmy na przednóżku Alp, czyli nie może zabraknąć regionalnych serów: Trentignana, czy też Casolet. Mieliśmy okazję do skosztowania nie tylko lokalnych specjałów, ale też smaków, których pamięć przywiedzie nas z pewnością w te strony pięknej Italii!
INFORMACJE PRAKTYCZNE I ADRESY
RISTORANTE DA UMBERTO – Brenzone (Castelletto) nad brzegiem jeziora, przy Via Imbarcadero, 15 – http://www.daumberto.it/
TRATTORIA PIE DI CASTELLO – Cologna, Via al Cingol Ros, 38 – około 4 kilometry od Riva del Garda w kierunku na Tenno – http://www.piedicastello.it/
RISTORANTE PICCADILLY BAR – Riva del Garda, Via dei Fabbri, 11
RISTORANTE VILLA ARANCI – Riva del Garda, Viale Rovereto, 25 (główna ulica w Rivie) – https://www.villaaranci.it/
Czerwiec 2019 roku – rezerwuję lot do Werony Lufthansą z przesiadką we Frankfurcie. Relacja z podróży: http://7mildalej.pl/lago-di-garda-gory-woda-wiatr-we-wlosach/ O ile odcinki WAW-FRA oraz FRA-WAW odbyły się na pokładach samolotów jedynej ***** linii w Europie, to już dwa odcinki FRA-VRN oraz VRN-FRA miałem okazję gościć na pokładach samolotów AIR DOLOMITI. Dla mnie były to pierwsze loty tymi liniami i byłem ciekawy jak są radzi mały przewoźnik wykonujący połączenia dla Lufthansa Regional.
Linie zostały założone w 1989 roku, a ich portem macierzystym jest lotnisko Werona-Villafranca. Operacje lotnicze przewoźnik rozpoczął w 1991 roku. Od 2003 roku spółka jest kontrolowana przez LUFTHANSA GROUP. Flotę stanowi 14 samolotów EMBRAER 195.
Obsługiwane porty lotnicze: Włochy – Werona, Bari, Turyn, Wenecja; w Niemczech – Monachium oraz Frankfurt.
Boarding we FRA – autobus, wyboardowanie w VRN – autobus. Obsługa przy gate’ie przebiegła szybko i sprawnie. Podróż autobusem do samolotu trwała prawie 10 minut. Samolot wystartował o 12.18 (opóźnienie 8 minut). Planowane lądowanie na lotnisku odbyło się jednak z prawie 20-minutowym opóźnieniem z uwagi na przerwaną procedurę na podejściu i dodatkowy krąg. Pilot od razu poinformował pasażerów o tym fakcie: „due to traffic on runaway”.
Boarding w VRN – autobus, wyboardowanie we FRA – autobus. Obsługa wykorzystuje check-iny Lufthansy, gate – również szybka i sprawna obsługa – uruchomiono 2 stanowiska boardingowe. Jedyna i totalna niedogodność – trzymano nas w autobusie na rozgrzanej płycie przez prawie 15 minut (!?) Samolot wystartował o 18:40 wylądował we Frankfurcie o 19:40, a lot trwał 1h06m i był zgodny ze średnim, rzeczywistym czasem lotu na tej trasie wynoszącym 1h05m. Rozkładowo lot VRN-FRA trwa 1:10h (18:30 – 19:40).
NA POKŁADZIE
Lot FRA – VRN odbyłem na fotelu 14F, a więc w rzędzie z legroomem z tytułu obecnego wyjścia bezpieczeństwa. Miejsca jak zwykle w takim przypadku jest wystarczająco dużo.
W locie powrotnym: VRN – FRA miejsce 16F. W tym przypadku ilość miejsca już nie rozpieszcza. Typowa dla EMBRAERA 195, aczkolwiek w „Brazylijczykach” LUFY jest go trochę więcej – zdaje się, że jeden rząd więcej upakowano do AIR DOLOMITI. A może to tylko złudzenie..? Fotele oczywiście rozkładane.
Na pokładzie oczywiście brak gniazdek z USB, ale jest za to system wi-fi. Nie sprawdziłem jego możliwości, gdyż próby logowania niestety nie przynosiły skutku.
Dostępny jest oczywiście magazyn pokładowy „SpazioItalia”. Wszystkie komunikaty podawane były w trzech językach: włoskim, niemieckim oraz angielskim. Wszystkie podane w sposób nie zakłócający spokoju pasażerów. Przed lądowaniem we Frankfurcie pojawił również komunikat dla transferów o gate’ach i godzinach odlotu. Jak wspomniałem również po odejściu na drugi krąg przed lądowaniem w VRN kapitan podał stosowny komunikat dotyczące tego lądowania. Dzięki temu odejściu mogliśmy podziwiać z wysokości +/- 3000ft przepiękne włoskie miasteczko: Mantovę.
SERWIS POKŁADOWY
Przechodzimy do najważniejszej części recenzji czyli cabin crew i service. Załoga trzymała profesjonalny poziom w trakcie obu rejsów. Uśmiech, pomoc, dodatkowy serwis nie stanowił problemu. Na dzień dobry pasażerowie otrzymali chusteczki odświeżające. Kiedyś były standardem na pokładzie, dzisiaj w dobie księgowych i kosztów podobno zbędny relikt.
Posiłek – w każdym z lotów – kanapka na zimno: do wyboru: z kurczakiem lub serem. Do tego napój: można zamówić zarówno bezalkoholowy: woda, soki, itp. lub alkohol (wino, prosecco, itp.). Jak na taki lot – full wypas!
Nie było problemu z drugim napojem, a nawet jak zauważyłem z dodatkową kanapka dla pasażera. Tylko pochwalić. Settimo cielo – napis jaki widnieje na serwetkach znaczy tyle, co siódme niebo. Takie „małe” niebo, ale jednak we włoskim stylu.
PODSUMOWANIE I WRAŻENIA Z LOTU AIR DOLOMITI
Chociaż dwa loty to niezbyt wiele, aby wystawić obiektywną ocenę linii lotniczej, ale wystarczająco, aby pokusić się o subiektywną ocenę. AIR DOLOMITI zaskakuje pozytywnie. Teoretycznie nie powinno to dziwić, są częścią 5-gwiazdkowej LUFTHANSY. Jak na typowe linie regionalne dają jednak pasażerowi coś więcej. Obsługują tylko połączenia typu short-haul, czyli trwające nie więcej niż 3h – w ich przypadku do 1,5h. Pasażer od linii regionalnej na short-haulu oczekuje generalnie żeby punktualnie i bezpiecznie przewiozła go z punktu A do punktu B. AIR DOLOMITI daje właśnie to coś więcej, za co naprawdę należy się pochwały.
Pozytywy „+”:
+ nowe samoloty oraz czystość na pokładzie
+ bardzo sympatyczna i profesjonalna obsługa na pokładzie
+ szybki i sprawny boarding przy gate’ach
+ dostępny (chociaż tylko za opłatą) system wi-fi
+ wybór napojów (łącznie z alkoholem) – free charge
+ dostępne chusteczki odświeżające
+ poczęstunek – kanapka (nawet do wyboru) – free charge
Negatywy „-„:
– w przypadku uniformów cabin crew mogliby wykazać więcej włoskiej inwencji – w końcu to kraj słynący z dyktowania trendów modowych całemu światu
– w przypadku lotu FRA-VRN opóźnienie (niezawinione pewnie przez przewoźnika)
– boarding w Veronie – oczekiwanie w temperaturze ponad 30’C w nieklimatyzowanym autobusie na płycie lotniska to dosyć wątpliwa przyjemność – łyżka dziegciu w beczce miodu, czyli jakby powiedzieli Włosi – la nota dolente, albo un piccolo difetto.
2 dni to niewiele aby zapoznać się z kuchnią Lazurowego Wybrzeża. Jesteśmy nad morzem, więc poza typowymi francuskimi przysmakami mamy bogactwo nie tylko tego co na lądzie, ale też tego co w wodzie. Dodatkowo mamy przecież sąsiedztwo włoskiej Ligurii. Jeśli uświadomimy sobie, że Nicea dopiero od 1860 roku została trwale włączona w granice Francji, to musi powstać fantastyczna kulinarna mieszanka smaków.
Niestety niecałe 48h w Nicei nie pozwoliło na zapoznanie się bogactwem lokalnych smaków. A przecież zaliczyliśmy też Monte Carlo. Krótki pobyt w Nicei opisuję tutaj: http://7mildalej.pl/weekendowa-nicea/. Kilka lazurowych smakołyków udało nam się jednak pochłonąć. Na pierwszy rzut:
MONAKIJSKIE ŚWIEŻOŚCI
Przed niedzielnym południem wybraliśmy się w odwiedziny do… Monte Carlo. W związku z faktem, że pogoda nie była dla nas zbyt gościnna odwiedziliśmy Caffè Milano – Restaurant Monaco przy sławetnym zakręcie nr 12. W Monako wszystko kojarzy się z trzema rzeczami: F1, F1 i jeszcze raz… pieniędzmi.
Pora by zjeść coś treściwego jeszcze nie nadeszła, poza tym w planie był spacer ulicami Monte Carlo. Wybór więc mógł być tylko jeden – zapoznamy się z sałatkami „na bogato”. Pierwsze zaskoczenie – zamiast tradycyjnej karty otrzymujemy… tablety z menu. Klikanie zamiast wertowania – znak czasów. Wnętrze knajpy – bardzo przyjemne utrzymane, jak to nazywam, w lekkim jachtowym stylu. W końcu widok zobowiązuje; za oknem port jachtowy w Monte Carlo.
CAESAR
Zamawiamy znaną w całym świecie sałatkę – Caesara. Sałatkę wymyślił mieszkający w Meksyku Włoch – Caesar Cardini. Prowadził tam swoją restaurację i pewnego razu, z braku produktów i potrzeby chwili wymyślił prostą sałatkę, która do dzisiaj króluje na stołach w wielu regionach świata. Tak głosi przynajmniej jedna z legend.
Oryginalna wersja Cezara była przyrządzana z: sałaty rzymskiej, parmezanu, grzanek, do tego sos Worcestershire, sok z cytryny, oliwa czosnkowa, surowe jajko oraz sól i pieprz. Z czasem dodano kurczaka (chyba dzisiaj najpopularniejsza wersja) lub anchois (podobno pomysł francuski). To, co zaserwowano w Caffe Milano było zgodne z pierwowzorem, z tym, że zamiast kurczaka były tam plastry boczku. Boczek zgrillowano na chrupko. Gdybym miał obstawiać, to był to speck lub guanciale z akcentem na to pierwsze. Bardziej przypominało to podwędzany speck z Trentino. Całość – w smaku super, wyważone, o lekko cytrynowej nucie.
CHORIZO
Pomimo swojej nazwy ta sałatka to wersja prawie vege. Prawie jest rzeczywiście różnicą, ale kompozycja rukoli z parmezanem oraz orzechami włoskimi była nowością w naszym menu. Chorizo też się znalazło i chociaż na talerzu było w mniejszości, to swój aromat pozostawiało. Takiego mixa z aksamitnym sosem jeszcze nie smakowaliśmy.
Do tego wybraliśmy butelkę włoskiego białego wina. W końcu to knajpa prowadzona i zarządzana przez Włochów. Kilka słów podsumowania. CAFFE MILANO jest bardzo wysoko oceniana począwszy od 4,4 (google) do 5,0 (tripadvisor). Nie mieliśmy okazji skosztować głównych dań, to te, które otrzymaliśmy były więcej niż poprawne. Na stół wjechała woda mineralna (ale wcześniej nas uprzedzono, a raczej poinformowano). Obsługa szalenie miła, zainteresowana, ale nie nachalna. Czas oczekiwania – w normie. Jeśli do tego dodamy widok za oknem, mamy komplet. Ceny..? O pieniądzach w Monte Carlo się nie dyskutuje, w Monte Carlo pieniądze się po prostu ma…
SAŁATKA NICEJSKA (Salade niçoise lub la salada nissarda)
Być w Nicei i nie spróbować potrawy, z której to miasto słynie, to jak być w Krakowie i nie zobaczyć Wawelu. Sałatkę zna chyba każdy. Przypomnę, że obowiązkowo należy przygotować ją w oparciu o pomidory, sałatę rzymską, anchois oraz oliwę z oliwek – takie były początki i jej bardzo purystyczna wersja. Robili ją na ogół mniej zamożni mieszkańcy, więc wersje na bogato pojawiały się później. Swoje do tego dołożyli też szefowie kuchni. Pierwsza, którą zjadłem w La Trattoria du Palais w Nicei była rozbudowana w stosunku do XIX-wiecznego pierwowzoru. Obecne były również: jajka, czerwona papryka, rzodkiewki, oliwki oraz tuńczyk. A wszystko to przy udziale niewielkiej ilości sosu winegret. Bardziej dominująca była w potrawie oliwa z oliwek niż sos. Porcja olbrzymia, mogąca służyć wręcz za danie obiadowe!
DAUBE NICOISE (DOBA A LA NISSARDA)
Przysmak prowansalskiej kuchni: Daube nicoise to typowe danie lokalne. Rodzaj gulaszu sporządzany w oparciu o duszoną, w czerwonym winie, wołowinę. Aby danie było pełne swego smaku i aromatu dodaje się marchewkę, garni, czosnek, bekon oraz solidnie przyprawia – między innymi pieprzem cayenne. Nie może też zabraknąć miejscowych grzybów – najlepiej prawdziwków. W niektórych przepisach obecny jest również naparstek koniaku.
W każdym razie, gulasz był doskonały – miękki, aromatyczny a towarzyszyły mu ziemniaczane kluseczki, a’la nasze kopytka, ale zdecydowanie o konsystencji purée.
AïOLI DE CABILLAUD
Cabillaud czyli nasz swojski dorsz, ale ten niekoniecznie swojski, bo na pewno nie jest to pomuchla (Kaszubi wiedzą…). Bardziej obstawiałbym dorsza atlantyckiego. Tak czy inaczej został podany na ziemniaczanym purée z lekkim sosem aioli. I tym razem wszystko doskonale skomponowane.
Powyższe przysmaki mieliśmy okazję kosztować w LOU KALU. To jeden z tych przybytków, które na kulinarnej mapie Nicei, najlepiej karmią. O godzinie 13-tej siedzieli w niej tylko Francuzi sącząc piwo (w większości) lub wino (w mniejszości) i jedząc le déjeuner.
W karcie było tez oczywiście miejscowe wino – Winnice Pays du Var leżą w bliskiej odległości od Nicei produkują białe wina na bazie szczepów grenache blanc, roussanne, ugni blanc, chardonnay. Zamówiliśmy un pichet (dzbanek) nie żałowaliśmy. Wina te sprzedawane są głównie lokalnie, a cała produkcja nie przekracza 250.000 hektolitrów rocznie.
TROCHĘ O TYM, CZEGO NIE SKOSZTOWAŁEM W NICEI
Kuchnia nadmorskich Alp (Alpes Maritimes) jest różnorodna. Doskonałe i sycące mięsa, ryby i frutti di mare, do tego lokalne przysmaki. Trafiliśmy (w Nicei) do dwóch restauracji – prowadzonej przez Francuzów – LouKalu oraz przez Włochów – La Trattoria du Palais. Obie mogę polecić, a i budżetu nie zrujnują.
Charakterystyczna cecha dla lazurowego wybrzeża to silne przenikanie włoskich wpływów kulinarnych. Wszechobecna jest oczywiście włoska pizza na sposób francuski. Ale Nicea to również lokalne potrawy, których nie zdążyłem spróbować, ale gdy wrócę, nie ominę ich. To co charakterystyczne dla nicejskich kulinariów to:
PAN-BAGNAT – czyli chleb na mokro – nic innego jak sałatka nicejska w bułce lub bagietce
PISSALADIERE – cebulowa tarta z oliwkami oraz anchois – sprzedawana jako przekąska, starter lub plat à emporter (na wynos)
SOCCA – taki chlebek (niektórzy mówią: naleśnik) z mąki z ciecierzycy. Podobny jadałem we Włoszech pod nazwą cecina (jeśli dobrze pamiętam). Podobnie jak pissaladiere najczęściej sprzedawany albo jak włoskie pizze al taglio, czyli w kawałkach albo typowy street-food.
Nicea to miasto, które urzeka swoim pięknem, klimatem i atmosferą. Jednocześnie tak mi bliskie, gdyż od mojej ukochanej włoskiej Ligurii oddalone zaledwie o powiew śródziemnomorskiej bryzy. Nieformalna stolica Lazurowego Wybrzeża przyciąga nie tylko zwiedzających z zasobnym portfelem, ale też każdego, kto chce odkryć piękno nadmorskiej części Prowansji. Wspaniałe wybrzeże, przepyszna kuchnia, kosmopolityczna atmosfera miasta miała być dla mnie miejscem świętowania urodzin.
Do Nicei przylecieliśmy wieczornym lotem z Brukseli po całym dniu spędzonym w stolicy Belgii i UE (czytaj: http://7mildalej.pl/spacerem-przez-bruksele-10-godzin-w-stolicy-belgii/). Stan wyjątkowy, który obowiązuje we Francji dotknął nas na lotnisku NCE – zaliczyliśmy obowiązkową kolejkę do kontroli paszportowej. Po około 20 minutach odbieramy bagaże z claimu i szukamy transportu do miasta.
Tramwaj niestety już nie kursuje, ale wielu pax-ów na niego wciąż czeka, widocznie to „tramwaj zwany pożądaniem… Kilka kroków dalej odnajdujemy przystanek autobusowy i pakujemy się to linii nr 98 jeżdżącej do miasta. 15 minut później wysiadamy na osławionej Promenadzie Anglików w dzielnicy Gambetta; z przystanku mamy 3 minuty do hotelu.
Po brukselskim chłodzie Nicea wita nas pięknym i ciepłym wieczorem.
Po drodze znajdujemy sklep z winem, taka nowa świecka tradycja, zawsze wpadamy do hotelu z butelką lokalnego wina. Okolice hotelu super – są knajpki, sklepiki, cisza – wszystko w pakiecie. Szybki check-in w Hotel La Villa Nice Promenade (o wrażeniach z hotelu możecie poczytać tutaj: http://7mildalej.pl/przytulny-i-klimatyczny-hotel-w-nicei/).
Poranna promenada jest jeszcze piękniejsza niż nocą.
Dzisiejszy dzień poświęcamy na spacer uliczkami Nicei i podróż do Monte Carlo. Z hotelu do dworca kolejowego mamy około 15 minut spaceru i można podziwiać architekturę i kamienice Nicei.
W końcu docieramy do głównego dworca miasta – Gare de Nice Ville. Stąd za parę minut ruszymy na podój Monte Carlo.
MONTE CARLO
Podróż pociągiem z Nicei do Monako zajmuje nie więcej niż 20 minut. Połączenia są średnio co pół godziny, więc warto udać się do drugiego najmniejszego państwa świata (po Watykanie) aby skosztować atmosfery luksusu i przepychu. Na dwóch kilometrach kwadratowych żyje ponad 37 tysięcy osób, a obywatelstwo monakijskie jest jednym z najbardziej pożądanych na świecie. Spoglądając z perspektywy wieków, nikt by nie przypuszczał, że XIII-wieczne wydarzenia, które doprowadziły do uniezależnienia się Monako od władających tymi terenami rodów genueńskich dadzą początek jednemu z najbogatszych państw świata…
Ród Grimaldich, który do dnia dzisiejszego włada tym księstwem, wszedł w posiadanie monakijskich wzgórz w niezbyt chwalebny sposób. W 1297 roku jeden z mnichów – Franciszek Grimaldi – zwany Malizia (z włoskiego: złośliwość) podstępem zdobył znajdującą się tutaj twierdzę. Później wymordował całą ówczesną jej załogę. Ponad 7 wieków później książę Albert II już w całkiem pokojowy sposób – sukcesji – objął rządy tego najmniejszego europejskiego księstwa.
Przez pół życia, odkąd wiele lat temu odwiedziłem ten skrawek lądu wciśnięty na na wzgórza pomiędzy Genuą a Niceą, zastanawiam się nad jego fenomenem. Od 90 lat jego ulice zamieniają się w tor F1, w porcie cumują najdroższe jachty. Przez wiele lat kasę księstwa zasilały wpływy z jednorękich bandytów i popularnej gry na „r” gdzie do obstawienia jest jedna z 37 liczb.
W XX wieku, gdy wydawało się, że Monako będzie uzależnione kasy, którą zostawiają goście w kasynach, a Francja wchłonie tereny Monako, rządy objął książę Rainier III. Dzięki służbie w armii francuskiej, wprowadzeniu konstytucji, przyznaniu praw wyborczych kobietom (w 1962 roku!) ocalił niepodległość i niezależność księstwa. Małżeństwo z Grace Kelly „ściągnęło” Amerykanów”, a jednocześnie boom na nieruchomości spowodował rozkwit państwa monakijskiego.
MONAKO DESZCZOWO
Tymczasem Monako powitało nas… deszczem. W Nicei słońce i klar na niebie, w Monte Carlo ciepło, parno i deszcz, a to tylko 20 kilometrów. Tak czasem bywa na liguryjskim i prowansalskim wybrzeżu, że kilka kilometrów decyduje o pogodzie.
Przy wyjściu ze stacji wita nas kościół – rzymsko-katolicka parafia Sainte Devote Chapel. Ulokowany między urwiskami sprawia wrażenie jakby znalazł się nie w tym miejscu i nie w tym czasie.
MONAKO SPORTOWO
Monako i Formuła 1 to dwa nierozerwalne światy. Ślady jej historii znajdziemy praktycznie na każdej ulicy.
Co roku na ulicach tego państwa-miasta ścigają się najlepsi kierowcy i tak się dzieje od kilkudziesięciu lat. Wyścigi uliczne w Monako znane były już przed II wojną światową. Pierwszy zorganizowano w 1929 roku Wygrał Wiilliam Grover-Wiliams na Bugatti. Zawody inaugurujące sezon F1 w 1950 roku wygrał nie kto inny, jak J.M. Fangio na Alfie Romeo. Rekordzistą pozostaje nieżyjący już niestety Ayrton Senna – wygrał GP Monako 6x, z czego 5x z rzędu. Ostatni wyścig – jubileuszowy – w 2019 roku padł łupem Lewisa Hamiltona z Mercedesa.
Wyścig jest uważany za jeden z najcięższych – 78 okrążeń toru o długości 3,34 km wiedzie głównie ulicami dzielnicy Monte Carlo. Jest to również jeden z najniebezpieczniejszych torów F1 i ma też swoją mroczną historię – w 1967 roku zginął Lorenzo Bandini.
Trybuny rozkładane są prawie dwa miesiące wcześniej, a 2 dni przed wyścigiem jest szansa na darmowe obejrzenie sesji treningowych. Cały, zresztą weekend to jedno wielkie święto motoryzacji i miłośników F1.
Gdyby ktoś pragnął wybrać się na GP Monako budżetowo, to spieszę z informacją, że szanse na obejrzenie wyścigu są niestety niewielkie… Pomimo, że jest to wyścig uliczny, to wygrodzenia (wysokie i mało przeźroczyste) są wszędzie. Piękne widoki natomiast z okien pobliskich hoteli, cena za nocleg w tym czasie nie jest już taka piękna. Rośnie 2-3x w stosunku do tej z weekendu poprzedzającego wyścig. Jest też opcja obejrzenia wyścigu z okien któregoś z położonych przy jego trasie apartamentu… Można kupić – ceny najtańszych zaczynają się od 1,5 mln euro!
MONAKO BAROWO…
W związku z tym, że niestety pogoda w Monako nie była zbyt sprzyjająca to odwiedziliśmy knajpkę przy sławetnym zakręcie nr 12 w oczekiwaniu na poprawę pogody. Widok z okien kafejki – powalający. Jeśli kobieta może wyglądać jak milion dolarów, to niektóre z tych jachtów wyglądają na dziesiątki milionów USD.
Monakijskie ceny nie odstraszyły nas od złożenia chociażby skromnego zamówienia. Zresztą jak się powiedziało „A” (wchodząc do knajpy), to trzeba powiedzieć „B” czyli coś zamówić. Wybór padł na lokalne sałatki oraz butelkę liguryjskiego prosecco. O tym kulinarnym doświadczeniu oraz przysmakach „lazurowej” kuchni możecie przeczytać tutaj: http://7mildalej.pl/lazurowe-smaki/.
Pogoda była jednak mało gościnna tego popołudnia i wygoniła nas z Monte Carlo do Nicei. Nie pierwszy raz w Monako, pewnie i nie ostatni, więc żegnamy ten skrawek światowego luksusu. Swoją drogą można stać się jednym z najbogatszych państw przy zerowym podatku dochodowym…? Można!
Nie wiem czy ktoś to sprawdzał, ale Monako ma chyba przewodzi chyba stawce państw o najdłuższych liniach kolejowych położonych pod ziemią w stosunku do linii kolejowych łącznie, czy też na km2 🙂
STARY PORT (VIEUX PORT)
Wracamy do Nicei, ale tym razem nie wysiadamy na stacji Nice-Riquier. Stąd będziemy mieć bliżej do starego portu oraz na wzgórze zamkowe. Stary Port, to właściwie Port Lympia nazwany od starej doliny o tej samej nazwie. Port powstał, w 1748 roku, na zlecenie króla Sardynii Karola Emanuela III. W najgłębszym basenie cumują dzisiaj tu głównie jachty oraz miejscowi rybacy.
Port od strony zachodniej zamknięty jest przez wzgórze zamkowe, od północy Place de l’Île de Beauté wraz z kosciołem Notre-Dame du Port, od wschodu liczne kafejki, siedziba Yacht Clubu nicejskiego oraz terminal promowy, z którego kursują liczne promy na Korsykę oraz Sardynię. Atrakcją portu jest podziemny parking, który jest nie tylko podziemny, ale też podwodny, a jego sufit przykryty jest szklanymi taflami
WZGÓRZE ZAMKOWE
Wychodząc ze starego portu obchodzimy wzgórze zamkowe (Colline du Château), które stanowi najlepszy punkt widokowy Nicei. To również interesujący kawałek historii tego jakże pięknego prowansalskiego miasta. Od strony portu w skale wykuto pomnik zwany Monument aux Morts – wszystkim, którzy zginęli walcząc za Francję w obu wojnach światowych XX wieku.
Na 92-metrowe, dominujące nad miastem, wzgórze prowadzą schody, ale też można skorzystać z windy – wejście od Rue des Ponchettes przy Tour Bellanda. Jazda windą dla niektórych sama w sobie może być już atrakcją – wlecze się, skrzypi i telepie na wszystkie strony.
Wzgórze zamkowe to miejsce, gdzie już w starożytności osiedlili się Grecy zakładając osadę zwaną Nikaia. Zamek na wzgórzu powstał w XI wieku, ale w 1706 roku na polecenie króla Ludwika XIV został zburzony. W tym miejscu powstał w latach późniejszych park oraz cmentarz.
Z Colline du Château rozciąga się przepiękny widok na miasto, a także wybrzeże sięgające lotniska (NCE). W związku z długą i bogatą historią wzgórza aktualnie prowadzone są tam liczne prace archeologiczne.
Codziennie o godzinie 12.00 ze wzgórza zamkowego słychać wystrzał armatni. W Nicei ta tradycja ma swoją dość zaskakującą genezę. W drugiej połowie XIX wieku mieszkający tutaj Brytyjczyk Sir Thomas Coventry-More miał notoryczny problem z żoną, która spóźniała się na obiad (obiad rzecz „święta”). Ekstrawagancki Anglik wpadł na pomysł, aby każdego dnia o 12.00 żonę przywoływał wystrzał z armaty. Armaty już nie ma, ale tradycja pozostała i odpalane są o tej godzinie fajerwerki przypominające do złudzenia armatni wystrzał.
Wzgórze słynie również ze sztucznego wodospadu; poniżej jego mniejszy brat
PROMENADA ANGLIKÓW (PROMENADE DES ANGLAIS)
To miasto to chyba najbardziej angielskie z francuskich miast, chciałoby się powiedzieć. Śladów anglosaskich co niemiara… W XVIII wieku zjeżdżali tutaj, aby korzystać z pięknej pogody (w przeciwieństwie do angielskiej) i właściwości klimatu, liczni arystokraci angielscy. Aby ułatwić spacery wzdłuż pięknego wybrzeża wybudowano, w XIXwieku, promenadę. Sfinansowali ją również Anglicy i tak już pozostało. Dzisiaj Anglików na bulwarze jakby mniej, a dominuje język francuski, choć słychać również… rosyjski i włoski. Mam tyko nadzieję, że nazwa pozostanie, pomimo, że nie jest naród przez Francuzów najbardziej umiłowany…
Promenada Anglików rozciąga się na długości 7 kilometrów od Ogrodu Alberta I (Jardin Albert I) do okolic portu lotniczego NCE. Na promenadzie można odpocząć na krzesełku lub ławeczce w kolorze niebieskim – innych nie ma. Taką mają tam tradycję – wszystkie krzesełka i ławeczki są tylko w kolorze niebieskim.
14. lipca 2016 roku miała miejsce jedna z największych tragedii ostatnich lat w Europie. Islamski zamachowiec w trakcie obchodzonego we Francji Dnia Bastylii wjechał na bulwar ciężarówką w świętujących i bawiących się tam ludzi. Zanim został zastrzelony przez policję, zdążył zabić 86 osób. Wystarczyło 5 minut pomiędzy 22.30 a 22.35 i niecałe 2 kilometry, aby rozjechać tylu niewinnych ludzi… Dzisiaj na promenadzie niedaleko ogrodu Alberta I znajduje się tablica upamiętniająca ofiary tego okropnego mordu. Po tej tragedii władze zabezpieczyły licznymi barierkami, słupkami oraz linami ten ulubiony teren spacerowy Nicejczyków oraz turystów.
PLAC MASSENA I OGRÓD ALBERTA I
Podobne zabezpieczenia zainstalowano między innymi na Placu Massena.
Place Masséna to serce miasta. Położony na skraju Vieille Ville oraz Jean-Medecin – dwóch najbardziej popularnych dzielnic miasta przyciąga rzesze odwiedzających. Nad placem góruje siedem postaci na wysokich słupach. Plac Massena to stosunkowo młody „twór”. Jeszcze w XIX wieku płynęła tędy rzeka Paillon, którą przykryto zapobiegając w ten sposób wylewom rzeki i zyskując piękny teren. Przykryte koryto rzeki nosi nazwę Promenady du Paillon.
Z placem Massena graniczy Jardin Albert 1er czyli Ogród Alberta 1-go. Ten zielony kawałek stanowi łącznik pomiędzy Promenadą Anglików oraz Placem Massena. Park został założony w 1914 roku, a dzisiaj na jego terenie znajduje się kilka atrakcji takich jak:
VIEILLE VILLE
Stara Nicea to obszar miasta pomiędzy placem Massena a wzgórzem zamkowym. Kamieniczki, uliczki, sklepiki knajpki, bazarki – to wszystko stanowi o nieco leniwej atmosferze i nadmorskim klimacie starej Nicei.
Szczególnym miejscem jest Cours Saleya – targ z kwiatami, warzywami, lokalnym jedzeniem i wszystkim, czego tylko oczy lub podniebienie zapragnie.
Znalazłem też taki monotematyczny sklep:
Niestety, krótka przygoda z nadmorską stolicą Prowansji dobiegła końca… Z żalem żegnamy się z Niceą mając nadzieję na powrót.
WRAŻENIA Z POBYTU W NICEI
Nicea pozostawiła w moich wspomnieniach same pozytywne wrażenia. Przepiękne miasto, gdzie słońce świeci 300 dni w roku. Do tego dochodzi niewymuszona gościnność Nicejczyków, wspaniała nadmorska kuchnia francuska. Atmosfera miasta „poza sezonem” (był kwiecień) sprawiła, że nie było dzikich tłumów, które zabierają radość ze zwiedzania. Zabrakło niestety czasu na eksplorację okolic, a prowansalskie wybrzeże to liczne perełki, do których zamierzam wrócić. Zamiast słowa końcowego niech przemówi obraz, pod którym podpisuję się z całym przekonaniem:
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Na trasie lotnisko (NCE) – miasto kursują 2 linie autobusowe: 97 oraz 98; obie dowiozą Was do Promenady Anglików; w dzień kursuje też tramwaj linii T2, a bilet lotniskowy to 6 EUR.
Bardziej opłaca się kupić (nawet u kierowcy) karnet 10-przejazdowy lub bilet 24h.
Bilety na F1 Monako kosztują od 70-80 EUR za miejsca stojące do 500-600 EUR za miejsca na zwykłej trybunie. Ilość jednak mocno ograniczona, więc należy rezerwować odpowiednio wcześnie.
Sklepy z pamiątkami F1 znajdziecie między innymi przy Rue Grimaldi.
Pociąg z Nicei do Monako jedzie ponad 20 minut i kosztuje (RT) 8 EUR.
Winda na wzgórze zamkowe jest bezpłatna i kursuje od 9.00 do 18.30 każdego dnia