OMAN – WSZYSTKO, CO WIDZIAŁEM I DLACZEGO WRÓCĘ

Wybrzeże Omanu – Qantab

Kilka dni w Omanie to zbyt krótki czas aby poznać piękno tego kraju. 1.000 km z Muscatu do Salalah już świadczy, że nie da się tego ogarnąć w kilka dni. Ponad 300.000 km2 – czyli kraj wielkości Polski. Oman to góry, morze, pustynia, historia. I oczywiście – słońce!

Gdy zwiedzaliśmy ten piękny zakątek świata na przełomie grudnia i stycznia – w dzień temperatura nie spadała poniżej 30’C. Nie dane nam było zobaczyć całego piękna Omanu, ale to co zobaczyliśmy zostaje w pamięci i zachęca do powrotu!

Oman praktycznie

W tym krótkim tekście postaram się skupić na tym, co było piękne, a Oman ma co zaoferować. Kilka praktycznych wskazówek i (obalonych) mitów na temat Omanu też się znajdzie. Dlaczego warto odwiedzić Oman? Trzy podstawowe powody, dla których chętnie zrobiłbym to raz jeszcze..? Proszę, o to one:

  • ludzie
  • kuchnia
  • przyroda

Kolejność całkowicie dowolna!

OMAN – RELIGIA I LUDZIE, ALBO LUDZIE I RELIGIA

Oman to kraj typowo arabski, gdzie religia odgrywa nadrzędną rolę w życiu nie tylko mieszkańców, ale też przyjeżdżających. Zasady koranu obowiązują nie tylko mieszkańców tego kraju, ale również turystów odwiedzających ten kraj. Każdy słyszał pewnie o głównych nurtach islamu takich jak – sunnizm czy szyizm. Oman to jednak ten mniej znany trzeci nurt. To właśnie tutaj olbrzymią większość tubylczej społeczności stanowią charydżyci. Uznają skrajny egalitaryzm, są fundamentalistami. Niegdyś właśnie spośród charydżytów rekrutowali się terroryści… szczególnie walczący z innymi muzułmanami. Dzisiaj ewoulowali w stronę bardziej liberalnej postawy, większość z nich to ibadyci, którzy są jedynymi – dosyć liberalnymi (w stosunku do swojego pierwowzoru) wyznawcami islamu

Meczet Al Zawawi (Muscat)

Jeśli panuje tam tak surowe prawo szariatu, to może nie jest to kraj dla turysty…? Nic bardziej mylnego! Owszem każdy z nas, odwiedzających powinien uszanować lokalne prawo i kulturę. Ale zapewniam, tak bezpiecznie jak w Omanie nie czułem się nawet w Dubaju.

Skoro jesteśmy przy religii, to nie sposób odwiedzić jednego z cudów tego kraju…

Wielki Meczet Sułtana Qaboosa

Wielki Meczet Sułtana Qaboosa

Sułtan Qaboos ibn Sa’id – dlaczego Omańczycy go uwielbiają?

Kim był sułtan Qaboos..? Objął rządy w 1970 roku odsuwając od władzy swojego ojca. Kraj, w którym powszechny był analfabetyzm, kraj, w którym było kilkadziesiąt kilometrów asfaltowych dróg. Szkolnictwo praktycznie nie istniało, służba zdrowia była na poziomie XIX wieku. Na 730 tysięcy obywateli (w 1970 r.) tego jednego z ówcześnie najbardziej autarkicznych krajów funkcjonowała jedna wyższa uczelnia i kilka szpitali! W ciągu 50 lat rządów sułtan Qaboos ibn Sa’id zmienił oblicze kraju w sposób nie tylko spektakularny, ale też systemowy. Powiedzmy, że dzisiaj PKB per capita Omanu przewyższa Polskę o kilkanaście tysięcy dolarów! Tak więc sułtan Qaboos pozostaje do dzisiaj władcą absolutnym, ale najbardziej nie tylko szanowanym i cieszącym się wielką estymą, ale wręcz uwielbianym przez mieszkańców Omanu. Nie dziwne – kraj przeskoczył ze średniowiecza do XX wieku w tempie ekspresowym!

Wracamy do Wielkiego Meczetu

Ale wróćmy do Meczetu… Wybudowany, jeszcze za życia uwielbianego Sułtana, w roku 2001 meczet został nazwany jego imieniem. Tak naprawdę to sułtan Qaboos podarował ten meczet swojemu narodowi. Zresztą nie tylko ten meczet – na terenie Omanu znajduje się kilka meczetów poświęconych pamięci Sułtana. Drugi znajdziecie na przykład w Salalah.

Ten meczet to piękno i prostota zarazem

Ten cud Omanu powstał na powierzchni 416.000 metrów kwadratowych. Obejmuje nie tylko budowlę, ale też teren przepięknego, zadbanego parku z palmami, kwiatami oraz fontannami.

Otoczenie meczetu również powala

Biel piaskowca indyjskiego doskonale wypolerowanego w słońcu wręcz oślepia. Meczet ukończony w 2001 roku jest największym oczywiście w Omanie, ale również jedną z największych świątyń islamskiego świata.

Dziedziniec meczetu wraz z najwyższym minaretem

Cztery minarety meczetu sułtana liczą sobie po ponad 40 metrów wysokości, ten piąty góruje nie tylko nad meczetem, ale też nad jego okolicą.

Uwielbiam zwiedzać meczety

…I wchodzimy do środka

W meczetach odnajduję idealne jak dla mnie połączenie prostoty z bogactwem. Chciałoby się powiedzieć – cytując klasyka: „złote a skromne”. Ich wyjątkowość polega w moim odczuciu na egalitaryźmie i równości człowieka z religią islamu. Surowość wnętrza przeplata się ornamentyką niespotykaną w innych religiach.

Wyobrażacie sobie dywan mający ponad 4.300 metrów kwadratowych? Nie musicie – wystarczy pojechać do Omanu i odwiedzić Muscat, a w nim meczet sułtana Qaboosa.

Ponad 4 lata zajęło tkanie tego pięknego dywanu

A pracowało przy nim, jak różne źródła podają od 400 to 600 irańskich tkaczek. Nie tylko dywan tam zachwyca. Jeśli uniesiecie głowę, ujrzycie przepiękne żyrandole rozświetlające salę modlitewną. 14-karatowe złoto oraz kryształki Svarowskiego – to ich główna materia.

Ten centralny ma ponad 8 metrów średnicy i waży kilka ton

O reszcie piękna tego meczetu niech mówią fotografie…

Kopuła centralna z największym żyrandolem, znowu – skromnie, acz pięknie
Zdobienia typowe dla islamskich świątyń
Witraże w sali modlitewnej
Mniejsza sala meczetu – skromna, acz piękna
Harmonia idei oraz architektury, czyli kwintesencja współżycia
Harmonia natury oraz architektury, czyli kwintesencja piękna

Oman – religia i ludzie w krajach arabskich są nierozerwalne. Kogo spotkasz w Omanie..? Wspaniałych ludzi. Co mnie zaskoczyło?

Jacy są więc ludzie, którzy stanowią jeden

Byłem w ostatnich latach chociażby w ZEA, Egipcie, Maroko, Jordanii (O Jordanii możecie poczytać choćby tutaj: WADI RUM – MAGICZNA PUSTYNIA) W Omanie spotkałem ludzi uśmiechniętych. Ludzi, którzy nie tylko bezinteresownie pomogą innym, ale również zrobią to z czystą przyjemnością.

Męczy Cię nachalność – tak wszechobecna w arabskim świecie? W Omanie tego nie doświadczyłem! Nawet na arabskich sukach klient traktowany był z szacunkiem. Nikt na siłę nie „wciska” niczego i nie wyciąga Ci ostatniego riala z portfela.

Mieszkaliśmy w hotelu, gdzie 90% gości było pochodzenia arabskiego, znaczna część pochodziła oczywiście z Omanu. Ciekawostką był fakt, że będąc w kraju, gdzie rządzi prawo szariatu i kobiety bez abaji nie uświadczysz, spotkaliśmy nawet pary trzymające się za ręce – tak! Nie przejęzyczyłem się! Mężczyźni czule opiekujący się swoimi rodzinami – na przykład dziećmi, tak aby kobiety mogły odpocząć od natłoku domowych obowiązków również nie należały do rzadkości.

Zapytacie o bezpieczeństwo? Odpowiem otwarcie – czuliśmy się bezpiecznie. Jeśli spotkaliśmy omańską policję, to tylko tych funkcjonariuszy, którzy nas serdecznie pozdrawiali. Niemożliwe? W Omanie chyba jednak jest standardem.

Jeśli zrozumiecie, że w Muscacie – stolicy Omanu (1,5 mln mieszkańców) – mieszka co najmniej 500 tysięcy imigrantów z Indii, Pakistanu, Bangladeszu, Filipin oraz innych azjatyckich państw, to zrodzi się w Waszej głowie pytanie o wróci ponownie pytanie o stosunek do nich i bezpieczeństwo. Nic bardziej mylnego. Wśród imigrantów również czuliśmy się bezpiecznie! Również wracając przez zamieszkane przez nich dzielnice. O ludziach, których spotkaliśmy w Omanie mógłbym pisać tylko pozytywnie… I niech to przesłanie Wam towarzyszy w podróży do Omanu. Jeśli uszanujecie lokalsów z ich kulturą, życiem, zwyczajami oraz religią – odwdzięczą się z pewnością nienachalną gościnnością i uśmiechem.

OMAN – KUCHNIA

Jeśli ktoś podróżuje dla smaków i zapachów lokalnych kuchni, to z Omanu również wróci ze wspaniałymi wspomnieniami na podniebieniu. Z uwagi na wielonarodowość tego kraju – czytaj imigrantów budujących omański dream nie ma szans na pozostanie tylko w kręgu kuchni arabskiej.

I to jest właśnie piękne, a raczej należałoby powiedzieć – smaczne! Co jest największą wartością? Z pewnością – świeżość przygotowywanych potraw. Nawet w standardowym barze czeka się stosunkowo długo na zamówione danie. Odwiedziliśmy przez te dni co najmniej kilkanaście restauracji oraz barów. W każdym z nich nie było potraw gotowych. Nigdy nie były to dania odgrzewane. Świeżość i smak – z tego zapamiętam kulinaria Omanu.

Skosztowaliśmy nie tylko specjałów tradycyjnej kuchni arabskiej, ale również: jemeńskiej, hinduskiej, pakistańskiej, tureckiej, a nawet tajskiej.

Czy nie byłem zawiedziony, że tak mało było lokalnego jedzenia? Aby spróbować smaku Omanu, należy zrozumieć ten kraj. Multi-kulti w wydaniu omańskim to olbrzymi odsetek imigrantów głównie z Azji oraz Afryki, o czym wspomniałem wcześniej. Wielu z nich pracuje nie tylko w omańskim biznesie, ale również usługach, w tym oczywiście gastronomii. Wielu z nich związało się Omanem nie tylko chwilową pracą, ale również stałym zamieszkaniem i swoim biznesem.

Gdzie zjeść w Muscacie?

Pytanie trochę z gatunku retorycznych… Można czuć się wręcz przytłoczonym ilością knajpek, restauracji oraz barów. Obracałem się głównie w dzielnicy Al Khuwayr, zarówno south, jak też north, a także Qurum, czy Mutrah, czyli dzielnicy starego Muscatu.

Tak więc… macie ochotę na…

… kuchnię turecką..? – Polecam MERAJ RESTAURANT

A może typowo hinduskie danie – np. Malabar Chicken Biriyani…

U chłopaków w Tamam Resteurant – tam biriyani smakuje doskonale

Skoro już jesteśmy przy kuchni z półwyspu indyjskiego, to może coś z lokalnego street-foodu..? Wiem! Paratha – indyjski chlebki z mąki pełnoziarnistej, które są bazą do wszystkiego – polecam w wersji vege! Pychota! Zarówno w formie wrapu, jak też pizzy 🙂

Na parathę wpadnijcie koniecznie do sympatycznej kafejki PARATHA POINT AL KHUWAIR

Moźe jednak coś z morza..? W Mutrah – w okolicach dworca morskiego – rybę możemy polecić:)

Sympatyczna obsługa w GHAMDAN PALCE RESTAURANT – w pakiecie

Odwiedzając Nizwę warto posilić się u Hindusów w AJMAL RESTAURANT.

AJMAL w Nizwie oferuje królewską ucztę i można połączyć vege-fana z mięsożercą

Zaliczyliśmy również jeden z naszych dalekowschodnich klasyków – kuchnię tajską!

W PAD THAI RESTAURANT warto zamówić… Pad Thai… z seafoodem

Długo można by opowiadać o smakach Omanu. W hotelu, w którym mieliśmy szczęście mieszkać śniadania były wspaniałe. Różnorodne dania kuchni arabskiej oraz hidnuskiej przygotowywane w hotelowej kuchni również smakowały wybornie.

Niespodzianka na krańcu świata

Zwiedzając omańske „wadi” dopadł nas oczywiście głód po wielu godzinach wędrówki tymi przepięknymi kanionami. Bar przy Wadi al Shab wydał się nam… zbyt komercyjny. Poza tym ta kolejka wygłodniałych turystów! A przed nami były przecież kolejne „wadi”. W końcu trafiamy do małej arabskiej wioski 180 kilometrów od Muscatu. W niej mała kafejka, do której Europejczyk raczej by nie zawitał. Ale bardzo głodny Europejczyk nie ma wyjścia – musi ulec gastro-fraternizacji z lokalsami. Zamysł był prosty – w menu było coś na kształt wrapu – arabskiej pity, więc biorąc take-away po 5 minutach powinniśmy ruszać dalej z tym zawiniętym plackiem w drogę – zdążymy jeszcze zobaczyć jedno „wadi”!

Próżne jednak były nasze oczekiwania, pomysł był OK, realizacja nie wypaliła. Każdy plan ma jednak swój słaby punkt. Okazało się, że danie to jednak, tradycyjnie, przygotowywane jest oczywiście na zamówienie, wszystko świeże, wszystko dopiero krojone opiekane, itd., itp.

Na dodatek miły właściciel uraczył nas zestawem jak niżej! Dostaliśmy pokrojoną pitę na talerzu, z frytkami i warzywami (!). To wszystko owinięte folią – jak na take-away’a przystało 🙂 Może niekoniecznie komfortowo jada się taki zestaw za kierownicą, ale…

…było to… i piękne, i smaczne

Errata! Przepyszne świeżo wyciskane soki owocowe były w tym zestawie również i nie do końca w wersji kubka-niekapka 🙂

Tym niemniej – coś takiego człowieka pozytywnie rozwala. Takie historie się pamięta, one są po to, aby zwolnić, nie pędzić i docenić otaczający nas świat i ludzi.

Ile to kosztuje..?

Aha! Ceny posiłki w barach i restauracjach nie zrujnują budżetu, jest nawet tanio. Danie w najdroższej restauracji – tajskiej – kosztowało ok. 50 PLN z non-lako drinkiem za osobę. Nieźle da się zjeść w tej kwocie nawet za 2 osoby! Taki zestaw: biriyani + pasta + woda + 2x sok – u sympatycznych chłopaków tyle kosztuje!

Kuchnia w Omanie zaskakuje jest świeżo, jest też syto – porcje często – szczególnie w knajpkach arabskich, czy hinduskich są spore. Jedzenie jest przepyszne, dobrze przyprawione. Wszędzie na ogół pytają czy wolimy coś bardziej „hot”, czy coś bardziej „mild”. Jakby tego było mało, serwują obłędne świeżo wyciskane soki i drinki non-alko gdyż…

Alkohol w Omanie

…jest zakazany. Przynajmniej dla lokalsów. Cóż, prawo szariatu! W Muscacie znalazłem jeden sklep z alkoholem – o cenach nie wspomnę. Znajdziecie też w Omanie hotele, w których są kluby i alkohol jest dostępny – oczywiście tylko dla obcokrajowców. Nie korzystałem ani z lokalnych sklepów, ani z hotelowych klubów – nie miałem takiej potrzeby. Cena też nie zachęcała – w jednym z hoteli: 2x mohito, 2x long island, 4x małe piwo – 65,000 riali – czyli: ok. 680 PLN. Bez komentarza. (O rialach omańskich więcej przeczytacie w INFORMACJACH PRAKTYCZNYCH na końcu posta).

Owszem – dla spragnionych mocniejszych trunków są dwie możliwości:

  • można wwieźć w bagażu 2,0 litry alkoholu;
  • można zaopatrzyć się w duty-free shop na lotnisku – ceny też nie są najniższe, ale w stosunku do tego, co spotkacie po przekroczeniu granicy celnej z pewnością konkurencyjne.

Zamiast alkoholu proponuję skorzystać ze świeżo wyciskanych soków – są obłędne. Omańczycy robią je nie tylko w wyciskarkach wolnoobrotowych, ale niejednokrotnie widziałem ręczne wyciskarki, z których sok jest chyba najlepszy. Kolejna sprawa – cena – w restauracjach koszt takiego kielicha zaczyna się od 800 baisa, czyli 0,800 riala, co w przeliczeniu na PLN daje cenę ok. 8-9 PLN.

Każdy z nich smakuje wyśmienicie

Mały tip – pamiętajcie, że jesteście w kraju arabskim – tam wszystko „musi” być słodkie, więc poproście aby nie dosładzali (tak – dodają do nich cukier!) tych soków. Fruktoza w nich zawarta jest wystarczającą słodyczą.

Non-alko drinki często bywają również przesłodzone, pomimo że pięknie się prezentują, czasami nawet nieźle smakują, to ilość cukru serwowanego w tej szklance odpowiada pewnie butelce kultowego, brązowego napoju na literę „C”.

Warto skosztować, ale zdecydowanie nie mój „wytrawny” smak

Oman z pewnością jest krajem, do którego warto pojechać dla lokalnej kuchni. Ma ona smak wielu narodów i wielu kontynentów. Kuchnia – od smaków prostego street-foodu do wykwintnych dań z owoców morza – usatysfakcjonuje każde podniebienie.

OMAN – NATURA I PRZYRODA

Jak to było z tą triadą w podróży..? Ludzie, kuchnia i natura… Było o ludziach, było o kuchni w Omanie, czas na kolejne piękno tego arabskiego kraju. Oman to zarówno piękne góry, jak też wspaniałe wybrzeże Morza Arabskiego i Zatoki Omańskiej. W Omanie znajdziecie przepiękne plaże i turkusową wodę. Północ kraju to przecudne góry, południe to między innymi pustynia. Piękne klify kontrastują z piaszczystymi plażami.

Po kolei – niestety spędzony w Omanie czas nie pozwolił mi na zapoznanie się z całym pięknem tego arabskiego kraju. Ale kilka obrazów zostanie z pewnością w pamięci. Które? Z tym mam problem, więc poniżej subiektywna lista wspaniałości Omanu!

Wadi…

Wadi w języku arabskim to nic innego jak określenie na dolinę okresowo wysychającej rzeki. Z tym, że są wadi, które nigdy „nie widzą” wody, ale są też wadi, które nigdy nie są suche! Ot, taka zagadka natury i znaczenia słowa „wadi”! Oman słynie z takich właśnie malowniczo wijących się (suchych) rzek wśród pionowych ścian i urwisk.

Wadi ash Shab

Jedną z najsłynniejszych jest Wadi ash-Shab. Ta dolina jest mocno skomercjalizowana, aczkolwiek taka jest cena za piękno jakim Was otoczy. Ilość turystów odwiedzających ten cud natury sprawia, że momentami poczujecie się jak w korku na S-8 w Warszawie. Pieszy szlak zaczyna się w pobliżu wioski Tiwi trochę mitologicznie. Na dzień dobry, za 1,500 riala od osoby, niczym mityczny Charon przez Styx, przewodnik przewiezie Was przez rzekę…

…aby znaleźć się w innym świecie 😉
Zaczyna się niewinnie, acz zachęcająco

Kanion jest dość szeroki i nie licząc palącego słońca jest przyjemnie.

Kanion Wadi ash Shab

Prawdziwe swoje oblicze Wadi ash Shab pokazuje z każdym następnym krokiem.

Jeden z pierwszych basenów
Natura potrafi stworzyć piękno…,
zostaje w pamięci…
W przypadku głównych basenów…

…trudno mówić o intymności;) Tutaj nie da się odpocząć kontemplując wspaniałości natury. Od plaży w Jelitkowie różni się chyba tylko brakiem parawaningu.

Więc można odpocząć od zgiełku w drodze powrotnej – trzeba tylko w nią ruszyć przed innymi…

…do Wadi Tiwi – tam będzie spokojniej, ciszej i może równie pięknie.

Wadi Tiwi

Zaledwie kilka kilometrów od Wadi ash Shab, znajduje się Wadi Tiwi, która zwie się podobnie jak wioska leżąca na początku (lub końcu) tej doliny. Tym razem w głąb kanionu prowadzi droga, którą można pokonać jadąc samochodem. Po drodze miniecie wciśnięte w dno kanionu niewielkie zamieszkane wioski. Wadi Tiwi ma nieco inny charakter, jest szeroko, zamieszkujący dolinę ludzie nadają jej charakter sielskiego krajobrazu. Całość ma podobno ponad 35 km; pokonałem około 10 km i też ujrzałem piękno tych form natury wyrzeźbionych w zboczach otaczających gór.

Wadi Tiwi to jednak inny świat od tego, który prezentuje Wadi ash Shab
Dolina jest szeroka, przynajmniej w pierwszych kilometrach
Cisza i spokój – idealne miejsce, aby się zatrzymać
Takie jest właśnie Wadi Tiwi

Oman to góry

Skoro już widzieliśmy „wadi”, to czas na omańskie góry. To naprawdę może być jeden z powodów, dla którego warto przyjechać do Omanu. Góry w Omanie mają to do siebie, że są niezadeptane i dość „dziewicze”. Momentami można iść 2 godziny i nie spotkać nikogo – taki podróżniczy egoizm mi się wtedy włącza, czuję się jakby ten szlak należał do mnie. Cisza, spokój, piękno i surowość w jednym.

Wszystko, co zobaczycie w północnym Omanie zawdzięczamy kształtowaniu się lądu w poprzednich erach. Wypiętrzenie gór Al-Hajar (Al Hadżar) na Półwyspie Arabskim połączyło morze z górami dając w efekcie niezapomniane widoki. Dla uzmysłowienia wielkości tych gór przypomnę tylko, że najwyższy ich szczyt – Jabal Shams (Dżabal Szmas) przekracza wysokość 3.000 m.n.p.m.

Zwolennicy górskich wędrówek, szczególnie w piekącym słońcu, będą więc zauroczeni lokalnymi ścieżkami trekkingowymi.

Kontrast bieli arabskich miasteczek i surowości górskich szczytów to wspaniałe połączenie

O górach nie da się wiele napisać, gór trzeba doświadczyć. Wejście i zejście w tych słowach zawiera się trud, pot, czasem pokonanie własnych słabości. Nie musi to być Mount Everest, ani Kilimajaro – każde wejście, każdy szczyt to niezapomniane przeżycie.

Góry, słońce, niebo
To tylko niższe partie pasma Al Hajar
Tylko podziwiać pozostaje
Okno na świat 😉
Ciąg dalszy zachwytu
Ciąg dalszy zachwytu (ponownie)

Skoro jesteśmy już przy górach, to może kilka kadrów z miejsc, gdzie ląd łączy się z morzem..?

Wybrzeże – ostre klify i piaszczyste plaże

Północ Omanu nie jest jednorodna tam gdzie ląd styka się z morzem. Z jednej strony dzikość natury i jej piękno w poszarpanym, opadającymi do morza skałami, górskim wybrzeżu. Wybrzeżu, często niedostępnym od strony lądu, z drugiej strony natomiast puste plaże – ale jak to? Bez parawanów..? Oczywiście – piasczyste plaże w północnym Omanie mają tę przewagę, że chwilami (i miejscami) nie widzisz nikogo w zasięgu wzroku. Na początek, ta bardziej surowa forma, gdzie zbocza gór zanurzają się błękicie okalającym je morzu.

Od strony lądu wyglądu to niejednokrotnie tak…
Okolice Qantab
Widok z Qantab Heights na Qantab beach

Qantab to niewielkie miasteczko położone przy niewielkiej zatoce i piasczysto-żwirowej plaży. Niewiele tu (w samej miejscowości) do zwiedzania, ale okolice są idylliczne. Jak dobrze ponegocjujecie to za rejs łódką na podziwianie morskiego wybrzeża, ale czasem można też ustrzelić fotę delfinom, zapłacicie nie więcej niż 3,000 riale.

Klify w pobliżu Qantab

Nie tylko Qantab emanuje pięknem przyrody, takich miejsc w Omanie znajdziecie bez liku.

Okolice Jazirat as Suh

Ale wybrzeże Omanu to nie tylko klify i skały zatopione w morskiej toni.

Plaże!

Jeśli powiążesz ze sobą: brak tradycji opalania się i korzystania z kąpieli morskich w krajach arabskich z nienachalną (jeszcze) turystyką z Europy czy Ameryki, to otrzymasz właśnie takie obrazki jak niżej!

Muscat – to nie tylko piasczyste plaże
Muscat to również puste plaże!
Na falochronie też pustki – kilku hinduskich wędkarzy i mewy spotkaliśmy

Często w zasięgu wzroku nie było innych plażowiczów. Bywało, że brzegiem ktoś wędrował, czasami przejechało policyjne auto – za każdym razem policja pozdrawiała nas serdecznie i z uśmiechem.

Czasami, przed zachodem słońca można ujrzeć natomiast takie obrazki:

Nie tylko leniwym stępem przejeżdżali jeźdźcy na koniach, lokalsi grywali też w piłkę nożną
Sunsety też bywają romantyczne, zwłaszcza, gdy nikt inny ich nie zakłóca

Czy jest coś jeszcze wartego zobaczenia w północnym Omanie..? Dla chętnych – stare forty, których jest co niemiara. Najsłynniejszy z nich to Bahla Fort niedaleko Nizwy. Warto odwiedzić też Suhar – jedną z wcześniejszych stolic Omanu. Podobno właśnie tam urodził się Sindbad Żeglarz – tak twierdzą Omańczycy, każdy Irakijczyk natomiast powie, że pochodził z Baghdadu oczywiście ;)’

Lokalne souki

Polecam lokalne souki (souq), czyli arabskie bazary. Tętniące życiem, ale… na swój sposób spokojne. Tu nikt nie był nachalny. Zarówno w Mutrah, jak też w Nizwie handel polegał na dyskretnym zachwalaniu towaru, taka nienachalna zachęta. Ceny za omańskie rzemiosło również da się oczywiście negocjować, a nawet trzeba. Mały tip… – unikajcie tych ze sprzedawcami o hinduskim lub indochińskim pochodzeniu. Omańczycy są naprawdę ludźmi o wysokiej kulturze.

Lubię atmosferę lokalnych souków- tutaj: Mutrah
Żywnościowy souq w Nizwie

Bimmah Sinkhole

Jeśli dotrzecie do Wadi ash Shab albo Wadi Tiwi, to warto zatrzymać się w miejscu zwanym BIMMAH SINKHOLE. Geologicznie to lej krasowy powstały w miejscu dawnej jaskini, rekreacyjnie to dziura w ziemi z turkusową, słoną wodą. Wygląda trochę jakby spadł tutaj meteoryt, i takiej wersji trzymają się lokalsi nazywając to miejsce Hawaiyat Naim, czyli spadająca gwiazda.

Bimmah Sinkhole
Kilkadziesiąt stopni w dół i jesteśmy na dnie leja

Nizwa

Jadąc na zwiedzanie fortów można zatrzymać na kilka godzin w Nizwie. Do zwiedzania: stary fort, souk, można też znaleźć całkiem sympatyczne knajpki.

Starówka w Nizwie nie jest okazała, ale warto tam zawitać na spacer
Koty, jak to w arabskich krajach są wszędzie

Nizwa to przede wszystkim souk – jeden z większych w Omanie. Niektórzy twierdzą, że największy. Jednak największej atrakcji nie dane mi było doświadczyć. W każdy piątek odbywa się targ kóz. Warte zobaczenia, ale niestety Nizwę odwiedziłem w poniedziałek, więc musiałem zadowolić się kotami. W każdym razie też chodzi na czterech i zaczyna się na „k”.

Nizwa słynie z rękodzielnictwa i rzeczywiście dało się to odczuć na bazarze
Nizwa otoczona jest górami

Jadąc na południe z Mutrah trafimy do miasteczka Takia, a tam znajdziecie rezydencję sułtana Omanu, czyli:

Pałac Al-Alam

Dzisiaj pałac al-Alam (w języku arabskim oznacza flagę, sztandar) pełni rolę tylko reprezentacyjną. Czasami sułtan przyjmuje tutaj gości zagranicznych. Pałacu nie zwiedzimy; jest niedostępny dla odwiedzających.

Pałac Al-Alam
Forty w Omanie są wszędzie
Walijat Gate oraz Royal Court
Bramę pałacu zdobi nic innego jak naturalnie herb Omanu

JAK SIĘ JEŹDZI W OMANIE?

Oman to kraj wielkości Polski – wszystkie drogi zostały zbudowane praktycznie w ciągu ostatnich 50 lat. Wiele dróg łączących większe i mniejsze miasta mają charakter autostrad, a raczej – w europejskim spojrzeniu – dróg ekspresowych. Jeździ się po nich bardzo dobrze. Mam doświadczenia w poruszaniu się po kilku krajach arabskich takich, jak choćby Jordania oraz Maroko. Oman wygrywa pod wieloma względami.

Landszafty za szybą są wartością dodaną

Główne drogi – to na ogół bardzo dobra nawierzchnia. To również optymalny limit prędkości – 120 km/h. Stosunkowo niezłe oznakowanie, na wielu odcinkach da się jechać bez nawigacji. Pamiętam jak wiele lat temu znalazłem się w Belgii i zadziwił mnie fakt, iż… są oświetlone! Jak mawiają Anglicy w Omanie – „same here!” Z tym, że tak zdobionych latarni na belgijskich autostradach nie uświadczycie.

Tylko, że tak pięknie zdobione latarnie są tylko w Omanie!

Ale żeby nie było tak wesoło. Takiej sieci drogowych radarów nie widziałem nigdzie w świecie! Na 100 km autostrady naliczyłem ich – uwaga! – 30 sztuk! Stoją co 3-4 kilometry, Raz są to niepozorne słupki, cieńsze, grubsze, raz klasyka na patyku. Nie wszystkie są oczywiście „załadowane”, ale sama ich ilość robi takie wrażenie, że noga delikatnie obchodzi się z pedałem gazu. Kultura jazdy..? Da się wytrzymać, a raczej przejechać – nawet zaskakująco dobrze! Na co jeszcze uważać – spowalniacze, ułożone w poprzek jezdni nie zawsze są oznakowane.

Wypożyczenie auta w Omanie

jest bardzo proste! Czasem trzeba tylko odwiedzić kilka wypożyczalni. Taki… „rent-a-car souq” w Muscacie znajdziecie w dzielnicy Al Khuwair South. Praktycznie w każdej uliczce pomiędzy Sultan Qaboos street, a Dauhat Al Adab street znajdziecie ich kilka. Osobiście skorzystałem z wypożyczalni ALMUSAFER RENT A CAR. Niewielka lokalna z dobrymi warunkami oraz ceną. Nissan Sentra (automat z AC oczywiście) kosztował 11,000 OMR za dobę. Ubezpieczenie – kompletne AC. Bez depozytu na ewentualne mandaty ;). Zrobili tylko pre-autoryzację zwykłej karty debetowej. Opcja przedłużenia na kolejną dobę – gratis (płatne po powrocie). Przedłużyli zwrot auta o 4 godziny również bezkosztowo. Minus? Dzienny limit kilometrów – 200, tylko 200, a w Omanie jest gdzie jeździć. Nie żądali również międzynarodowego prawa jazdy, z czym się spotkałem w 2 innych wypożyczalniach.

Gdyby nie było warto skorzystać również z: ALTHABAT RENT-A-CAR, MIAC RENT-A-CAR. Dobre warunki mieli też w OCEAN MARK – wszędzie depozyt do 50,000 OMR. Jeśli chodzi o dobowe limity kilometrów to w Omanie dość powszechna praktyka.

Co jeszcze zachęca do wypożyczenia auta..? Jak to na półwyspie arabskim bywa – cena paliwa! 1 Litr benzyny kosztował 1,890-2,008 OMR, czyli około 2 PLN (dane za 12/2023-01/2024). Tak więc aby odkryć piękno Omanu koniecznie wypożyczcie auto!

OMAN – DLACZEGO TAM WRÓCĘ..?

Za krótko byłem, a z każdym dniem pobytu pragnąłem odkryć coś nowego. Odwiedziny jednego „wadi” wzbudzały chęć porównania z następnym „wadi”. Souk w Nizwie, souk w Mutrah, dobrze byłoby odwiedzić jeszcze jeden souk…

Oman jest „addict” – uzależnia. Wszystko co widziałem i przeżyłem było piękne. Auto warto wypożyczyć na cały pobyt i zwiedzać Oman na zasadzie road movie. Następnym razem tak będzie. Noclegi..? W małych nadmorskich hotelikach uroczo położonych przy brzegu morza. Na północ dojechałbym do Soharu, na południe w regiony: Al-Wusta i Dhofar.

W tamtych stronach koniecznie:

  • sanktuarium oryxów arabskich
  • noc pod gwiazdami na Wahiba Sands
  • Wubar – lost city
  • Ras al Jins – rezerwat żółwi

Ale najbardziej chyba mi zależy na wędrówce od Wadi Ghul przez Balkony Walk aż po podejście na Jabal Shams. To w końcu piękna trasa, piękny trekking, jeden z najgłębszych kanionów naszego świata i najwyższy szczyt Omanu.

Marzenia są po to, aby je spełniać. Wszystko więc jeszcze przede mną!

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • WIELKI MECZET SUŁTANA QABOOSA W MUSCACIE:
  • więcej o meczecie Sułatna Qaboosa w Muscacie: http://sultanqaboosgrandmosque.com
  • meczet czynny jest dla zwiedzających od soboty do czwartku od 8.00 do 11.00
  • obowiązuje oczywiście strój odpowiedni; możliwość, a praktycznie konieczność wypożyczenia abaji będzie kosztować 2,500 riala
  • WADI ASH SHAB:
  • do Wadi ash Shab dojedziecie z Muscatu drogą nr 17 – ok. 150 km pokonacie
  • koszt przepłynięcia łódką 1,000 riala od osoby
  • parking na miejscu jest co prawda bezpłatny, ale zatłoczony, więc proponuję parkować w pierwszym, lepszym wolnym miejscu
  • WYPOŻYCZENIE AUTA:
  • http://almusafer-rent-a-car.business.site
  • tel: +968 9804 6777
  • PIENIĄDZE I PŁATNOŚCI W OMANIE:
  • jak zauważyliście ceny w Omanie podawane są w trzech miejscach po przecinku, jeśli coś kosztuje 2,500 OMR, to znaczy, że kosztuje 2 riale 500 baisa, gdyż 1 Rial jest podzielony na 1000 baisa.
  • generalnie nie ma problemu z płatnościami kartowymi, ale warto wyposażyć się w gotówkę – zwłaszcza na prowincji. Kurs na jednej z kart wielowalutowych, z której korzystałem był bardzo korzystny – lepszy niż przy wymianie PLN w kantorze w Warszawie. Gotówki nie wypłacałem w Omanie, więc nie opiszę kosztów z tym związanych. Bankomaty w miastach znajdziecie bez problemu.
  • JAK DOJECHAĆ Z LOTNISKA DO MUSCATU:
  • opcja nr 1 – komunikacja miejska – przed halą przylotów znajdziecie przystanek, a tam za 1,000 ONR, czyli 10 PLN dostaniecie się do Muscatu
  • opcja nr 2 – taxi – koszt oczywiście negocjowalny – za 5,000 ONR, czyli 50 PLN zrobicie trip do dowolnego hotelu w Muscacie
  • warto ściąnąć aplikację na telefon: www.mwsalat.om – czytelna, pomocna i co więcej można płacić za podróż autobusem, a planer podróży wygląda jak niżej:
MWSALAT.OM – prosto i czytelnie

WADI RUM – MAGICZNA PUSTYNIA

WADI RUM

Jak dla mnie – jedno z najbardziej magicznych miejsc na Ziemi. Można zachwycać się widokami w Tajlandii, można podziwiać rafy Morza Czerwonego. Jak zachwycić się pustynią..? Jednak – można! Wadi Rum ma w sobie coś, co sprawia, że człowiek doświadcza tam kontaktu z matką naturą i jej siłami mocno oddziaływującymi na ludzki wyobraźnię. Każdy, kto się tam zjawi znajdzie coś dla siebie. A jej nieziemski krajobraz zostanie w pamięci i będzie nam towarzyszył przez dalsze życie.

Udając się na Wadi Rum zoabczycie miejsca, które pewnie już widzieliście w TV. Tutaj kręcono: „Marsjanina”, 2 części „Gwiezdnych Wojen”, „Lawrance’a z Arabii” i nie tylko…

WADI RUM – NALEŻY SIĘ PARĘ SŁÓW WYJAŚNIENIA

Wadi znaczy tyle w języku arabskim, co sucha dolina, koryto wyschniętej rzeki. A Wadi Rum miejscowi tłumaczą jako Dolina Księżycowa. Dzisiaj stanowi jedną z największych atrakcji Jordanii i jest rezerwatem natury o powierzchni ok. 700 km2. Położona jest niedaleko Aqaby – jedynego jordańskiego portu nad Morzem Czerwonym. Z lotniska w Aqabie dojazd autem nie zajmie Wam więcej niż 50-60 minut, a portu lotniczego w Ammanie to już jednak dłuższa wyprawa, ale widoki i przeżycia z pewnością wynagrodzą ten trud.

Wadi Rum to nie tylko pustynia, ale również wioska (trochę skomercjalizowana), leżąca w środku pustyni, do której również można dojechać samochodem. O tym też będzie w tym poście.

Wypożyczenie auta to najlepszy sposób na zwiedzanie Jordanii i jej atrakcji. Co prawda na pustynię Wadi Rum generalnie nie wjedzie się prywatnym autem, ale rozwiązanie jest proste – dojeżdżasz do położonego na obrzeżach parkingu i dalszą podróż zorganizuje już jeden z campów, który ma swój transport. Ten transport posłuży przede wszystkim do eksplorowania pustyni.

WADI RUM – „zjazd offroadu” 😉

CAMP

Dlaczego piszę o campach…? Namawiam gorąco na jedną z rzecz! Pomińcie kilkugodzinne lub półdniowe wycieczki na pustynię. To jest tak magiczne miejsce, że warto tam zostać na dłużej. Tzw. „większa połowa” odwiedzających spędza tam przeważnie jedną noc. Ja zrobiłem coś odwrotnego – „zamieszkałem” w tym pięknym miejscu na 5 dni. Właśnie Wadi Rum stało się bazą wypadową do zwiedzania innych jordańskich atrakcji.

Camp to nie tylko miejscówka na nocleg, To przede wszystkim zderzenie z lokalnym stylem życia. Do wyboru jest ich wiele. O moim, który mogę totalnie polecić, przeczytacie, jak dotrzecie do końca tego opowiadania… Nie, poświęcę mu oddzielny post.

TAJ WADI RUM CAMP – mój camp

Camp zorganizuje nie tylko wycieczki po pustyni, ale przede wszystkim sprawi, że poznacie lokalne tradycje, kuchnię. Camp pozwoli też na jedne z najpiękniejszych doświadczeń – samodzielne eksplorowanie pustyni. O campie też będzie później.

Jest jeszcze coś równie pięknego – Wadi Rum nie tylko w świetle dnia jest magiczne, ale również nocą. Rozgwieżdżone niebo jest jego wizytówką po zmroku.

Wracajmy do zwiedzania pustyni…

DAY TOUR PO WADI RUM

Po śniadaniu i krótkim, samodzielnym zwiedzaniu okolic campu ruszamy na pustynię. Zaczynamy przed południem – około 11.00. Skończymy, jak się okaże – około 19.00 – już po zmroku. Zabieramy ze sobą też obiad przygotowany przez camp oraz nierozerwalnie związaną z pustynią shishę.

Ruszamy z campu na pace jeepa – Mitsubishi L200 – to nie jest reklama – tutaj wszyscy jeżdżą takimi autami. Spotkacie też Toyotę Hilux, albo Nissana Navarrę, albo wszystko do tego podobne.

Pustynia otwiera przed nami swoje podwoje. Pierwszy przystanek:

NABATEJCZYCY

Rysunki Nabatejczyków

Nabatejczycy zamieszkiwali tereny Wadi Rum już w V-VI wieku p.n.e. Wtedy utworzone zostało Królestwo Nabatejskie, które przetrwało do przełomu I/II wieku n.e., kiedy to stało się częścią Imperium Rzymskiego. Takich śladów bytności Nabatejczyków na terenie Jordanii znajdziecie więcej, a kulminację ich wielkości odnajdziecie oczywiście… w Petrze. Ucinam krótką pogawędkę z naszym przewodnikiem – Nayefem i ruszamy dalej.

Zostawiamy nabatejskie rysunki za sobą

Następny przystanek:

DOM LAWRANCE’A Z ARABII

Okay, nie łudźcie się że to prawdziwy dom Lawrance’a – ale rzeczywiście Lawrance zatrzymał się tutaj na noc lub dwie. Dziś to ruiny, na które składają się resztki ścian. Budynek tak naprawdę powstał w okresie funkcjonowania Cesarstwa Rzymskiego, ale magia filmu robi swoje.

Tyle zostało z domu Lawrance’a z Arabii

O ile ruiny domu nie stanowią wyjątkowej atrakcji, o tyle obok znajdują się skałki, z których można podziwiać panoramę pustyni. Jednocześnie nie są specjalnie wymagające jeżeli chodzi o wspinaczkę, więc większość odwiedzających da z pewnością wspiąć się, bo naprawdę warto.

Tba o już wewnętrzna potrzeba turystów, aby zaznaczyć swą obecność
Okolica Domu Lawrance’a
Widok okolicy Domu Lawance’a
Pustynia widziana ze skałek przy Domu Lawrance’a

Te widoki są tak przepiękne, że człowiek czuje jakby przeniósł się do innego wymiaru. To jest coś magicznego, zwłaszcza w sytuacji gdy zwiedzających jest niewielu…

Magia pustyni!

Przemieszczamy się dalej – jeden łuków skalnych na Wadi Rum:

UMM FRUTH ROCK ARCH

Zwieńczenie jednego z najpiękniejszych łuków – Umm Fruth Rock Arch – kończy się na wysokości kilkunastu metrów.

Umm Fruth Rock Arch

Czasami znajdziecie nazwę Umm Fruth Rock Bridge – będzie to oczywiście ten sam cud natury. Wspinaczka nie jest trudna, są wykute na części trasy pojedyncze stopnie w skale, a widoki równie piękne, co w przypadku chyba wszystkich skał na Wadi Rum.

To już prawie szczyt Umm Fruth Rock Bridge
Na szczycie
Widok z podejścia na Umm Furth Arch

Kolejny stop – to atrakcja zafundowana przez camp:

PUSTYNNY LUNCH

Szukamy z Nayefem odludnego miejsca – o co wbrew pozorom nietrudno na pustyni. Aczkolwiek jest to miejsce – obok Petry – najczęściej odwiedzane przez turystów, więc nie zawsze będziecie sami. Taki już urok globalizacji turystyki. Czasem jednak ten „egocentryzm podróżniczy” będzie zaspokojony. Dla takich chwil warto żyć i podróżować.

Obiad został wcześniej przygotowany, więc rozkładamy się w ustronnym miejscu. Rzeczywiście Nayef ma rację – nie widzieliśmy nikogo w pobliżu przez ten czas.

Pustynny lunch

Kapsa to rodzaj maqlooby – jordańskie żarcie to, jak zresztą cała arabska kuchnia (może poza czystym mięsem) to moje odkrycie sprzed kilku lat. Mógłbym to jeść i jeść. Codziennie. W domu nie zawsze mi na to pozwalają, więc chociaż tutaj moje kulinarne upodobania miały swoje ujście.

Uwierzcie, że nigdy jeszcze arabska nie smakowała jak na pustyni!

Pomogłem Nayefowi wszystko ogarnąć – bo to jest też jedna z najcenniejszych rzeczy. Kilka dni na campie sprawiło, że traktujesz Beduinów, a oni Ciebie jak przyjaciela, albo wręcz rodzinę. O tym jeszcze wspomnę, ale wybrać camp ze wspaniałymi ludźmi to jeden z najważniejszych determinantów udanego pobytu.

Sahha! znaczy tyle co smacznego po arabsku!

Oczywiście znalazł się też czas na ćaj (beduińską herbatę) oraz shishę, bo o ile żarcie było wspaniałe, to shisha smakowała jeszcze lepiej! Pomyśl… pustynia, pustka, słońce i shisha. Jak dla mnie wystarczy do małej chwili szczęścia!

Po uczcie dla ciała, ruszamy w dalszą drogę szukać kolejnej uczty dla duszy. Niedaleko od miejsca naszej pustynnej biesiady znajduje się:

BURDAH ARCH BURDAH BRIDGE

…czyli ten najwyżej położony łuk skalny

Burdah Arch

Można się na niego wspiąć, droga zajmuje – jak mówi Nayef – około 3 godzin. Może następnym razem… Kusząca propozycja, ale mamy jeszcze kilka atrakcji łącznie z sunsetem na koniec dnia.

Z dalszej perspektywy Burdah Arch wygląda jeszcze bardziej okazało!

Kolejny przystanek, to:

MUSHROOM STONE

Wielka „pieczarka” na środku robi wrażenie i jest obowiązkowym punktem odwiedzin. Raczej jako ciekawostka – bardziej ujęły mnie inne miejsca. I te spektakularne, i te mniej spektakularne.

Mushroom Stone

Chociaż… z perspektywy wygląda jakby ten kapelusz jakiś tytan celowo tam położył 😉

Pewnie słyszeliście o miejscu, gdzie kręcono sceny „Marsjanina” – to te fragmenty Wadi Rum, gdzie piasek przybiera czerwoną barwę. Kulminacją tego jest:

RED SAND DUNE

Co ciekawe na tych czerwonych wydmach spotkacie zielone sukulenty 😉

Niestety nie powiem Wam jak się zwą. Nie mają też tak grubych liści jak sukulenty. Swoją drogą – to nie jedyne zielone rośliny na Wadi Rum. Gdzieś w oddali majaczyły mi małe różowe kwiaty. A może była to fatamorgana? 😉

Przed zachodem słońca zaliczamy jeszcze:

UMM RASHID CANYON

Umm Rashid Kanion

Przed wejściem znajduje się głaz upamiętniający oczywiście pierwszego króla z dynastii Haszymidów – Abdullaha I. Rodzina królewska w Jordanii cieszy się większym poparciem i zainteresowaniem niż Windsorowie w GB!

Cześć rodzinie królweskiej w Jordanii oddaje się praktycznie na każdym kroku
Umm Rashid Canyon

Kiedy już nacieszyłem się pięknymi widokami w pełnym słońcu, pozostało już tylko pożegnać ten dzień

PUSTYNNYM ZACHODEM SŁOŃCA

W porze zimowej słońce nad Wadi Rum zachodzi około godziny 17.30-18.00. BTW – po zachodzie też jest pięknie – gwiaździste niebo nad pustynią przedłuża te wspaniałe dzienne chwile i widoki.

Koniec dnia o wieczorne życie na campie (będzie o tym w następnym odcinku), ale póki co jesteśmy w BAY SUNSET (nazwa własna;), gdzie spływają wszystkie jachty… sorry, raczej zjeżdżają wszystkie jeepy i pick-upy z żądnymi przeżycia tej wyjątkowej chwili, jaką jest pustynny sunset 😉

Sunset 17.20
Zachód słońca 17.30
Jeszcze chwila i będzie za horyzontem, ale póki co jest 17.40

Jeszcze tylko nocna (po zmroku) jazda po pustyni na nasz camp. Atrakcja sama w sobie – foty się nie zachowały, a film nie nadaje się do wyświetlania przed 23.00 i lądujemy na krótki odpoczynek w namiocie, bo przecież na campie nie chadza się spać po zachodzie słońca 😉

Słowo na koniec – nie dajcie się wkręcić na 2, 3 4 godzinną wycieczkę po Wadi Rum. Jeśli przylecieliście do Jordanii, to Wadi Rum nie jest tylko jedną z atrakcji. To przepiękne i magiczne miejsce. Nawet jeden dzień na atrakcje tej pustyni to zbyt krótki czas. Jest jeszcze small arch, są miejsca plenerów filmowych najsłynniejszych produkcji i nie tylko.

Na tej pustyni nie chodzi o ilość zaliczonych atrakcji. Nie spieszcie się! Dajcie też jej czas na to aby odkryła przed Wami swoje najpiękniejsze strony, a wrócicie z pięknymi wspomnieniami.

To jeszcze nie koniec opowieści o Wadi Rum – jeszcze Was pomęczę w następnym odcinku 😉

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • Jeśli chcecie zwiedzić Wadi Rum bez tłumów – nie wybierajcie na wycieczkę po pustyni takich dni jak piątek/sobota. Poza turystami z całego świata natkniecie się dodatkowo na turystów arabskiego pochodzenia, którzy chętnie odwiedzają Wadi Rum w swoje wolne dni.
  • Link do mojego campu TAJ WADI RUM CAMP: http://facebook.com/naefalzawydh/ – zorganizują nie tylko nocleg, ale też pustynne toury!
  • Co zabrać ze sobą na pustynię – zależy od pory roku – w tej zimowej obowiązywały: t-shirty, krótkie spodnie + bluza (temperatura w grudniu dochodziła do 23’C)
  • Niestety 2 dni później załamanie pogody sprawiło, że dochodziło do ewakuacji turystów z pustyni (deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz – padało jak mi opowiadał Nayef – 48h!!!)
  • Przy wielu atrakcjach (mushroom, łuki skalne, kaniony – znajdziecie namiastki sklepów i barów)
  • Ciekawostka jest taka, że wszędzie tam mogliśmy kawy/herbaty skosztować za free.
  • Zawsze jednak warto wziąć ze sobą oczywiście wodę! Wody na pustyni nigdy nie za wiele!

BEAR SANCTUARY PRISHTINA – OSTOJA URATOWANYCH NIEDŹWIEDZI

Czy wiecie, że Kosowo – najmłodsze i jedno z najmniej zamożnych państw Europy może poszczycić się wspaniałą inicjatywą..? Nieopodal wioski Mramor, na południowy wschód od Prisztiny stworzono Bear Sanctuary – Sanktuarium dla uratowanych miśków z Kosowa, Albanii oraz Macedonii.

Wspaniałe miejsce, gdzie, w warunkach zbliżonych do naturalnych, żyje 20 niedźwiadków, którym ocalono życie i ukrócono cierpienia. Może nie są to naturalne warunki bytowania, jednakże ludzie robi wszystko, aby zbliżyć je do dzikiej przyrody.

„BEAR SANCTUARY” – CO TO TAKIEGO?

Jeszcze 10 lat temu miejscowa okrutna „tradycja” uzewnętrzniała się w klatkach, które można było spotkać przy niejednej restauracji. W tych klaustrofobicznych boksach trzymano niedźwiedzie!?!?!? W tak tragicznych warunkach przetrzymywano te dumne zwierzaki w imię ludzkiej zachłanności i wątpliwej atrakcji. Niejedna restauracja w Kosowie czy Albanii miała taką klatkę i miśka trzymanego niejednokrotnie dodatkowo na krótkim łańcuchu. Niejednokrotnie miejsca było nie więcej 4-6 m2… Wiele razy bez żadnej ochrony – czy to deszcz, czy to śnieg, czy palące słońce – niedźwiedzie cierpiały przez cały rok.

Tak było 🙁

Jak nam opowiadali lokalsi – na szczęście – w drugiej dekadzie XXI wieku władze wprowadziły prawo zabraniające trzymania dzikich zwierząt w klatkach. Miśki znalazły nowe schronienia, a opornym zabierano zwierzaki i umieszczano je w azylach, gdzie dochodziły do siebie po latach traumy. Nie szczędzono nawet kar więzienia – jak wspominał Esat – właściciel hotelu, w którym mieszkaliśmy. A te piękne wielkie ssaki można do dziś spotkać w kosowskich górach. Nastąpił więc koniec „prywatnych” misiów, i znakomitą większość z nich ocalono, zmieniając ich dotychczasowe i okrutne warunki bytowania. Dano im wolność i możliwość zapomnienia o traumatycznych latach spędzonych w niewoli. Tak się narodziła idea Bear Sanctuary, czyli PYLLI I ARINJVE.

BEAR SANCTUARY WCZORAJ

W roku 2012 austriacka ambasada nawiązała kontakt z mieszczącą się w Wiedniu ogólnoświatową organizacją zajmującą się ochroną zwierząt – FOUR PAWS (VIER PFOTEN). Właśnie dzięki tej inicjatywie zebrano fundusze, a również kosowski rząd wspomógł działania fundacji. Efektem tego nieopodal Prisztiny i Gracanicy w 2012 roku rozpoczęto budowę azylu dla skrzywdzonych miśków.

Pierwszym pensjonariuszem, w marcu 2013, została KASSANDRA. Od narodzin w 2002 roku przez 11 kolejnych lat wegetowała w klatce, jakich wiele było w ówczesnym Kosowie. Po przybyciu do schroniska przeszła niespotykaną transformację. Dzisiaj, po 9 latach spędzonych w swoim rewirze jest radosnym miśkiem w doskonałej formie!

Kassandra – pierwszy uratowany miś

BEAR SANCTUARY DZISIAJ

Dziś BEAR SANCTUARY, to ponad 160.000 m2 (16ha) wybiegu dla 20 niedźwiedzi, zwanych tutaj forest bear, czyli leśnymi niedźwiedziami.

Gdy już ruszycie na zwiedzanie sanktuarium zaczniecie od ANDRI’EGO. To jeden z najmłodszych niedźwiadków – urodzony w 2019 roku. Znaleziono go osamotnionego w górach Sharr – nie miał wtedy jeszcze miesiąca.

ANDRI – dziś wielka radość

Małe szanse są na porzucenie go przez matkę, jednak gdy nie natrafiono na niedźwiedzicę zdecydowano się zabrać go do schroniska. Samotny – miał niewielkie szanse na przeżycie. Tutaj odżył i jest jedną wielką radością.

Następnymi będą HANA, ANIK oraz MAL – żyją razem w swoim sektorze. Te z kolei są jednymi z najstarszych mieszkańcaów sanktuarium – urodziły się w 1999 roku, a uratowano je w czerwcu 2013 roku. 14 lat spędzonych w niewoli do dzisiaj zostawia czasem piętno.

HANA i ANIK

O ile HANĘ i ANIKA można spotkać w swoim środowisku, o tyle MAL w słoneczny i upalny dzień szuka gdzieś schronienia w cieniu. Jeśli cale życie w niewoli nie mógł znaleźć ochrony przed słońcem… Jego mniaturowa klatka nie miała żadnego nawet zadaszenia.

MIRA oraz ERO to również 23 letnie niedźwiedzie mieszkające razem w jednym sektorze. W tym przypadku również mamy jeszcze do czynienia z traumatycznymi zachowaniami.

MIRA – jedna z największych niedźwiedzic

Mira chodziła wzdłuż ogrodzenia, na małej przestrzeni tam i z powrotem… Jakby wciąż żyła w niewielkiej klatce… I to wszystko mimo, że wszyscy z Bear Sanctuary robią wszystko, aby te piękne wielkie zwierzęta zapomniały o tragicznych latach spędzonych w niewoli…

Inaczej natomiast wygląda historia EMY, OSKI i RONA. Te maluchy zostały sprzedane przez handlarzy dzikich zwierząt w 2019 dwóm rodzinom, które trzymały je jako… zwierzaki domowe. W obawie przed ich dalszym losem fundacja FOUR PAWS odebrała w asyście policji i dowiozła do Azylu w Mramor.

EMA, OSKA, RON

PARĘ MINUT REFLEKSJI PO WIZYCIE W BEAR SANCTUARY PRISHTINA

W Bear Sanctuary żyje w warunkach zbliżonych do naturalnych 20 niedźwiadków. Najstarsze mają 23 lata, najmłodsze 4 lata. Wszystkie z traumatycznymi przeżyciami – albo wyrwane z restauracyjnych klatek, albo odebrane matkom jako oseski… Zdarzają im się jeszcze typowe dla ich poprzedniego życia zachowania, ale generalnie widać w nich radość życia i spokój.

Cała 20-tka w jednym obrazku

Smutne jest to natomiast, że żaden z nich nie wróci już do naturalnego środowiska, żaden z nich nie będzie poszukiwał pożywienia w lesie i wędrował po pięknych, kosowskich górach. W warunkach naturalnych szukałyby nie tylko człowieka, ale też pożywienia i człowieka.

Próbowano przeprowadzić eksperyment z jednym z nich (nie pamiętam z którym), ale niestety nie udał się. Tak czy inaczej, swoich lat dożyją w tym pięknym miejscu – zaopiekowane i nakarmione będą cieszyć się słońcem, wodą,

Bear Sanctuary to miejsce zbliżone do naturalnych warunków bytowania niedźwiedzi

Pożywienie mają dostarczane nie tylko w opcji all inclusive – pod nos. Niejednokrotnie jest ono ukrywane i misiek musi je sobie znaleźć! Przecież w naturalnym środowisku, niedźwiedź wędruje wiele kilometrów w poszukiwaniu pożywienia.

Ciekawostką jest fakt, że nie do końca zniszczono w nich pierwotne instynkty – na zimę zasypiają (hibernują się), co prawda krócej niż w naturze, ale zawsze to coś…

Jakby nie patrzeć jest to wspaniała inicjatywa, która nie tylko ocaliła te 20 niedźwiedzich istnień, ale także edukowała społeczeństwo i walczyła z okrucieństwem wobec zwierząt. Fundacja FOUR PAWS dd 2012 roku jest jedyną organizacją, która może legalnie trzymać niedźwiedzie.

Właściciel naszego hotelu opowiadał, że jeszcze 6-7 lat temu w pobliżu jego hotelu został aresztowany właściciel restauracji za trzymanie miśka w klatce. Podobno od lat takich przypadków nie ma, co staje się wartością dodaną do tego wspaniałego projektu.

Nie dla wszystkich niedźwiedzi pomoc przyszła na czas. Znana jest historia dwóch – RAMBO i LUTY, które zostały zabite przez właściciela zanim dotarł zespół ratowników 🙁

Jeśli więc już będziecie w Kosowie, a tym bardziej dotrzecie do Prisztiny, to odwiedźcie to cudowne miejsce i wesprzyjcie je czymś poza biletem, który jest bardzo tani (info poniżej). Na miejscu jest sklep z pamiątkami, z którego dochód jest przeznaczony na utrzymanie tego miejsca.

BEAR SANCTUARY – INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • strona internetowa sanktuarium: bearsanctuary-prishtina.org
  • lokalizacja: Mramor w pobliżu jeziora Badovc
  • dojazd: drogą z Gracanicy za jeziorem przy stacji benzynowej należy skręcić w lewo, a następnie również – w lewo – w pierwszą drogę za jeziorem (oznakowanie nie jest najlepsze)
  • wstęp (06/2022): dorośli – 2 EUR, dzieci (3-14 lat) + studenci + seniorzy (>65 lat): 1 EUR, są też family-passy za 4-5 EUR
  • godziny otwarcia: 10.00 – 19.00 (sezon 2022)
  • sanktuarium w Kosowie to niejedyna inicjatywa FOUR PAWS w Europie, również w Bułgarii (Belitsa), Austrii oraz Niemczech otworzyli podobne miejsca
  • zimą ze względów oczywistych – miśki zapadają w sen zimowy (najczęściej grudzień – luty) – sanktuarium jest nieczynne; tzn. wejść można, ale spotkać w tym czasie niedźwiedzia, to jak zobaczyć yeti…
  • na terenie sanktuarium jest oczywiście restauracja… oczywiście wegetariańska (nie może być inaczej)
  • podróż z okolic kanionu Rugova, gdzie mieszkaliśmy, do Bear Sanctuary (czytaj: GDZIE SPAĆ W KOSOWIE) zajęła nam autem niecałe 2 godziny, a to przecież prawie 2/3 kraju…

GDZIE SPAĆ W KOSOWIE

Gdy już dotrzecie do Kosowa i do pięknych kosowskich gór, to wypada gdzieś zatrzymać się na nocleg.

Na popularnych portalach rezerwacyjnych znajdziecie nie tylko obiekty o wysokim standardzie, ale również te… skromniejsze. Oprócz opcji hotelowych są też opcje apartamentowe.

Zastanawiając się przed wyjazdem czego chciałbym doświadczyć i co robić na miejscu, ostateczny wybór padł na znaleziony na jednym z serwisów noclegowych – CHALET KUJTA. Obiekt leżał w górach, a to był główny cel wyjazdu. Dodatkowo skusiły mnie wysokie noty za lokalizację, warunki i opiekę właściciela.

Podróżniczy nos mnie nie mylił! Rzadko poświęcam ostatnio miejsce na blogu tzw. miejscówkom, ale tym razem nie tylko mogę, ale wręcz czuję się zobowiązany napisać kilka słów zachęty do odwiedzenia tego miejsca.

Jeśli następnym razem wyląduje w Kosowie, nocleg zarezerwuję nie gdzie indziej, jak tylko u Esata!

No bo gdzie spać w Kosowie, jak nie u niego – w CHALET KUJTA! Ale po kolei…

LOKALIZACJA

Jednym z najpiękniejszych regionó(w Kosowa są Alpy Albańskie. Te położone w zachodniej części kraju góry o wysokościach przekraczających 2.500 m.n.p.m. są idealny miejscem dla górskich wędrowców i nie tylko. Właśnie tam, nieopodal miasta Pejë (Peja, Peć) jest jeden z cudów natury Kosowa – Gryka e Rugovës, czyli Kanion Rugova. A nad tym kanionem, na wysokości 1.050 m.n.p.m. znajdziecie CHALET KUJTA.

Wystarczy zjechać, a raczej wjechać 700 metrów w górę z drogi M9 (Pejë – granica z Montenegro). Z lotniska w Prisztinie jest to około 85 kilometrów. Z Pejë około 14 kilometrów. Dojazd z lotniska samochodem zajmie Wam nie więcej jak 1,5 godziny.

Za restauracją HANI (polecam!) wystarczy skręcić w prawo w kilku serpentynowy podjazd i znajdziecie się w czymś, co zwie się Shtupeq i Madh .

CHALET KUJTA – parking na miejscu (free of charge!)

CO ZNAJDZIECIE W CHALET KUJTA

Dzisiaj CHALET KUJTA to 3 domy, w których jest 5 apartamentów. Opcje są bardzo różne – nocleg znajdą zarówno 2 osoby, jak też 13 osób (!). Tyle właśnie miejsc do spania liczy największy domek.

CHALET KUJTA – 2 z 3 budynków

Można więc być samemu, można przyjechać z ukochaną osobą. Można też bawić się w grupie. Wynajmiecie zarówno 2-osobowy apartament, jak również duży kilkunastoosobowy domek. Każdy znajdzie więc odpowiednie lokum dla siebie – niezależnie od wymagań.

CHALET KUJTA – jest i trzeci z domków

To wszystko w pięknej scenerii gór otaczających Kanion Rugova. Na miejscu jest darmowy parking, ale dodatkową wartością – restauracja (z tarasem), gdzie możecie spróbować domowej kosowskiej kuchni (polecam!) i delektować się widokami z gatunku „amazing”!

Restauracja w CHALET KUJTA posiada zarówno przytulną część wewnętrzną, jak też taras

Jak na bałkańskie lokum przystało – wielbiciele kotów również będą zadowoleni 🙂 Lokalny futrzak umila pobyt każdemu odwiedzającemu

Welcome to all guests!

Domki i apartamenty są stale ulepszane i modernizowane, w każdym znajdziecie łazienkę z w.c., wygodne łóżka, znajdą się nawet łóżeczka dla dzieci. Jest też TV (nie korzystałem – widoki i atmosfera były lepsze), lodówkę, ręczniki, pościel, podstawowe kosmetyki. We wszystkich pokojach działa obowiązkowa w dzisiejszych czasach sieć wi-fi. Dodatkiem w części lokum są kominki (zimą – niezastąpione i klimatyczne!), a także grille.

Apartament 2-osobowy
Łazienka w naszym apartamencie

W restauracji zjecie nie tylko śniadanie, ale oczywiście też obiad czy kolację, a wszystko to przygotowane tradycyjnie i domowo. Tyle tytułem kronikarskiego i podróżniczego obowiązku. Najważniejsze jest jednak to…

CZEGO DOŚWIADCZYŁEM BĘDĄC GOŚCIEM W CHALET KUJTA

Gdybym miał teraz, z kilkudniowej perspektywy wybrać taki „TOP 3”, to napisałbym:

  • Gościnność (bardzo szeroko pojęta)
  • Kuchnia (wspaniała – świeżość i tradycja)
  • Atmosfera (patrz punkt 1) i widoki, widoki…

KOSOWSKA GOŚCINNOŚĆ

Dawno nie spotkałem takiego Hosta (przez duże 'H”), jak Esat i jego rodzina. Od momentu, kiedy wysiadasz z samochodu czujesz się doskonale zaopiekowany. Dbałość o gościa jest tutaj wartością nadrzędną i niepisanym prawem. Jednocześnie Esat robi to w sposób dyskretny, bez narzucania własnej osoby, ale w sposób zaspokojający oczekiwania odwiedzających. Jest osobą ujmującą dbającą o klienta. Chcesz wypożyczyć walking poles – zrobisz to u Esata! Chcesz zaplanować dzień w górach lub okolicy – Esat podpowie najlepsze opcje! Brakuje Ci czegoś – Esat z pewnością to zorganizuje.

TRADYCYJNA, DOMOWA, LOKALNA KUCHNIA

Kolejna rzecz – dla mnie ważna. Rzecz, dla której między innymi podróżuję – kuchnia! Nie jadam w światowych (czytaj: śmieciowych) sieciówkach, unikam wyszukanych knajp (aczkolwiek jadałem w * oraz ** Michelina i ***** hotelach). Staram się (w miarę możliwości) szukać lokalnej i tradycyjnej kuchni. Wiem, że coraz ciężej o to, ale zdarzają się jeszcze takie miejsca i warto ich szukać. A gdy chcecie skosztować kosowskiej kuchni niekoniecznie musicie opuszczać CHALET KUJTA. Ba! Powinniście wręcz skosztować tego, jak gotuje żona Esata! Dostaniecie u nich tradycyjne i domowe: FLI, LEQENIK, PITE, SUXHUK.

Kosowska tradycja – FLI (coś niezapomnianego!)

Przepyszna jest domowa zapiekanka (casserole) oraz zapiekane papryki. Ale nade wszystko własnej roboty (home made) RAKI! Podawana zmrożona w specyficznym szkle smakuje wybornie zarówno w upalny dzień, jak też chłodny wieczór.

Domowa (home made) Raki (Rakija) – nie pamiętam lepszej niż ta, u Esata

Pomyślcie, że gościcie gdzieś w innym kraju czy regionie. Zatrzymaliście się o przyjaciół czy rodziny i tam ktoś Wam serwuje własne, tradycyjne i domowe potrawy. Tak jest właśnie u Esata! Ta jego rodzinna kuchnia to wartość dodana do pobytu w CHALET KUJTA. Chociażby dla tego warto i niego spędzić kilka dni.

W końcu jaki to był trzeci punkt..? Aha…

ATMOSFERA I WIDOKI

Pięknie jest zacząć dzień od porannej kawy na tarasie w restauracji. A kawa smakuje tamże równie doskonale. Równie pięknie jest zakończyć kolację prawdziwą home-made raki. Na lepsze trawienie i spokojny sen! U Esata czas płynie wolniej – nie musicie się nigdzie spieszyć. On, jako właściciel, wniesie do Waszego pobytu chillout. Góry są niejako pod ręką – czasem wystarczy wyjść i po prostu iść na najbliższy szlak.

Esat udzieli Wam wszelkich wskazówek. Gdzie, kiedy, co robić. Opowie o tradycji, zwyczajach, potrawach…

Nie lubię powiedzenia „…możecie czuć się jak w domu”. W końcu człowiek podróżuje, aby poczuć inność miejsc i ludzi, więc powiem, że w CHALET KUJTA będziecie czuć się swobodnie i będziecie czuć się zaopiekowani i usatysfakcjonowani.

A widoki..? Niech przemówią fotki:

Budzić się z takim widokiem – bezcenne…
Wieczorny widok z tarasu – równie bezcenny
Kanion Rugova – w zasięgu ręki, albo… spaceru

Na pytanie:

GDZIE SPAĆ W KOSOWIE..?

Odpowiedź jest jedna – u Esata w CHALET KUJTA oczywiście!

=============================================================

Pamiętajcie, że Kosowo to młode państwo, które niepodległość proklamowało 17.02.2008 roku. Biznes wciąż jest tam na etapie rozwoju, ale każdy taki family business, jest wartością dodaną nie tylko dla nas – podróżnych, ale dla tego wciąż rozwijającego się państwa w Europie.

CHALET KUJTA powstał w 2016 roku i jak widzę nie jest to ostatnie słowo Esata. Wciąż się rozwija i modernizuje. Ta rodzina nie tylko „żyje z turystyki”, ale przede wszystkim żyje tym biznesem. Angażują swój czas i środki finansowe tworząc wspaniałe miejsce dla nas wszystkich, którzy odwiedzą Kosowo.

Gdybyście odwiedzili Kosowo, mogę ze spokojnym sercem zarekomendować miejscówkę w pięknych górach nieopodal Pejë. Wystarczy zadzwonić do Esata i zarezerwować nocleg (telefon w informacjach praktycznych lub na stronie www).

Faleminderit Esat! Mirupafshin!

=============================================================

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • strona www: http://chaletkujta.com
  • adres: Shtupeq i Madh 30000 Pejë, Pejë Rugove 30000
  • bezpośredni telefon do Esata (właściciel) +383 48 4000 25
  • dojazd – z Peje – 14 minut drogą M9 w kierunku Montenegro – podjazd w prawo za restauracją HANI
  • możliwy jest transfer z lotniska w Prisztinie – koszt każdorazowo do ustalenia z hostem, ale aktualnie (06/2022) wynosi ok. 70 EUR

LIVERPOOL – THE BEATLES, FOOTBALL… AND MORE!

Widok na Liverpool z Radio City Tower

Liverpool od lat był odkładanym wyjazdem. Nigdy nie po drodze, a przecież miłością do Beatlesów oraz LFC zapałałem, gdy miałem lat może 11-12… Miasto będące kolebką Beatlesów, footballu (Liverpool FC – o tym przeczytacie tutaj: ANFIELD ROAD: YOU’LL NEVER WALK ALONE! oraz Everton FC), portem macierzystym Titanica ma w sobie moc przyciągania. Tak też się stało, gdy w październiku 2019 roku wylądowałem na lotnisku imienia Johna Lennona. Lotnisko położone ok. 8 mil od centrum miasta jest dobrze skomunikowane. Po 35 minutach wysiadamy w pobliżu centrum handlowego John Lewis & Partners.

MIEJSCÓWKA – STAYCITY APARTHOTELS – LIVERPOOL WATERFRONT

Przez najbliższe cztery dni ten przyjemny aparthotel będzie naszą bazą wypadową na zwiedzanie miasta i okolic. W tym czasie zaliczymy też jednodniówkę w Manchesterze. Staycity Aparthotel przy Drury Ln to dobre miejsce – blisko stąd do doków (jedna z głównych atrakcji miasta), blisko do dworca autobusowego Liverpool One, niedaleko do stacji kolejowej Lime Street.

Staycity Aparthotel przy Drury Ln

Pokoje może nie są okazałe, jak na aparthotel, ale jest czysto, cicho i mają wszystko co potrzeba na kilka dni pobytu. Wielbiciele angielskich śniadań również będą usatysfakcjonowani. Obok znajdziecie minimarket spożywczy czynny do późnych godzin. Na szczególną pochwałę zasługuje personel – uprzejmy, miły i pomocny. Szybki check-in.

Pokój w Staycity Aparthotel

THE DOCKS

Pełna nazwa doków musi oczywiście mieć angielski patetyzm – Royal Albert Dock Liverpool. Co ciekawe, gdy tam byłem w 2019 roku były jednym z miejsc wpisanych na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Gdy piszę ten tekst – już ich tam nie znajdziecie. W 2021 roku miejsce to zostało usunięte – podobno zbyt wiele zmian i komercji. W ten sposób należałoby się zastanowić nad odpustową starówką w Krakowie czy Warszawie z parasolami sygnowanymi tanim browarem…

Miejsce z pewnością warte odwiedzin

Na mnie Doki zrobiły pozytywne wrażenie i stanowiły udane połączenie historii ze współczesnością.

Doki nie mają zatrważająco długiej historii – powstały w XiX wieku, gdy podróże morskie stały się nir tylko wielką przygodą, ale też sposobem na znalezienie nowego miejsca do życia i miejscem eksperymentu nowych technologii. Tam właśnie wypróbowano pierwsze hydrauliczne żurawie. W Anglii znano je pod „brandem” doków Alberta. Mąż królowej Wiktorii – Albert – dokonał uroczystego otwarcia ich w 1846 roku.

Dzisiaj znajdziecie tam kilka muzeów: Liverpoolu, morskie, the Beatles Story, hotele, knajpy… Ale miejsce z pewnością robi wrażenie. Dla mnie – jedno z miejsc, które do dziś wspominam.

Krowa rasy liverpoolskiej 🙂
Czasami znajdziecie jeszcze pozostałości po starych czasach…
Dla mnie doki wciąż piękne – ich zdjęcie z listy UNESCO nic nie zmieniło
Gdzieś w dali, za Mersey, widać New Brighton, a dalej już tylko Irlandia i Atlantyk

THE BEATLES

Nie da się ukryć, że Liverpool rozsławili również chłopcy, którzy stworzyli jeden z najważniejszych zespołów muzycznych wszechczasów. W południowych dzielnicach miasta istniała ówcześnie Quarry Bank High School. Tam wszystko się zaczęło, a skończyło… legendą!

Śladów pamięci po jednym z najbardziej znanych, jeśli nie najbardziej znanym zespole muzycznym świata zajdziecie w ich rodzinnym mieście wiele.

Poniższe foto pochodzi z okolic doków. Odlany z brązu pomnik muzyków pochodzi z okolic The Beatles Pier Head.

Jedno z miejsc upamiętniających The Beatles

Fani zespołu powinni oczywiście odwiedzić uliczkę Mathew street. Tam właśnie mieści się do dzisiaj klub, w którym, w 1960 roku zaczęła się kariera liverpoolskiej czwórki – czyli sławny The Cavern Pub. Zresztą cała uliczka, to komercyjne muzeum zespołu.

To bardziej oficjalne muzeum znaleźć można oczywiście w dokach.

Gdyby ktoś zapragnął udać się w podróż sentymentalną śladami piosenek beatlesów, to polecam Penny Lane w południowo wschodniej części miasta w pobliżu Sefton Park. Jeszcze dalej od centrum odnaleźć można bramę – pozostałość po sierocińcu (Strawberry field) przy Beaconsfield Road.

YOU’LLL NEVER WALK ALONE – THE LEGEND OF LIVERPOOL

Anfield Road – piłkarska duma miasta

Subiektywnie rzecz biorąc, z uwagi na wieloletnie uczucie jakim darzę klub z Anfield Road, to kilka emocjonalnych wpisów znajdziecie tutaj: ANFIELD ROAD: YOU’LL NEVER WALK ALONE!

!UWAGA! – ONLY FOR LFC FANS! a może nie tylko)…

A GDY JUŻ ZWIEDZICIE DOKI, ANFIELD ROAD ORAZ DOTKNIECIE HISTORII THE BEATLES…

…zawsze można spojrzeć na miasto z góry. Radio City Tower, znana też jako St. John’s Beacon.

Radio City Tower

Zawsze można zacząć zwiedzanie miasta od spojrzenia na nie z góry, zawsze można też spojrzeć z perspektywy już przedreptanej. RCTL ma 138 metrów wysokości i służy zarówno jako wieża rtv, jak również jako punkt widokowy. Zdjęcia są w wysokości 120 metrów, gdyż na takiej wysokości zawieszona jest platforma widokowa.

W oddali doki i port
Tym razem w oddali – zarówno LFC, jak też Everton
I całkiem bliskie okolicy wieży…

KATEDRA ANGLIKAŃSKA…

…to chyba jedno z najbardziej charakterystycznych i historycznych miejsc w mieście.

Kwintesencja neogotyku, prawda..?

9.000 metrów kwadratowych wybudowanych pomiędzy 1904, q 1924 rokiem – jak na katedrę stosunkowo niedługo. Ciekawostką jest fakt, że została zaprojektowana przez tego samego architekta, który stworzył słynną angielską, czerwoną budkę telefoniczną, czyli Gilesa Gilberta Scotta.

Wnętrze – klasyka neogotyku

Gdyby ktoś miał ochotę się wdrapać, to znajdzie się możliwość wejścia na wieżę. Oczywiście panorama miasta już w gratisie 😉

Katedra liverpoolska

LIVERPOOL MA TEŻ SWOJĄ CHINATOWN…

…do której jest zaledwie kilka minut spaceru z katedralnego wzgórza.

Każda szanująca się chińska dzielnica zaczyna się od… Chinatown Gate

Pamiętajcie, że to kolejna liverpoolska ciekawostka – jest to najstarsza dzielnica chińskiej diaspory w Europie. Jej początki sięgają 1834 roku.

A chińskie knajpy sięgają roku 1940
Miska (do) ryżu – wersja na bogato 😉

SZLAKIEM PUBÓW I NIE TYLKO

Będąc w Anglii nie sposób nie odwiedzić tego elementu angielskiej tradycji i kultury. Może zawnioskują o wpisanie ich na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO…? Skoro Belgia ma swoją kulturę piwną na tej liście, to może Wielka Brytania wpisze swoje puby. Tradycyjne puby ostatnimi czasy zanikają. Więc spieszmy się je odwiedzać.

Wnętrze jednego z liverpoolskich pubówCrafty Chandler
Crafty Chandler
The Slaughter House

Wielbiciele kotów znajdą natomiast swoją cat-caffe przy Bolt street.

Niestety nie skorzystaliśmy, była przerwa 🙁

Odwiedziliśmy takie przybytki w Warszawie, Bratysławie, Berlinie. To wspaniała idea, którą również znajdziecie w Liverpoolu.

Liverpool to również miasto street artu.

Uwielbiam street art

A gdyby ktoś chciał podziwiać majestat brytyjskiej architektury, to powinien udać się w okolice Waterfront. Czy jest bardziej charakterystyczny dla potęgi miasta i Anglii budynek niż Royal Liver Building..? Powstał na początku XX wieku i miał być ekspresją angielskiej dumy i wielkości.

Był to też – kolejna ciekawostka – pierwszy angielski wieżowiec – 13 pięter, 51 metrów wysokości.

Kwintesencja imperium w architekturze – Royal Liver Building

Zresztą Waterfront jest pełen tego typu zabudowy.

Pier Head z jego charakterystyczną zabudową
Nie tylko The Beatles, Billy Fury też doczekał się upamiętnienia w Dokach

SŁOWO NA ZAKOŃCZENIE

Kilka październikowych dni w Liverpoolu oraz Manchesterze dało mi inspirację dla przemyśleń, iż było to zetknięcie się historią jednych z najważniejszych miast dla Europy. I nie ma w tym absolutnie przesady. Liverpool to przede wszystkim port, który w XVII-XIX wieku, a nawet początkach XX wieku był jednym z najważniejszych miast świata. Tutaj zaczął się handel z Ameryką Północną, stąd (mało chlubna karta historii) wypłynęło w dalszą podróż 3 miliony niewolników.

W mieście zaczęła się też historia The Beatles – o tym, co znaczą dla świata muzyki rozpisywać nie trzeba.

Liverpool był portem macierzystym Titanica, Liverpool był połączony z Manchesterem pierwszą linią kolejową na świecie. Manchester to miasto noblistów, miasto pierwszego komputera, miasto rewolucji przemysłowej.

Każde miejsce na świecie ma swój urok i historię, ma też Liverpool.

Aha, jeszcze jedno. Miasto wiatru i deszczu potraktowało nas wyjątkowo pogodnie! Z pięciu październikowych dni przynajmniej 3,5 było suchych i bezwietrznych!

LIVERPOOL – INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • Port lotniczy znajduje się około 10 km na południe od miasta; dojazd do centrum miasta bezpośredni – autobus.
  • Z Liverpoolu do Manchesteru można dostać się na dwa sposoby: autobusem z THE BUS & COACH STATION LIVERPOOL lub pociągiem z LIVERPOOL LIME STREET STATION – czas i koszt przejazdu podobny
  • przy Anfield Road zatrzymują się autobusy nr 17, 26 oraz 501
  • zatrzymaliśmy się w WATERFRONT STAYCITY APARTHOTEL – http://www.staycity.com

ANFIELD ROAD: YOU’LL NEVER WALK ALONE!

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 20191008_124155-scaled-e1611516422574-1024x769.jpg
Anfield Road – legenda miasta

Czy wiecie, że na Anfield Road pierwsze mecze rozgrywał Everton? Tak właśnie było – jeszcze w XIX wieku – nie LFC, ale Everton – ten z Goodison Park. Były nawet plany – i to stosunkowo niedawno – aby wybudować nowy stadion dla jednego z najbardziej zasłużonych klubów angielskiej piłki. Na szczęście Liverpool FC pozostał na Anfield Road. Czy jest bardziej legendarne miejsce dla meczu..? Dzisiaj to „tylko” 53.000 miejsc, ale jest podobno szansa żeby rozbudować Anfield do 61.000 miejsc, a zdarzyło się, że tylu kibiców już oglądało mecz w tym miejscu.

NA POCZĄTKU BYŁ… HOULDING, JOHN HOULDING!

A wszystko zaczęło się w 1892 roku. Ówczesny naczelny (nadużycie;) piwowar Liverpoolu i członek miejskich władz, niejaki John Houlding był właścicielem terenów, na których stoi dzisiaj stadion. Do tego czasu, od 1878 roku, mecze rozrywał tam klub zza miedzy, razem z klubem, piłkarzami i działaczami w kierunku dzisiejszego Goodison Park, a w 1892 roku John został ze stadionem. Zupełnie inaczej niż John bez Ziemi (John Lackland), któremu ojciec – Henryk II, kawałka działki nie zostawił w spadku.

Z wieży rtv w centrum Liverpoolu tak to wygląda – 1 mila angielska dzieli LFC od Everton FC

Jako stary cwaniak, wymyślił, że zarejestruje klub pod nazwą „Evertonu”, ale spotkał się z odmową – słuszną chyba. W dniu 3. czerwca 1892 roku miejscowy register court zarejestrował więc nowy klub pod jakże uniwersalnym znanym do dzisiaj brandem. A brand ten to po prostu LIVEROOL FOTBALL CLUB.

Tak zaczęła się historia, historia z jednego z najbardziej zasłużonych i rozpoznawalnych klubów nie tylko Anglii, ale też Europy i świata.

Aha! Wyobrażacie sobie piłkarzy LFC w niebiesko-białych strojach? A tak było – do 1896 roku. Tak więc The Reds byli na początku prawie The Blues.

Od tej pory klub:

  • 19x był mistrzem Anglii,
  • 7x zdobył Puchar Anglii,
  • 15x zwyciężył w grze o Superpuchar Anglii,
  • 4x zgarnął Puchar Ligi.

Doliczcie tego jeszcze 33 drugie lub trzecie miejsca w w/w rozgrywkach, to chciałoby się powiedzieć – I’m a legend!

A gdyby ktoś nie pamiętał, to w czasach Wielkiej Smuty (tak też bywało) w latach 1956-1962 trzy razy stawał na najniższym 1x na średnim stopniu w II lidze.

Z LFC wiążą się też niestety tragiczne wspomnienia – tragedie kibiców w Brukseli (na ówczesnym Heysel) oraz w Sheffield.

SKĄD SIĘ WZIĘŁY PŁOMIENIE W HERBIE LIVERPOOL FC?

Zdajecie sobie sprawę, że dwa płomienie w herbie Liverpool FC to wynik najnowszej – tragicznej – historii? Zostały dodane w 1989 roku, gdy w Sheffield zginęło 96 kibiców LFC. Ku ich pamięci do dziś w herbie klubu płoną te płomienie. A czy wiecie, że w 2021 roku zmarła ostatnia – 97 ofiara tej tragedii. Za taką został oficjalnie uznany Andrew Devine, który po stratowaniu na Hillsborough nigdy nie odzyskał zdrowia i sprawności. R.I.P. Andrew 🙁

Herb LFC z nieśmiertelnym LIVE BIRDEM (to tak na wejściu na stadion)

Tak szczerze mówiąc, do dzisiaj nie wiem czy to kormoran, czy inny wodny ptak. Bo to, że wodny, to nie ulega wątpliwości.

WRACANY NA STADION LFC

Na szczęście Anfield Road, jak wiele innych stadionów na świecie tragedie kibiców omijały. I oby tak już zostało.

Gdy już dojedziecie na Anfield Road, a najlepiej zrobić to autobusem linii 17 lub 27, w zależności gdzie się znajdujecie.

Gdy już wysiądziecie, to przywitają Was bramy – jest brama Schankliego, jest brama Paisleya. Patrząc na wyczyny Kloppa (notabene – jednego z moich ulubionych trenerów), to pewnie też doświadczymy bramy Kloppa.

The Kop – czy jest piękniejsza trybuna na stadionach..?

Pierwsze co się rzuca w oczy to oczywiście The Kop – trybuna legenda. Od 1906 roku, a więc od drugiego tytułu mistrza Anglii dla LFC, kibice mogą się cieszyć tym miejscem. Ówczesne władze klubu ufundowały tę trybunę dla kibiców. Dzisiaj to jedną z najbardziej kultowych na stadionach świata.

Dzisiaj każdy znaczący klub piłkarski świata to nie tylko bilety, ale przede wszystkim wieloobszarowy biznes. LFC – jako jeden z najlepiej wycenianych brandów w świecie piłki – nie odstaje od tego modelu.

Myślę, kiedy i czyje imię będzie nosił Main Stand…?

Wchodzimy do świątyni futobolu. Na dzień dobry wita na powitanie w kilkudziesięciu językach (jest też polski) oraz galeria sław – hall of fame!

Legendy LFC na jednej tablicy

Dalej już tylko każdy fan LFC znajdzie to, co dla niego jest wiedzą i legendą… Nic dodać, nic ująć.

Tych nazwisk przedstawiać nie trzeba…

Kenny doczekał się własnej trybuny, ale pewnie każdy z nich zasługuje choć na własny sektor! Hej LFC, może to ciekawa inicjatywa, każdemu sektorowi nadać imię jednej z legend klubu..?

Wyobraźcie sobie – opijać puchar (wyżej), szampanem (niżej) – kto za..?

Tego nie doświadczyłem, ale klubowe piwo – prawdziwe heritage – prawdziwe DNA nas kibiców oczywiście wychyliłem. Jak się mówi w Liverpoolu – empty the glass!

LFC HERITAGE ALE – NIE TYLKO NA ANFIELD

Być na Anfield i nie spróbować HERITAGE ALE, to jak być w Paryżu nie odwiedzić koloseum 😉

Gdyby ktoś pytał… Klubowy Heritage Ale, to piwo średniej półki. Typowy ale górnej fermentacji o smaku pomiędzy bitter and mild. To klubowe ale ma barwę jasnobrązową, o aromacie bogatszym niż zwykły lager. Produkcja oczywiście Carlsberga, który jest od kilku lat jednym ze sponsorów klubu. Piwo znajdziecie też w wybranych pubach Liverpoolu, a jakże!

The Park – tej knajpy przedstawiać również nie trzeba!

Klubowy trunek dostaniecie również w tej położonej vis-a-vis stadionu knajpie. To miejsce nie mniej kultowe dla kibiców niż stadion.

==============================================================

Ominęły mnie niestety zdjęcia ze stadionu, ale następnym razem gdy zawitam na Anfield Road, to będzie mecz, a nie tylko zwiedzanie stadionu. A przed meczem oczywiście hymn ze wszystkimi na stadionie – You’ll never walk alone!!!

When you walk through a storm
Hold your head up high
And don’t be afraid of the dark
At the end of a storm
There’s a golden sky
And the sweet silver song of a lark
Walk on through the wind
Walk on through the rain
Though your dreams be tossed and blown
Walk on, walk on
With hope in your heart
And you’ll never walk alone
You’ll never walk alone
Walk on, walk on
With hope in your heart
And you’ll never walk alone
You’ll never walk alone

By the way… Początek XX wieku i Anfiield Road…

Tak matecznik LFC wyglądał w latach 20/30tych XX wieku

==============================================================

Do tego postu natknął mnie dzień, gdy LFC pokonał MUC 5:0, a działo się to 24.10.2021 roku i dedykuję je mojemu przyjacielowi – Kasimowi – wielbicielowi LFC, jak również wszystkim innym fanom LFC w Polsce, Anglii i w innych krajach.

CIEKAWOSTKI, CZYLI WIEDZA (NIE DO KOŃCA BEZUŻYTCZNA)

Gdyby komuś nie chciało grzebać się w annałach, to poniżej kilka faktów z życia klubu:

  • pierwszy mecz o punkty, w 1892 roku, LFC wygrał 5:0,
  • a pierwszy mecz towarzyski 7:1,
  • na pierwszy tytuł mistrzowski w First Division (dzisiaj: Premier Leauge) trzeba było poczekać do 1901 roku,
  • najwyższe zwycięstwo – 11:0 – 1974 rok (1. runda PZP) z norweskim Strømsgodset IF,
  • najwyższa porażka – 1:9 z Birmingham City – 12/1954 – (dobrze, że nie pamiętam; nawet w planach nie byłem),
  • najwyższe zwycięstwo w Lidze Mistrzów – 8:0 z tureckim Beşiktaş JK (to pamiętam – 2008 rok),
  • najgorsze lata w XX wieku – 50. oraz 90. – resztę możemy uznać za mniejszy lub większy sukces,
  • najwięcej kibiców na meczu – 61.900 – przeciwko Wolves (1951),
  • w europejskich pucharach najwięcej kibiców przybyło na mecz z Barceloną w 1976 r. – ponad 55.100,
  • najdroższy (kupiony) piłkarz – Virgil van Dijk (gra dzisiaj – rozegrał u Redsów ponad 110 meczów) – 75.000.000 funtów,
  • najdrożej sprzedano Philippe Coutinho za 142.000.000 funtów,
  • na terenie stadionu znajdziecie oczywiści też LFC Store – tam kupicie wszystko, co związane z klubem,
  • Jerzy Dudek – to też prawie legenda klubu – jedne z najlepszych polskich bramkarzy był głównym aktorem (i autorem) finału LM (02.05.2005 roku) – ten, który zatrzymał Milan
  • dzisiaj LFC i Polacy to głównie młodzi zawodnicy: Mateusz Musiałowski, Jakub Ojrzyński oraz Fabian Mrozek – pewnie o nich jeszcze usłyszymy.

PREVEZA – SUBIEKTYWNY (NIBY) PRZEWODNIK

Preveza to jedno z głównych miast greckiego Epiru. W drugim covidowym roku naszej ery (2021) pojawiła się szansa na bezpośrednie loty z Polski, którą prawie natychmiast wykorzystałem. Do tej pory taką możliwość najbliżej nas mieli Niemcy – z Berlina latał chociażby Easyjet. Szalejąca pandemia wiele zmieniła, ale dała szansę na odwiedzenie zachodniego skrawka kontynentalnej Grecji.

To był drugi grecki wybór – po Santorini – TOP FIVE SANTORINI – w 2021 roku.

Zachodnie wybrzeże kontynentalnej Grecji nigdy nie było zbyt popularnym kierunkiem turystycznym. O ile położone wyspy – na północy wybrzeża Korfu, czy na południu Zakhintos od lat biły rekordy odwiedzin, o tyle wybrzeże Epiru z Pargą, Prevezą czy też pobliskimi wyspami: Lefkadą i Kefalonią (Kefalinią) było raczej odwiedzane przez Greków lub tych przybyszów zza granicy, którzy cenią sobie ciszę i spokój.

Na próżno w tych okolicach szukać tętniących nocnym życiem klubów, tłumów plażowiczów. Życie w tych rejonach płynęło spokojnie i niespiesznie.

Jeśli ktoś chce jeszcze doświadczyć trochę greckiej Grecji, to Preveza jest regionem, w którym tego z pewnością doświadczy. Poza tym – brak tutaj tłumów turystów a także atrakcji charakterystycznych dla znanych kurortów. Tutaj aby znaleźć coś ciekawego trzeba się trochę natrudzić. Tutaj (nawet turysta) żyje tak, jakby wrócił do dawno nieodwiedzanej swojej wioski.

PREVEZA GEOGRAFICZNIE…

Miasto wciśnięte jest na końcu półwyspu, nad cieśniną łączącą Morze Jońskie z Zatoką Ambrakijską. Administracyjnie przynależy do Epiru – jednej z 13. jednostek administracyjnych Grecji. Do Aten trochę daleko, bo ponad 360 km, bliżej do Albanii, bo ponad 100 km. Do stolicy Epiru Janiny również odległość nie przekroczy 100 km. Jak powszechnie wiadomo Epir to teren górzysty, więc mamy tu do czynienia z pięknem gór schodzących do morza. Jeśli do tego dodamy fakt, iż są to tereny mocno zielone, to musi być tutaj urzekająco. I tak rzeczywiście jest!

Za Zatoką Ambrakijską piętrzą się masywy południowego Epiru

Samo miasto położone jest wzdłuż wybrzeża od strony zatoki, a z południowym cyplem (Aktion) oddzielającym morze od zatoki łączy je podmorski tunel, który prowadzi na lokalne lotnisko.

…I HISTORYCZNIE

Historycznie oraz geograficznie rzecz ujmując najważniejsze wzmianki o Prevezie dotyczą bitew morskich, które rozegrały się na wodach okalających miasto. Jeśli ktoś czytał historię Rzymu, to z pewnością pamięta o bitwie pod Akcjum, która rozegrała się nie gdzie indziej, jak właśnie w okolicach opisywanego wyżej przesmyku (cieśniny). Po śmierci Juliusza Cezara (44 rok p.n.e.) wojna domowa rozgorzała na dobre. Na końcu tego starcia stanęli naprzeciw siebie Oktawian August i Marek Antoniusz. W 31 roku p.n.e. doszło do bitwy morskiej pod Akcjum, której (po 4 godzinach walki) zwycięzcą okazał się Oktawian. Tym niemniej Antoniusz wraz z Kleopatrą ocalili (przynajmniej chwilowo) swoje życie i przedarli się do Egiptu. Bitwa ta jednak dała Oktawianowi ostateczny impuls do pokonania przeciwników i zakończenia wojny domowej.

To właśnie te wody były świadkiem tak wielu znaczących morskich bitew

Nie tylko czasy starożytne, ale również późniejsze obfitowały w morskie starcia. Również we wrześniu, tylko roku 1538, starły się tutaj armady Ligi Świętej oraz Turcji. Znamienna w skutkach było to starcie, gdyż zapewniło Turcji podnad 40-letnie panowanie na Morzu Śródziemnym.

Ciekawostką jest również fakt, iż właśnie Preveza, a także Parga i Wonitsa oraz siedem greckich wysp (w tym między innymi: Korfu, Kefalinia, Zakinthos, Itaka) proklamowały w maju 1800 roku Republikę Siedmiu Wysp. Było to pierwsze częściowo suwerenne terytoria greckie od początku panowania tureckiego na greckich ziemiach, które nastało w 1460 roku!

Ażeby starożytnej Grecji stało się zadość, to pamiętajmy, że 9 km od miasta leży sławne Nikopolis – właśnie to sławne – założone w 31 roku p.n.e. przez Oktawiana na pamiątkę zwycięstwa nad Antoniuszem.

Niewiele w Prevezie znajdziecie miejsc upamiętniających wszystkie te krwawe i ważne chwile przemijającej historii, ale warto znaleźć się tutaj jakby poza szlakiem, gdzie czas płynie w odwiecznym rytmie, typowym dla Grecji…

MIASTO

W Prevezie nie znajdziecie tętniących życiem klubów, przynajmniej nie w ilości, która zakłóci Wam atmosferę wszechogarniającej sjesty. Im dalej od promenady, tym ciszej, leniwiej i spokojniej. Nie w każdym sklepie, a nawet nie w każdej knajpie znajdzie się ktoś, kto zrozumie język angielski. Tutaj prosty zwrot w języku helleńskim wymaluje uśmiech na twarzy drugiej osoby i… tyradę słów, których jużi nie zrozumiesz 😉

Tutaj nie warto brać hotelu „na wypasie”, ale prosty apartament. Dlaczego..? Rano idziesz do pobliskiej piekarni i wybierasz greckie, jeszcze ciepłe pieczywo, które pochłoniesz na śniadanie. Tutaj ekspedientka obdarzy Cię szczerym uśmiechem i dołoży ci bułkę w gratisie. Tylko dlatego, że robisz u niej zakupy przez te kilka dni i nauczyłeś się kilku słów po grecku – kalimera.., efharisto.., parakalo. Piękne..?

Poranek na ulicach Prevezy – cisza i spokój

Preveza trochę przypomniała mi zapomniane Skopelos, które po chwili rozkwitu „wziętego” z pięknego musicalu „MAMMA MIA”, wróciło do korzeni, do początku, do tej samej sjesty i greckiej niewymuszonej gościnności.

Obszar tzw. imprezowni, chociaż bywalcy Ibizy i Majorki nie zgodziliby się z taką opinią, zawęża się do promenady i pierwszej równoległej. Nawet w sezonie da się tam wytrzymać i nie jest zbyt uciążliwie. Poza tym ma to swój klimat, nawet po zmroku…

Nie znajdziecie tutaj oszałamiających skarbów antycznej kultury, niewiele jest też pamiątek po bliższej przeszłości, ale może to i dobrze… Nie ma więc tłumów spod znaku („must see”).

Pomnik greckich marynarzy, którzy zginęli w bitwach morskich w roku 1941 oraz 1945 roku

Generalnie w Prevezie mamy do czynienia ze wszechogarniającą siestą.

Preveza – godzina 17.00

Nawet promenada – centralny punkt miasta, w godzinach popołudniowych bywa relaksujący i wyciszony. Ożywa co prawda po zmroku, ale też nie w uciążliwy, znany z innych kurortów, sposób.

Promenada w Prevezie

PREVEZA BY NIGHT…

…nie przypomina najbardziej znanych greckich kurortów. Tutaj da się oddychać, nawet zrobić zakupy (czytaj: kupić wino;) i zaznać relaxu. Ale – bez obaw – znajdzie się też przestrzeń na zabawę.

Da się pięknie i smacznie zjeść…? Oczywiście! Mimo że w bliskim sąsiedztwie znajdzie się klub dla innego segmentu gości. Późnym wieczorem Preveza ma do zaoferowania rozrywkę dla każdego. Będzie spokojnie, będzie z nastrojową muzyką na żywo (nie mylić z lizbońskim fado), będzie radośnie…

Kościół z wieżą zegarową – St. Charalambos church – czasy weneckiego panowania (1792)

Ok, ale znalezienie takich uliczek w wieczornej / nocnej scenerii – w sezonie – w Grecji – nie jest proste, przyznajecie..?

Prawda, że pięknie..?
Tylko dwie przecznice od promenady…

A gdy już chcecie naprawdę uciec od ludzi, wystarczy 20 minut spaceru w stronę Kiani Akti i jest tak oto:

Po lewej – Lefakda, po prawej Kiani Akti

Ale właściwie co to jest…

KIANI AKTI..?

Znakomita część Prevezy rozgościła się promenadą ciągnącą się wzdłuż Zatoki Ambrakijskiej. Jeśli ktoś chce skosztować prawdziwie morskiej plaży – to najbliższa jest właśnie Kiani Akti.

Kiani Akti – najbliższa Prevezy plaża

Leży na południu miasta przy Cieśninie Ambrakijskiej. Spacer z miasta to około 10-20 minut. Jest las (dla ochłody) i piasek (jeśli ktoś lubi). Można się relaskować na płatnych leżakach, można rozłożyć swój ręcznik na piasku.

Kiani Akti znajduje się przy cieśninie łączącej zatokę z otwartym morzem

Na plaży jest też niedrogi bar z drinkami i nie tylko. Da się również zjeść. Tłoku nie ma, można spokojnie znaleźć miejsce w first line, no… ostatecznie second line.

Dodatkową atrakcją jest… las. Plaża położona jest na skraju ciągnącego się wzdłuż wybrzeża lasu, który daje dawkę cienia i chłodu.

Tutaj można mieć i las i plażę – nieczęsty mix w Grecji

Gdyby ktoś udał się na dalszy spacer, to ponad 2 km od centrum miasta znajdzie kolejną z plaż – zwaną Paralia Pantokratoras.

PLAŻA I ZAMEK PANTOKRATORA

Z plaży Pantokratora można dostrzeć Lefkadę

Znaleźć ją można w pobliżu ruin zamku Pantokratora (Kastro Pantokratora). Zamek sam w sobie jest atrakcją, na którą warto poświęcić chwilę czasu. Ta budowla z czasów „weneckich” z jednej strony imponuje, z drugiej niestety sprawia wrażenie trochę zaniedbanej. Z pewnością można w tym przypadku sprawić, aby (dosłownie i w przenośni) jeszcze zaświeciła blaskiem.

Zamek Pantokratora – tym wejściem nie dostaniecie się do środka

Pamiętajcie tylko, że wejście ukryte jest z boku i nie zniechęcajcie się zamkniętą na cztery spusty główną bramą. We wschodniej ścianie znajdziemy bramę, którą dostaniemy na dziedziniec i mury.

Dziedziniec zamku

Z jego murów, na które bez trudu się dostaniecie roztacza się natomiast piękny widok na

Wybrzeża Epiru widziane z murów zamku

Gdy już opuścicie ruiny zamku, czas na plażę Pantokratora, a tam czeka na was…

ZACHÓD ZŁOŃCA

Zachodnie wybrzeża Grecji oferują go w pakiecie – razem lotem i hotelem! Widoki są ujmujące i niedługim spacerem z miasta można doświadczyć tego nieodłącznego elementu nadmorskich podróży. Myślę, że najbliższe Prevezie miejsca oferujące takie atrakcje znajdziecie właśnie w okolicach zamku i plaży Pantokratora.

Sunset – shot no. 1
Sunset na plaży Pantokratora – schot no. 2
Sunset – shot no. 3
Sunset – shot no. 4

A gdy już będziecie podziwiać piękny sunset na górzystym wybrzeżu Epiru nie zapomnijcie zabrać ze sobą miłego towarzystwa oraz dobrego wina. Wtedy liczy się podwójnie, a może i potrójnie!!!

Popatrzeć na zachodzące na morskim horyzoncie słońce i rozkoszować się winem…

Gdybym miał dzisiaj jeszcze raz opowiedzieć o Prevezie, z czym mi się kojarzy poza tym, o czym już napisałem, to powiedziałbym jeszcze, że…

PREVEZA TO MIASTO KWIATÓW

Wiele domów i budynków jest nimi naznaczonych. Pną się po niejednej ścianie. Zasługa tradycji i klimatu. Północno-zachodnia Grecja jest chyba najbardziej zielonym regionem kraju. Leżące nieopodal Korfu uchodzi za najbardziej zieloną z zielonych greckich wysp. A kwiaty w Prevezie, to jedna z pierwszych moich obserwacji, gdy wybrałem się rankiem na śniadaniowe zakupy.

Czasem to zwykłe ogrodzenie domu…

innym razem również 🙂
Czasem rosnące na skraju placu drzewo…
…lub imponujący okaz skupiający na sobie uwagę!

Jeśli już wiemy jak wygląda Preveza i co tutaj można robić, to pozostają dwa pytania: gdzie spać? oraz gdzie zjeść? No więc…

GDZIE SPAĆ W PREVEZIE?

Z uwagi na sytuację hotelową w Prevezie – niewielka ilość dostępnych hoteli zdecydowaliśmy się na apartament i był to wybór ze wszechmiar trafiony! Wylądowaliśmy na lotnisku w Action z opóźnieniem; na miejsce dotarliśmy po 21.00 i nie mieliśmy problemu z zameldowaniem. Właściciel przywitał nas, ugościł, udzielił cennych wskazówek na temat Prevezy i uciął z nami pogawędkę. Porozumiewa się po angielsku, więc problemów nie było.

Korzystaliśmy z dwóch (z czterech) apartamentów: LAVENDER oraz HYDROGEA.

Apartament lawendowy – sypialnia

Apartamenty zlokalizowane są w południowej części Prevezy, aczkolwiek dojście do promenady, sklepów spożywczych, czy też plaży Kiani Akti zajmuje chwilę.

Niepozorny budynek kryje 4 wygodne i gustowne apartamenty

Są kompletnie wyposażone, w pełni umeblowane i zaspokoją wszystkie potrzeby w trakcie wakacyjnego pobytu.

Apartament lawendowy – kuchnia

W każdym apartamencie poza sypialnią znajdzie się jedna lub dwie sofy. Spokojnie można więc zmieścić się więcej niż dwie osoby.

Może widok na morze nie jest imponujący, ale…

…jest za to szereg innych korzyści. Gdybym miał ocenić, to:

  • lokalizacja – 8/10 (jak na Prevezę)
  • czystość 9/10 (praktycznie bez zarzutu)
  • łóżka 8/10 – wygodne i komfortowe
  • wyposażenie – 9/10 (jest praktycznie wszystko, co konieczne)
  • obsługa – gościnność hosta – 9/10 (zabrakło mi butelki wina na powitanie 😉

Dobę mogliśmy o 2h bezpłatnie przedłużyć, zostawić bagaże, skorzystać z prysznica oraz toalety. Naprawdę polecam jako ewentualną miejscówkę w Prevezie – zarówno na 2, jak też na 7 dni.

Skoro wiemy gdzie spać, to pozostaje ostatnie pytanie:

GDZIE ZJEŚĆ W PREVEZIE?

Pytanie retoryczne trochę, ale bardzo istotne. Trafić na dobrą kuchnię to jeden z wyznaczników udanej podróży. Prawie wszędzie trafiliśmy na przyzwoite greckie jedzenie. Opiszę więc te miejsca, które nas nie zawiodły, nieważne czy mieliśmy ochotę na lunch, wielką grecką kolację, czy leniwy obiad.

Podzielmy więc nasze kulinarne doświadczenia na:

COŚ TANIO I SZYBKO (ZDĄŻYĆ PRZED SJESTĄ LUB W JEJ TRAKCIE)

  • BAR THRAKA (Θράκα)

Wieczorem po przylocie, gdy było już późno zawitaliśmy do prostego baru, gdzie raczej stołowali się lokalsi. Ale gdzie jak nie w takim przybytku właśnie dobrze karmią!

Bar THRAKA z prostym, tanim, ale świeżym i smacznym jedzeniem.

Na próżno szukać w karcie dobrych greckich win czy też bardziej wysublimowanych tradycyjnych greckich dań. Najważniejsza jest świeżość i smak, a te są w przypadku tej restauracji są niewątpliwe. Do tego bardzo sympatyczna obsługa mająca co prawda braki w języku angielskim, ale z powodzeniem nadrabiająca uśmiechem i chęcią.

Prosty grecki grill – fast-food, ale świeży i smaczny

Znakomita większość dań robiona na miejscu, są też opcje na wynos. Nieważne co zamówicie – jeśli chcecie zjeść niedrogo, smacznie i bez zadęcia – polecam! Warto spróbować souvlaki, gyrosa, thrakę.

Niekoniecznie dietetycznie, ale nie będziecie żałować
  • PSITOPOLEIO TO PERAZMA (Ψητοπωλειο Το Περασμα) znana też jako: PASSAGE STEAKHOUSE

Podobny do THRAKI bar z greckim grillem. Równie smacznie i świeżo, równie niedrogo – jako szybki lunch – niezawodnie. Miła obsługa – też warto spróbować.

Następny grecki grill-bar, do którego zapraszam
Tutaj nawet proste choriatiki smakuje wybornie

oraz:

LEKKO WYKWINTNIE I ZE SPOKOJEM (W SAM RAZ NA WIECZÓR)

Gdzie więc wybrać się na wielką grecką kolację..? My trafiliśmy do:

  • PSATHA
Chyba jedna z najlepszych restauracji w Prevezie – PSATHA (ΨΑΘΑ)

Ta knajpa z historią sięgającą 1978 roku, co widać na załączonym obrazku, to prawdziwe odkrycie.

Tawerna „H PSATHA”, Preveza 1978

Karta dość bogata, ale wszystko robione na miejscu – taka szeroka kwintesencja greckiej tradycji kulinarnej. Jedna z niewielu knajp, gdzie można zjeść… moussakę.

Mousska a’la H PSATHA

A dlaczego..? I tutaj ciekawostka – jak nam wyjaśniło kilku kelnerów, moussaka to danie w greckich domach raczej świąteczne, przynajmniej w Epirze. Nie robi się tego na co dzień, a jeśli już to generalnie… pod turystów! Zaskoczony..? Tak!!! Też nie często robię moussakę w domu, ale zdarza mi się… Podobno wyśmienita (ok, chwalę się;)

PSATHA słynie szerokiego wyboru, co mnie nie napawało kulinarnym optymizmem. Im bardziej rozbudowane menu, tym większa szansa wpadki. Aby mnie przekonać szef postanowił pokazać mi kuchnię! Ok, wchodzę w to i do dzisiaj nie żałuję. Mieliśmy 5 dań i każde było warte podniebienia.

Nieważne, czy były to ryby…
…czy lokalna sałatka na bogato!

Jeśli chodzi o PSATHĘ – zdecydowane: „TAK!” Nie zawiedzie Was jedzenie, nie zawiedzie Was obsługa. Całokształt można uznać nie tylko za zadowalający, ale za godny polecenia!

Cóż… Nastał dzień wyjazdu, ale jeszcze uda się się zjeść obiad. Pogodzić 5 gustów kulinarnych i zdecydować się na knajpę, która to zaspokoi, a jednocześnie nie będzie wtopą – a-wykonalne. W ten sposób przygarnia nas:

  • TAVERNA MYTHOS

Trafiamy na miłą właścicielkę, która mówi po niemiecku (dla mnie równie ok), gdyż jak się okazuje pracowała 10 lat w Niemczech. Szybko więc nawiązujemy nić porozumienia i siadamy do konsumpcji. Mimo, że wygląda i oferuje to co sąsiedztwo jakiego niemało przy tej ciągnącym się wzdłuż wybrzeża deptaku to trafiamy nieźle, żeby nie powiedzieć, że da się tutaj dobrze zjeść.

Dobra miejscówka – przy promenadzie

Żegnamy się z Prevezą między innymi:

ośmiornicą
pastą z krewetkami
czy też pastą z grzybami i serem

KUCHNIA PREVEZY – JESTEM NA TAK!

Ogólnie rzecz biorąc Preveza i kulinaria idą w parze. Owszem zdarzyło nam się zjeść na bogato i beznadziejnie. Nie było jednak aż tak, aby piętnować publicznie. (rady czego unikać mogę udzielić na priv)

Preveza jest mniej nastawiona turystycznie, no może poza promenadą. Tam również znaleźć można naganiaczy-nagabywaczy, którzy zrobią wszystko aby usiąść w ich knajpie. Gdy spróbujecie odszukać strony www PSATHY czy MYTHOSA, nie mówiąc już o takich barach jak THRAKA po prostu ich nie znajdziecie! Tutaj naprawdę żyje się inaczej, mimo że miasto i region żyją również z turystyki. Warto jednak tutaj przyjechać aby skosztować greckiej kuchni. Nie zawiodą Was nie tylko dary, które oferuje morze, ale też tradycja kulinarna kontynentalnej Grecji, która momentami zaskakuje.

JAK TO JEST Z TĄ PREVEZĄ

W Polsce dotychczas region nie był powszechnie znany. Nie każdy wie gdzie jest położona ta Preveza. Ba! Nie każdy wie gdzie jest ten Epir. Uruchomione połączenia WIZZAIR oraz LOT za jakiś czas pewnie to zmienią. Całe szczęście, że dane mi było zobaczyć to przed tym tłumem.

Nie znaczy to, że nie spotkacie tutaj obcokrajowców, w tym również Polaków. Nie ma jednak ich zbyt wielu. Jak nam opowiadał właściciel apartamentów – do tej pory wśród odwiedzających przeważali Grecy, a ze stranieri: Anglicy i Niemcy. Brexit i Covid – jak dwaj bracia – ramię w ramię wyhamowały te tendencje. Może za rok już wszystko wróci po staremu, ten rok był jednak tym, który pozwolił rozkoszować się tym spokojniejszym obliczem miasta.

Preveza to również wrota na zwiedzanie innych regionów. Znajdująca się tutaj marina (a nawet dwie) słynie z możliwości wypożyczenia łodzi lub organizacji rejsów wzdłuż zachodniego wybrzeża Grecji. A przecież mamy tutaj nie tylko Lefkadę, ale też Kefalinię, Itakę, Korfu, Zakinthos. To naprawdę przepiękny fragment Europy, do którego można wracać niejednokrotnie.

Dla kogo jest dzisiaj Preveza? Myślę, że dla tych, którzy nie oczekują „ochów” i „achów”. Na próżno ich tutaj szukać. Jest natomiast cisza i spokój, jest greckie lenistwo, jest w końcu nie do końca skażona jeszcze przyroda.

Następnym razem, gdy będzie mi dane pojawić się w Prevezie z pewnością wypożyczyć auto i zwiedzić okolice. Zobaczyć Lefkadę, Janinę, Pargę – tak – taki mam plan!

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • strona www miasta: http://www.dimosprevezas.gr/ lub lepiej traficie, gdy wklepiecie: http://discoverpreveza.gr/ (obie po grecku, ale tłumacz pomoże);
  • koszt taksówki lotnisko (Aktion) – Preweza – 25 EUR, jeśli utargujecie na 20 EUR będzie dobrze;
  • po mieście najlepiej poruszać się per pedes – nie jest zbyt rozległe i w każdy praktycznie zakątek można dotrzeć na własnych nogach;
  • do wykopalisk w Nikopolis najlepiej dostać się łodzią / promem z portu przy promenadzie;
  • auto będzie konieczne, gdy chcemy wybrać się na zwiedzanie okolic – Epiru, Janiny, Pargi czy Lefkady;
  • Polecam nocleg we FLOWER POT COMPLEX – website: http://flowerpotcomplex.gr – opis powyżej; adres: Preveza, Kiprou 58-60, tel: +30 694 5398 552
  • Pamiętajcie też, że to jest Grecja, często więc spotkacie się ze sjestą – a że Preveza to Grecja w czystej postaci, to większość knajp bywa nieczynna w godzinach 13-17 lub 14-17.

TOP FIVE SANTORINI

First look na Santorini

Gdybym miał wymienić z czym mi się kojarzy Santorini – top five, to wymieniłbym według kolejności:

  • wino – białe lokalne Assyrtiko
  • zachody słońca widziane z Oia, Thira i Akrotiri
  • kuchnia – odkryłem favę w kilku odsłonach (i nie tylko!)
  • krystalicznie czysta woda i urokliwe plaże (czasem z dostępem tylko z morza)
  • piękne miejsca, gdzie spotkacie fantastycznych i gościnnych ludzi (!)

A gdyby ktoś poprosił o wskazanie miejscówki na wyspie – zdecydowanie południowa jej część – niezadeptana, bez tłoku i pośpiechu – Akrotiri z okolicami jest the best!

PARĘ SŁÓW O WYSPIE

Santorini zwane również Santorynem, a wśród Greków równie tajemniczą nazwą Thira to oczywiście jedna z wysp Cyklad. Znana chyba na całym świecie z pięknych zachodów słońca. Niemniej jednak poza „sunsetami” (i obserwującymi je tłumami turystów) znajdziecie tam przepiękny kawałek Grecji. Grecji nie da się odkrywać bez kuchni, wina i morza. Santorini jest czasami jak Grecja w pigułce – z lokalną kuchnią, endemicznym gatunkiem wina, czy pięknem morza lśniącego w słońcu… i jego zachodach.

Warto też pamiętać, że pod powszechną nazwą Santorynu kryją się co najmniej cztery wyspy: Thira, Thirasia oraz Nea Kameni i Palea Kameni. Dociekliwi znajdą niewątpliwie też piątą wyspę – Aspronisi, jednak z uwagi na jej prywatny charakter, możemy pominąć jej istniejące (z pewnością) piękno.

O wulkanie na trzeciej co do wielkości wyspie – Nea Kameni (na pewno znalazłaby się w top six), jak również gorących źródłach na Palea Kameni pisałem tutaj: NEA KAMENI – SPACER PO WULKANIE.

Na temat wyspy krążą legendy. Pamiętam, jak grecki taksówkarz w Kalamacie zapytał czy byłem na Santorini…? Pojedziesz, zobaczysz i pomyślisz, gdzie jest prawdziwa Grecja! Żartowniś 🙂

I weź tu wybierz…

Miało być zgodnie z notką „biograficzną”, a wyszło jak zwykle. Wróćmy więc do:

HISTORII SANTORYNU

Około 1600 lat p.n.e. istniała w tym miejscu wyspa zwana Strongoli. Później wulkan eksplodował i powstała jedna z najpiękniejszych kalder, jaką dzisiaj możemy zderzyć z naszym poczuciem piękna. Nie dosyć, że wielka, to jeszcze zatopiona, a jakby nielicznym było mało, to również wyodrębniona w postaci kilku jakże malowniczych wysp. Ta kaldera powstała po wybuchu wulkanu pozostaje dzisiaj jedną z największych – przybliżona średnica sięga 10 kilometrów.

Jakby na to nie patrzeć, wulkan miał wielki wpływ na historię nie tylko wyspy, ale również znacznych połaci Morza Śródziemnego. Szacuje się, że eksplodowało ówcześnie ok. 60 km2 magmy, a życie na Santorynie zniknęło na 300-400 lat. Ucierpiała prawdopododnie Kreta (oddalona o ponad 100 km) i wiele innych obszarów Grecji i ziem ościennych.

Pumeks, który w najlepszym stanie zachował się na NEA KAMENI odnajdziecie nawet w Egipcie! A są teorie (może jednak hipotezy), które utożsamiają wybuch wulkanu Strongoli (Thera) z mityczną Atlantydą…

Kaldera Santorynu – może to właśnie zatopiona Atlantyda..?

Tak czy inaczej, jeszcze w czasach, które jesteśmy w stanie opisać z większą precyzją oraz dozą prawdopodobieństwa, wulkan niejednokrotnie jeszcze będzie kształtował historię wyspy.

Jedno jest pewne – dzisiaj możemy cieszyć nasz wzrok jednym z najpiękniejszych widoków, tak pięknym, jak też niepowtarzalnym.

TOP FIVE SANTORINI (No.1) – WYSPA… BIAŁEGO WINA

Już podróż z lotniska do hotelu mnie zaintrygowała. Zza szyb samochodu dominował krajobraz pełen winorośli. Dziwne – niskie krzaki jakby płożące zajmują chyba z 60% powierzchni wyspy. Są dosłownie wszędzie. Zarówno przy drogach, jak też na winnych plantacjach. Każdy wręcz kawałek żyźniejszej gleby kojarzy się oczywiście z tą niskopienną winoroślą.

Lokalny szczep winogron zawładnął wyspą na dobre

Okazuje się, że to lokalny występujący na Santorini, szczep zwany ASSYRTIKO. Jest to jeden z najważniejszych greckich szczepów winorośli. Na Santorini jest oczywiście szczepem endemicznym – lokalnym, który znalazł tutaj doskonałe warunki do wzrostu i bujnego owocowania.

Assyrtiko jest szczepem niskopiennym, wręcz płożącym. Większość krzewów tej jakże specyficznej winorośli nie przekracza 80-90 cm wysokości. Ma to chronić między innymi przed smagającym je wiatrem. Bogate i plenne grona spoczywają na rozgrzanej śródziemnomorskim słońcem ziemi.

Kiść winogron assyrtiko jest wręcz leżąca

Assyrtiko zawiera spore ilości kwasu winowego, co pozwala na obfite zbiory nawet w tak gorącym klimacie jaki panuje na Santorini.

Ten szczep o jasnej skórce jest oczywiście objęty apelacją SANTORINI AO.

Assyrtiko doskonale pasuje do klimatu wyspy

Wina z wytwarzane z gatunku Assyrtiko charakteryzują się słomkową barwą. Nie wiem, czy paradoksalnie te warunki – właśnie wulkaniczna gleba, która dominuje na wyspie nadaje mu charakterystyczny smak. Ale oczywiście nie tylko… Moc! Białe wino o zawartości alkoholu 13% nie jest często spotykane. Pomimo tego doskonale orzeźwia, wyczuwa się nutę owocową, szczególnie cytrusów. Przy tym jest lekkie… Wprost stworzone na upalne dni jakich latem niemało na tej pięknej wyspie. I nie czuć tej mocy, nie są to wina „zalkoholizowane”.

Pomimo, że jestem zwolennikiem win czerwonych, to gdy tylko mam okazję rozkoszowania się białymi, uczynię to chętnie z Assyrtiko, które stawiam na podium wśród białego trunku. Niezaprzeczalnie polecam je tak gorąco, jak gorąco bywa na Santorini.

TOP FIVE SANTORINI (No.2) – WYSPA… ZACHODÓW SŁOŃCA

Prawie każdy słyszał o zjawiskowych zachodach słońca na Santorini. Są one jakby powiedzieć językiem współczesnych social mediów – instagramowe… Miałem okazję podziwiać je z kilku point of view. Do dzisiaj nie wiem, które są najpiękniejsze, ale wiem doskonale, które mógłbym polecić.

Internet głosi, że te w Oia są najpiękniejsze – jeśli nie na świecie, to przynajmniej na Santorini. Fakt, jest zjawiskowo, ale radość z obcowania tak uroczą chwilą zabijają tłumy. Tłumy turystów, którzy pomimo, że napełniają kieszenie wielu lokalsów, stają się na tyle uciążliwe, że płyną już odezwy w stylu: „Dajcie nam żyć, to nasza wyspa!”

Wracając do sunsetów i poczynając od obleganej, jak mury Ceuty w XVII/XVIII wieku, Oi… Niewątpliwie piękne, zjawiskowo urocze, ale jednak zbyt „insta,” jak dla mnie.

Oia chwilę przed zachodem słońca
Sunset, sunset i… po sunsecie.

Z tym zachodem słońca w Oi wiąże się oczywiście, jak to bywa w moim przypadku pewna historia… Czas oczekiwania na ten wzruszający moment, gdy z ust sławetnych tłumów daje się usłyszeć: „Och!” miał zostać skrócony w postaci zapoznania się walorami lokalnej kuchni. Jednak splot nieszczęśliwych okoliczności spowodował opóźnienie naszych potraw (na które swoją drogą warto było czekać – ale o tym później). W międzyczasie zaprzyjaźniliśmy się z sympatycznym Charlsem z LA (California) oraz kelnerem z Belgradu (Serbia). Tak więc „och-sunset-moment” w Oia okazał bardziej zadowalający dla kubeczków smakowych niż dla oczu.

Nic jednak straconego, nie jednym zachodem słońca na Santorini człowiek żyje. Wcześniej była Thira – stolica wyspy.

Thira równie piękna godzinę przed sunsetem
Pięknie..?

Były też okolice Megalochori. Również z widokiem na wulkan, czyli Nea Kameni.

No i w końcu Akrotiri. Nasza miejscówka na Santorynie. Piękno, cisza i spokój. Jakże odmiennie od tłumów w Oi czy też w Thirze…

Słońce zachodzi nad Akrotiri

Na dodatek można podziwiać kalderę Santorini odbijającą się w promieniach zachodzącego słońca.

Wieczorny widok na kalderę i Nea Kameni (poniżej jedna z ulubionych restauracji – Panorama)

Które miejsce jest najlepsze do podziwiania tych zjawiskowych sunsetów? Ciężko wybrać, a n wszystkie takie miejsca niestety zabrakło nam wieczorów…

TOP FIVE SANTORINI (No.3) – FAVA I JEJ LICZNE ODSŁONY

Zdarzyło mi się wcześniej skosztować zarówno greckiej, jak też cypryjskiej favy. Do gustu przypadła mi dopiero ta, której miałem okazję skosztować na Santorini. Fava to nic innego jak łuskany groch w postaci pasty (dipu) przypominającej hummus.

Już brzmi apetycznie, a jeśli jeszcze do tego dodamy fakt, że na Santorini znajdziecie doskonały lokalny groch, to robi się jeszcze ciekawiej.

Fava równie dobrze może stanowić składnik meze (mezze), odzielną przystawkę, ale też osobne danie podane na ciepło z dodatkami, których zakres ogranicza tylko wyobraźnia kucharza.

Na początku fava wygląda oto tak:

Fava z Santorini – jedna z najlepszych w Grecji

Ale równie dobrze fava może stanowić dodatek do sałatki, czego doświadczyłem w restauracji THEOFANIS w Akrotiri. W tym przypadku fava była fantastycznym składnikiem sosu sałatkowego na zimno i doskonale komponowała się z regionalną sałatką znaną tutaj pod nazwą „Santorini”. Fava w tym wydaniu była subtelna, wręcz niezauważalna, ale wzbogacała smak sosu i całej potrawy niejako hamując kwasowość kaparów oraz ich marynowanych liści.

Sałatka SANTORINI z… sosem ubogaconym favą

Natomiast w Oia, knajpie zwanej „KARMA” otrzymaliśmy w gratisie – w ramach przeprosin za nieporozumienie – favę na ciepło skomponowaną z duszoną cebulką oraz kaparami. Paradiso in bocca jakby powiedzieli Włosi… Jeden z tych greckich smaków, który pozostanie we wspomnieniach.

Po tych przygodach z favą nie pozostało nic innego, jak zakupić woreczek prawdziwej greckiej favy z Santorini i wyczarować z niej greckie smaki we własnej kuchni.

SANTORINI NIE TYLKO FAVĄ STOI!

Zresztą… nie tylko fava mnie zauroczyła. Poza sałatką, w THEOFANISIE, podali duszone grzyby z serem pleśniowym. Polecam!

Grzyby z serem pleśniowym

PANORAMA – pięknie położona restauracja na skraju Akrotiri (przed Megalochori) zaoferowała domową moussakę. Mimo, że bez bakłażana, który jest obowiązkowy w mojej wersji, to naprawdę smaczna. Pod puszystym beszamelem skrywa się niewielka ilość mięsa, a miękkie i przepyszne kartofle oraz cukinia.

Moussaka w PANORAMIE – warto się skusić.

PANORAMĘ szczególnie warto odwiedzić wieczorem, w bonusie oferuje przepiękne zachody słońca.

Dobra kuchnia, wino i sunset – to da Ci PANORAMA

W Oia odwiedziliśmy, jak wyżej wspomniałem, KARMĘ. Z góry mówię – nie jest najtańsza, ale karmi wyśmienicie.

Soutzoukakia – lepszej nie jadłem, ale muszę jeszcze spróbować w… Izmirze. Przecież to danie pochodzi właśnie z okolic tego tureckiego miasta, a dzisiaj jest prawie grecką potrawą narodową. Kucharz w KARMIE połączył wołowinę z jagnięciną – smak przedni! doskonale przyprawione mięso podano na pochodzących z Krety kluskach zwanych skioufihta.

Niby zwykłe meatballsy, ale świetne i do tego z skiufihta

Nie mogłem sobie odmówić krewetek, ale za to jakich krewetek! GARIDES KATAIFI okazały się doskonałą doskonałością, jakby powiedział klasyk. No więc big-shrimps albo small-prawns zostały delikatnie opieczone w piecu i odziane w futerko z anielskich włosów. Anielskimi włosami zwie się ciasto filo (fyllo), które po rozdrobnieniu Grecy nazywają właśnie kataifi, a Arabowie: kadayif. A żeby krewetkom nie było smutno, a może sucho, to zostały zroszone delikatnym sosem na bazie santorińskich pomidorków cherry (wyspa ma też własną – pyszną odmianę tych pomidorków). Na koniec ten ciepły i aromatyczny pachnący lekko ziołowo ocean został zwieńczony kulkami z jednego z najbardziej greckich serów, jakim jest feta.

Powiem, a raczej napiszę tylko jedno – kulinarny majstersztyk!

Garides Kataifi – tu jest wszystko, czego człowiek oczekuje od potrawy!!!

Długo można opisywać kuchnię Santorynu, jest bogata, niezwykle różnorodna i wspaniała. Wszędzie spotkała nas miła obsługa i niewymuszona gościnność, a kilka słów po grecku otwierało dodatkowo lokalne serca.

TOP FIVE SANTORINI (No.4) – PLAŻA, DZIKA PLAŻA

Santorini jest nie tylko klasyczną wyspą wulkaniczną, ale cała stanowi jedną wielką kalderę. Erupcje wulkanu wzniosły brzegi wyspy dosyć wysoko – znakomita większość z nich to wysokie klify. Pomiędzy tymi klifami można znaleźć jednak prawdziwe perełki do uprawiania dolce far niente. Nie każdemu przypadną do gustu, ze świecą szukać tych z białym, drobnym (wchodzącym gdzie się da) piaskiem (nie moja bajka). Zamiast tego otrzymamy albo żwir, albo szary wulkaniczny gruboziarnisty piach. Jak dla mnie – ostatni chętny na plażing – wszystko OK! Niejednokrotnie na te plaże prowadzą dość karkołomne zejścia (i wejścia), a znajdziecie równie takie, na które dostać się można tylko od strony morza. Jedno jest pewne – często są pozbawione tłumów, nawet te najbardziej znane i instagramowe, a widoki oraz kolor i czystość wody są już w bonusie.

Chronologicznie zwiedzaliśmy je w sposób następujący:

Caldera paralia czyli Caldera beach

Plaża położona w pobliżu naszego hotelu w Akrotiri, ze wspaniałym widokiem na całą kalderę oraz pozostałe wyspy.

Caldera paralia (1)

Zejście – bok hotelu KOKKINOS VILLAS – liczy sobie około 700 metrów, ale momentami stromo i kamieniście, chociaż większość drogi to utwardzony dukt dla samochodów. Po drodze, dla strudzonych wędrowców czekają miejsca odpoczynku 😉

Caldera paralia (2)

Plaża jest wąska, żwirowa, ale widoki z niej niezapomniane – cała kaldera w zasięgu wzroku.

Caldera paralia (3)

Gdyby komuś znudziło się plażowanie i pływanie – na udać się na wspinaczkę po skałkach – polecam, spróbowałem – skala trudności – „zaawansowany amator”.

Caldera paralia (4)

Generalnie nieuczęszczana – niewiele osób, cisza i spokój. W odległości 5 minut nad morzem całkiem przyzwoita tawerna REMEZZO.

O ile Caldera Beach nie należy do najbardziej znanych ośrodków plażingu, na wyspie, to nie można tego powiedzieć o trzech następnych plażach, ale po kolei…

Kokkini paralia zwana również Red Beach

Nazwę swą ta jedna z najbardziej znanych plaż zawdzięcza oczywiście kolorowi otaczających ją skał i podłoża. Kokkino znaczy po grecku czerwony. W tej części wyspy wulkaniczne wypiętrzenia przybyły właśnie ten charakterystyczny kolor.

Kokkini paralia – Red beach (1)

Internety krzyczały, że to jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc na wyspie. Zarówno na foto (1), jak również na foto (2) sami możecie ocenić… Dla ułatwienia dodam, że był to czerwiec, roku covidowego 2, czyli 2021.

Kokkini paralia – Red beach (2)

Tym razem mieliśmy do czynienia z drobnym, o bordowej oraz czarnej barwie, żwirkiem. Równie wąsko i stromo jak na Caldera beach.

Kokkini paralia – Red beach (3)

Schodziliśmy od strony wioski Akrotiri, ale bardziej popularne wejście znajduje się od strony wykopalisk Akrotiri. Na plaży barek, możliwość wypożyczenia leżaków i parasoli.

Kokkini paralia – Red beach (4)

To wszystko razem sprawia, że wrażenia z pobytu na plaży są niezapomniane. Od strony morza plaża prezentuje się równie pięknie.

Kokkini paralia – Red beach (5)

Z przystani przy wykopaliskach w Akrotiri w ciągu dnia kursują wycieczkowe łodzie pomiędzy południowymi plażami, a są taki, do których dostać można się tylko od strony morza. Do nich należy:

Aspri paralia czyli White beach

Aspri, czyli biała plaża to jedno z najbardziej bajkowych i jednocześnie dzikich miejsc na wyspie. Aby się na niej znaleźć należy skorzystać z łodzi.

Aspri paralia (1)

Drugą opcją jest zaopatrzenie się w ekwipunek wspinaczkowy! Położona pomiędzy czerwoną, a czarną przyciąga przepięknymi widokami i lazurem wody. Nawet jednak na tej odizolowanej plaży znajdziecie leżaki oraz plażowego mobilnego barmana z lodówką 😉

Aspri paralia (2)

Aspri beach to jedna z najpiękniejszych plaż na jakich zdarzyło mi się być, chociaż plażowiczem raczej nie jestem i niewielka jest ilość takich miejsc, które by mnie zachwyciły. Co mnie urzekło..? Cisza, spokój, kolor wody i widoki.

Aspri paralia (3)

Mavri paralia, czyli black beach, zwana również white beach

Po pobycie na Aspri beach, łódka zabiera nas na ostatnią z plaż, na którą kursuje. W niektórych źródłach znajdziecie nazwę White beach, ale miejscowi mówią na nią również Black beach, czyli Mavri paralia.

White beach, znana również pod nazwą Mavri paralia – black beach (1)

Obydwie nazwy pasują idealnie. Białe ściany skał i czarny piasek, a raczej żwirek.

White beach, znana również pod nazwą Mavri paralia – black beach (2)

Należy pamiętać, że po wschodniej stronie wyspy funkcjonują czarne plaże w Kamari i Perrisie. One są chyba najbardziej znane jako czarne plaże na Santorini.

Cztery dni na Santorynie, cztery plaże. Oczywiście nie zwiedziliśmy wszystkich. Nie było czasu, ale nie czułem też takiej potrzeby. Mieliśmy to szczęście, że bywaliśmy na tych mniej uczęszczanych. Chyba nawet piękniejszych i totalnie zjawiskowych jak chociażby aspri paralia.

Jeśli udacie się na przystań w pobliżu wykopalisk w Akrotiri, to znajdziecie łodzie, które za 10 EUR, będą wozić Was przez cały dzień pomiędzy red beach, white beach oraz black beach. Naprawdę warto skorzystać z tej atrakcji.

TOP FIVE SANTORINI (No.5) – PIĘKNE MIEJSCA I GRECKA GOŚCINNOŚĆ

Santorini to cudowny fragment Grecji i nie tylko. O wielu z tych cudownych miejsc wspomniałem powyżej. Wielu z nich nie dane mi było zobaczyć – jak zwykle czas… płynął nieubłagalnie. Może w przyszłości uda się dotrzeć kolejny raz na tą przepiękną wyspę.

Poza utartymi szlakami znaleźć można cudowne miejsca, a których czas płynie wolniej, a słońca i bryzy nie brakuje.

Wybrzeże kaldery w pobliżu caldera beach
Uliczki Akrotiri
Takie obrazki też można zobaczyć!
Kościół św. Mikołaja w pobliżu Kokkini paralia
Thira widziana od strony Old Port
Oia
Thira

Każde miejsce to przede wszystkim ludzie. Na Santorini, dosłownie wszędzie, spotkaliśmy się ze wspaniałą grecką gościnnością. Trafialiśmy na wspaniałych ludzi, którzy służyli pomocą. W tawernach niewyszukana uprzejmość była na porządku dziennym, a kilka słów w języku greckim zjednywało nam otaczających nas ludzi.

Właściciele hotelu poczęstowali nas kawą i przekąską, a hotelowy pokój nie dosyć, że mógł być wybrany przez nas, to został przygotowany 4 godziny przed checkinem – oczywiście free!

Te wszystkie przykłady gościnności nie były w żadnym przypadku wymuszone, ani nastawione na marketingowy efekt. Były po prostu naturalne. Pamiętam podróż w roku 2017 na Skopelos oraz Skiathos – tam również tego doświadczyliśmy. Z siłą jeszcze większą niż na Santorini, ale to pozwoliło mi zrozumieć, że tradycyjna grecka gościnność, to nie tylko przykrywka i zachęta do odwiedzenia tego jakże pięknego kraju.

Jak już wyżej pisałem – polecam szczególnie południe wyspy. Pomimo, że nie nie jest zbyt rozległa – z Południowy jej kraniec od północnego dzieli zaledwie ponad 30 kilometrów, to czasem wydaje mi się, że są to dwa różne światy. Podobnie jest z interriorem – wewnętrzny świat wyspy niejednokrotnie nie przypomina tego, który znajdziecie w Thirze, Oi, Perrisie czy Kamari.

Top five Santorini – ciężko było wybrać, a może tylko ustalić kolejność. Kolejność natomiast każdy może przyjąć dowolną i na tym polega urok każdej podróży i dokonywanych przez nas wyborów.

Co mi się nie udało, a czego nie ominę następnym razem:

  • zwiedzić kilka winnic i poddać podniebienie degustacji lokalnych win – obowiązkowy punt wizyty
  • popłynąć na Thirasię – mniejszą siostrę Santorynu
  • zapuścić się w okolice Perrisy czy też Kamari – te okolice
  • zwiedzić Therę
  • zejść w Oi do Ammoudi

W ten sposób powstał następny top five Santorini! Może jednak będzie ten następny raz…

INFORMACJE PRAKTYCZNE – TOP FIVE SANTORINI

  • Taksówki na wyspie są stosunkowo drogie – kurs z lotniska na tzw. drugą stronę wyspy (Akrotiri, Oia, Thira to standardowy wydatek 35 EUR. I… ciężko negocjować cenę.
  • Autobusy kursujące po wyspie to dla odmiany niewielki wydatek – kursy między miasteczkami to wydatek 1-2 EUR. W tym przypadku pamiętajcie, że… wszystkie drogi prowadzą do Thiry. To jest węzeł przesiadkowy, z którego dojedziecie do każdego miasteczka znajdującego się w rozkładzie jazdy.
  • Jeśli jesteście w Akrotiri i chcecie nasycić podniebienia dobrą grecką kuchnią wybierzcie się do THEOFANIS – nie pożałujecie – więcej: http://santorinitheofanis.gr
  • Na kolację połączoną z podziwianiem zachodu słońca – koniecznie PANORAMA (http://panorama-santorini.gr)
  • Restauracja KARMA w Oia najlepsze krewetki w kataifi – karma.bz
  • Pomiędzy miejscowościami na wyspie kursują autobusy, wszystkie drogi, a właściwie kursy prowadzą do Thiry. Znaczy to, że aby dostać się np. z Akrotiri do Kamari należy przesiąść się w Thirze. Bilety za jeden odcinek kosztują ok. od 1 EUR do 2 EUR. Wyspę można więc zwiedzić więc za niewielkie pieniądze. Autobusy zatrzymają się nawet pomiędzy przystankami – można spokojnie wędrować.
  • Najlepszym jednak wyborem będzie wynajem auta – polecam wypożyczalnie „pozalotniskowe” – taniej, auto podstawią do hotelu, nie ma problemu z kaucjami czy ubezpieczeniem.

NEA KAMENI – SPACER PO WULKANIE

NEA KAMENI widziana z Thiry

Jeśli dotarłeś już na Santorini to nie ma opcji, aby nie dotrzeć na NEA KAMENI. Santoryn (Santorini) było niegdyś nie tylko okrągłą wyspą. Było przede wszystkim wyspą wulkaniczną, a w wyniku wielokrotnych erupcji wulkanu ukształtował się dzisiejszy jej charakter. Mamy więc takie wyspy jak: Santorini, Thirasia, Palia Kameni oraz Nea Kameni, gdzie możecie podziwiać jeden z trzynastu europejskich wulkanów, a jeśli odrzucić wulkany islandzkie oraz azorskie, to niewiele już zostanie… Tak naprawdę tylko Włochy z Etną, Vesuvio i Stromboli.

Wyprawa na Nea Kameni była częścią naszej podróży na Santorini, o czym możecie przeczytać tutaj: TOP FIVE SANTORINI

TROCHĘ HISTORII…

NEA KAMENI to najniższy wulkan Europy wznoszący się zaledwie na około 150-160 m nad poziom morza. Wulkaniczna wyspa nie jest zbyt okazała, jednakże warto znaleźć się tam choćby na chwilę. Obcowanie z czynnym wulkanem nie jest w Europie codziennością.

Cała kaldera obejmująca wyspy: Santorini, Thirasia, Nea Kameni, Palea Kameni oraz Aspronisi to teren również dzisiaj aktywny sejsmicznie. Wulkan rzeźbił ten fragment greckich Cyklad jeszcze w latach 50-tych XX wieku.

Dopływamy do NEA KAMENI

Różne źródła podają różne daty wyłonienia się NEA KAMENI z morza, ale pewne jest, że w po erupcji wulkanu w latach 1707-1711 zaistniała na dobre w krajobrazie południowych Cyklad. Chociaż… już Lucius Cassius Dio już w I wieku naszej ery wspominał o jej pojawieniu się. Aczkolwiek dzisiejsze badania wskazują jednoznacznie, iż była to PALEA KAMENI, która jest rzeczywiście starsza.

PALEA KAMENI widziana z wulkanu (NEA KAMENI)

Jako pierwszy, erupcje i pojawiające się na powierzchni morza wytwory działalności wielkiego podwodnego wulkanu, opisywał na przełomie starej i nowej ery grecki geograf Strabon. Już po jego śmierci miała miejsce pierwsza nowożytna erupcja. W latach 46-47 n.e. wyłoniła się z morza wyspa THIA, która po późniejszych erupcjach przybrała kształt dzisiejszej PALEA KAMENI. Późniejsze siedem erupcji w latach: 726, 1570-1573, 1707-1711, 1866-1870, 1925-1928, 1939-1941 oraz 1950 ukształtowany krajobraz dzisiejszej kaldery Santorini. Na jak długo..? Tego nie wie nikt! Wulkan, którego dziś serce, a raczej ognisko magmy bije około 4 kilometry pod powierzchnią morza wciąż pozostaje aktywny sejsmicznie.

WYCIECZKA NA WULKAN – OLD PORT (OLD HARBOUR)

Jak dostać się w najprostszy sposób na NEA KAMENI..? Wystarczy wykupić jeden z rejsów statkiem, by poczuć wszechogarniający zapach siarki i zobaczyć jego wyziewy. Opcji jest kilka – każda łączona z innymi atrakcjami kaldery. Za 20 EUR wybieramy opcję NEA + PALEA z hot springs.

Aby dostać się do Old Port, należy zejść lub zjechać z Thiry na wybrzeże. Spacer (w dół) zajmuje ok. 20 minut, ale nie skorzystaliśmy. Jako, że byliśmy już w tzw. niedoczasie skorzystaliśmy z jednej z szybszych opcji – kolejki gondolowej (cable car). I tutaj niespodzianka! Bilet kosztuje 6 EUR w jedną stronę, a nie da rady kupić od razu powrotnego, ani grupowego.

Gdyby ktoś wpadł na pomysł jazdy na osiołku – co zdecydowanie odradzam – cena jest taka sama jak za cable car, a zwierzak nie będzie się męczył. Zresztą, coraz mniej jest na szczęście osób, które korzystają z tej wątpliwej atrakcji.

Zjazd kolejką linową do starego portu w Thirze

Po 3 minutach i pokonaniu ponad 220 metrów różnicy poziomu dojeżdżamy do Starego Portu. Jak patrzę na te 580 schodów, które są do pokonania, to jest to „do zrobienia” zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Kwestia czasu i chęci.

OLD PORT TO CISZA I SPOKÓJ…

Stary port zwany tutaj również z angielska Old Harbour to niewielkie nabrzeże wciśnięte w ponad 200-metrowy klif. Z jednej strony ma się wrażenie kameralności, z drugiej natomiast ogromu wiszącej skały nad niewielkim bulwarem pełniącym także rolę nabrzeża dla cumujących statków. To również doskonałe miejsce na relaks i odpoczynek od gwarnej Thiry. Ciszę zakłócają tylko okresowo pasażerowie odpływających na pobliskie wyspy lub inne miasta Santorini statków.

Cisza i spokój w Old Port Thira
Przystań w Thirze (old port)

Oprócz lokalnych „armatorów” znajdziecie tutaj kilka knajpek, w których można się posilić przed lub po rejsie. W zakamarkach wąskich uliczek odnaleźć można też niewielką knajpkę z mini galerią prowadzoną przez mieszkającą tu od 15 lat Polkę. Przed rejsem pzrygotowała nam przepyszne ciepłe bagietki.

Warto wstąpić w to miejsce – przeurocza właścicielka z Polski prowadzi ten przybytek od 15 lat

JESTEŚMY NA WULKANIE!

Po około 30 minutach rejsu dopływamy do NEA KAMENI! Witają nas czarne porowate skały. Wiele niewielkich fragmentów skały pływa w wodzie – to pumeks!

Za chwilę będziemy na wulkanie

Cumowanie, mamy 1,5h na zwiedzanie tej wulkanicznej wyspy, a więc έλα (Ela)! Cała wyspa to dzisiaj obszar parku geologicznego ze stacjami sejsmologicznymi. Cały spacer zajmie ok. 1,0-1,5h. Najpierw jeszcze bilet wstępu – z tego między innymi utrzymywane jest obserwatorium sejsmologiczne i prowadzone są badania wulkanu.

Rzut oka na zatokę gdzie przycumował nasz statek

NEA KAMENI – SPACER PO WULKANIE

Ostatni rzut oka na statek i ruszamy w górę. Elewacja to około 130, a długość wulkanicznego spaceru to ponad 2 km. Zaczynamy z przewodniczką, która prowadzi nas do pierwszego krateru zwanego Mikri Kameni. Mikri Kameni była pierwszą częścią zwanej dzisiaj Nea Kameni.

Mikri Kameni – pierwotny krater – pierwszy z pięciu

Tutaj otrzymujemy wskazówki oraz podstawowe informacje. Dalej musimy radzić sobie sami.

Najstarsza część wyspy – Mikri Kameni (1)
Najstarsza część wyspy – Mikri Kameni (2)

Przed nami jeszcze cztery kratery, które niewątpliwie są również warte wspinaczki.

Wspinaczka na wulkan
Po drodze na szczyt mijamy kolejny krater
W oddali Thirasia – mniejsza siostra Santorynu

Po kilometrowym marszu na szczyt głównych kraterów czeka nas niespodzianka – unoszące się opary siarki drażnią nozdrza, a wydobywający się z dwóch otworów dym uzmysławia gdzie się znaleźliśmy. Bywają dni, kiedy na wulkan nie można wejść – jest zbyt aktywny sejsmicznie.

Główny krater
Site D, czyli jeden z kraterów na szczycie wulkanu
Widok z Nea Kameni na stolicę Santorynu – Thirę

Najbardziej sejsmicznie aktywne miejsce wulkanu nie wygląda imponująco, ale zapewniam, że dymi, a siarką czuć na całej wyspie.

Jeden z czynnych wyziewów wulkanicznych
W oddali Ia (Oia)
Do zatoki wracamy inną drogą

Na wulkanie byliśmy w czerwcu 2021 roku. Temperatury dochodziły do 35 st. C. Na szczycie nie dało się odczuć bryzy od morza, było upalnie – warto pamiętać również o butelce wody. W tych warunkach przyda się z pewnością. Szlak nie jest oznakowany, ale wydeptany – zabłądzić się nie da 🙂 Ogólnie rzecz biorąc wizyta na Nea Kameni i spacer po wulkanie to jedna z tych rzeczy, które będąc na Santorini należałoby zrobić.

PALEA KAMENI – HOT SPRINGS

Gorące źródła na PALEA KAMENI to kolejny przystanek w naszym rejsie na wulkan. Zresztą, po godzinnym eksplorowaniu wulkanu o niczym innym człowiek nie marzy. Zanurzyć się w wodzie – nawet ciepłej jest przyjemnością samą w sobie.

Hot Springs na Palea Kameni to nic innego jak siarkowe źródła, jakich w przypadku tych wulkanicznych wysp jest sporo. To miejsce jest akurat zagospodarowane turystycznie, więc stanowi jedną z czynnych atrakcji.

Wszystkie statki płyną do hot springs na Palea Kameni 🙂

Przy samych wybrzeżach Nea Kameni, ztego co mówili lokalsi, też się znajdzie kilka takich gorących źródełek. Jeśli chodzi o ich umiejscowienie na skali „hot” jest znacznym naduzyciem. Owszem, jest cieplej, ale odczuwalnie to kilka stopni. Wydaje się, że możemy mówić o różnicy 5-6 st. C.

Przy brzegu znajduje się kaplica św. Mikołaja

Źródła siarkowe mają dobroczynny wpływ na skórę, więc poza schłodzeniem się najpierw w „zimnej” wodzie, mamy coś więcej dla ciała.

Całość tej imprezy wygląda mniej więcej następująco:

Statek przypływa do zatoki, tam skaczesz z pokładu do wody i następnie już samodzielnie płyniesz jak najdalej. Im większa zmiana koloru wody i większa woń siarki, tym robi się cieplej i zaczyna to przypominać zabiegi w sanatorium w Solcu Zdrój!

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • wykupienie standardowego rejsu na Nea Kameni to najlepszy i najtańszy sposób na zwinie wulkanu
  • ceny zaczynają się od 20 EUR za Nea Kameni + gorące źródła (hot springs) na Palea Kameni
  • cena cable car na trasie Thira – Old Port – 6 EUR OW (nie ma biletów RT)
  • można też łączyć zwiedzanie wulkanu z rejsem na Thirasię
  • większość rejsów startuje ze starego portu (Old Port) w Thirze, ale można też wypłynąć z Athinios Port, do którego przybijają promy i wycieczkowce
  • rejs wykupicie w hotelu lub w jednym z biur turystycznych – ceny wszędzie takie same; również ewentualny last minute w porcie też cenowo bez zmian
  • na najkrótszą opcję należy przeznaczyć około 3 godzin, jeśli dorzucimy do tego również zwiedzanie Thirasi, to czas wydłuży się do około 6-7 godzin
  • na wulkan najlepiej zaopatrzyć się w lekkie sportowe obuwie, choć „klapkarzy” nie brakuje nigdy
  • bilet wstępu – płatny na wyspie – 5 EUR (cash or card)
  • gorące źródła nie są tak gorące jak w reklamie – realnie różnica temperatury wody sięga około 5-7 st C

MANCHESTER WIDZIANY PRZEZ PRYZMAT ETIHAD STADIUM

Etihad Stadium – mekka fanów MC

Z Liverpoolu do Manchsteru jest zaledwie 30 mil, a podróż couchem zajmuje nie więcej niż 50-60 minut. Wszystko zależy od korków na łączącej oba miasta autostradzie M62. Autobus zatrzymuje się przy Chorlton Road – głównym dworcu autobusowym miasta (Manchester Couch Station). A Portland Street, w pobliżu której jest MCS to praktycznie centrum Manchesteru.

W październiku 2019 roku pogoda była typowo angielska w tej części wysp brytyjskich. Trochę chłodno, trochę deszczowo, ale bez zjawisk ekstremalnych. Podróż szybka i komfortowa i „lądujemy” w Manchesterze.

Jako, że post ten tworzę w styczniu 2021 roku, to pozwolę sobie na zadanie jednego pytania. Czy wiecie jakie jest jedno z miast partnerskich Manchesteru..? Tak, chodzi o Wuhan! 😉

MANCHESTER – TROCHĘ HISTORII

Manchester to jedno z najstarszych miast Anglii. Daleko mu co prawda do Colchester (założone w 77 roku n.e.), ale rok 1086 również robi wrażenie. Zwłaszcza, że pierwsze wzmianki o obozie/osadzie pochodzą z V wieku n.e. Manchester zwany był w Anglii miastem bawełny, a od XVIII wieku, w trakcie rewolucji przemysłowej, stał się jednym z symboli nie tylko Anglii, ale też zmieniającego się świata. Z najnowszej historii, którą znamy nie zapominajmy o tragedii, która wydarzyła się 22. maja 2017 roku – po koncercie Ariany Grande eksplodował ładunek wybuchowy. Zginęły 23 osoby, w tym 2 Polaków.

Poza historią, czy wiece, że:

  • w mieście przed swoją śmiercią koncertował Fryderyk Chopin,
  • Chetham’s Library to najstarsza w świecie anglosaskim biblioteka publiczna (XVII wiek),
  • Manchester to miasto, gdzie stworzono pierwszy komputer (1948 rok),
  • do Manchetseru prowadziła pierwsza linia kolejowa na świecie (z Liverpoolu w 1830 roku),
  • jeśli Europa miała swoje Waterloo, to Manchester miał swoje Peterloo (1819 rok),
  • to właśnie w Manchesterze ma swoją siedzibę najstarsza na Wyspach orkiestra symfoniczna (rok założenia – 1857!),
  • 25 laureatów nagrody Nobla edukowało się w Manchesterze, a konkretnie na University of Manchester,
  • o mieście partnerskim (było wyżej) po tych pięknych wspominkach nie już więcej nie wspomnę…

KRÓTKI SPACER, BO CZASU NIESTETY NIEWIELE

Wysiadając przy Portland Street znajdujemy się w centrum miasta. Jeśli w książkach z historii czytaliście o Manchesterze jako mieście przemysłowym, to już pierwszy look weryfikuje te wspomnienia. Jeszcze w latach 90-tych XX wieku zaczęła się transformacja miasta. Dzisiaj Manchester to miasto usług finansowych edukacji nastawione na komfort życia mieszkańców.

First look na Manchester
Statua Wellingtona przy Piccadilly / róg Portland st.

Na rogu Chatnam Street oraz Piccadilly znajduje się siedziba jednego z najstarszych manchesterskich banków – Union Bank of Manchester, który prowadził działalność od 1836 do 1940 roku.

Stara siedziba Union Bank of Manchester
Manchester – śródmieście

Przy Faulkner street znajdziecie symboliczny łuk chiński oznaczający wejście do chinatown. Podobno to drugie na Wyspach Brytyjskich chinatown pod względem wielkości. Dla mnie sprawiało wrażenie lekko wymarłego. Spokój i cisza to nie są wyznaczniki chinatown jakie znam. W dzielnicy znajdziecie oczywiście wszystko co chińskie – knajpki z jedzeniem, małe sklepiki i duże hurtownie.

Manchesterskie chinatown

Centrum miasta pełne jest postindustrialnych budynków z XIX oraz XX wieku. Typowa zabudowa dla wielu angielskich miast. Ma to swój niezaprzeczalny urok, a dodatkowo nadaje miastu specyficzną atmosferę.

(Post)industrialna zabudowa Manchesteru przypomina o jego przemysłowej historii
Urocze prawda..?
Manchester widziany zza okien coucha

Manchester to nie tylko stary postindustrializm w architekturze, ale też modernizm i nowoczesność. Niestety nie tym razem, gdyż cel wizyty był inny, ale z chęcią pochodziłbym jeszcze po tym 6. pod względem liczby mieszkańców mieście Wielkiej Brytanii.

6 GBP za dzień parkowania – taniej niż w PL!
Połączenie starego z nowym również wypada nieźle

THE OLD MONKEY – MANCHESTERSKI PUB ZALICZONY

The Old Monkey, można zjeść, ale można też wypić angielskie piwo

Skoro już zaliczyliśmy liverpoolskie puby, to należało również odwiedzić ten tradycyjny angielski przybytek również w Manchesterze. The Old Monkey jest właśnie takim miejscem. Z wystrojem, klimatem oraz klientelą.

Napijemy się do 22.00, ale zjemy tylko do 19.00, oczywiście zgodnie z pubową tradycją

Zamawiamy po pincie lokalnego beera z lekkimi zakąskami i tak spędzamy chwile popołudnia w Manchesterze.

Nie ma to jak piwo w pubie – szczególnie jeśli jest to Diamond Lager z beczki

Jakby nie było 5-procentowy Diamond Lager z własnego browaru Josepha Holta to jeden z najlepszych lagerów, jakie miałem w życiu spożywać. Dwukrotnie został uznano go za najlepszego lagera premium na świecie podczas International Brewing Awards – w latach 2013 oraz 2017.

Piwo w swojej barwie słomkowe, z lekką pianą, która jednakże utrzymuje się w szklance. W smaku orzeźwiające z lekką nutą owocową. Goryczka niewielka, acz wyczuwalna, ale dobrze skomponowana ze słodyczą. Dla mnie – 4,5/5 wśród lagerów.

MANCHESTER CITY – JEDNA Z DWÓCH PIŁKARSKICH HISTORII MIASTA

Welcome to Manchester City

Nie będzie w tym odrobiny przesady jeśli powiem, że Manchester to miasto piłki nożnej. Jest oczywiście muzeum poświęcone temu sportowi; przede wszystkim są jednak dwa legendarne kluby. Pomimo, że moje piłkarskie sympatie są od wielu lat umiejscowione są 35 mil stąd, to oczywiście nie odmówiłem sobie możliwości zwiedzenia tego miejsca.

Manchester City F.C. to odwieczny rywal dwa lata starszego Manchester United F.C. Jeśli jednak zauważymy, że korzenie tego pierwszego sięgają 1880 roku, a tego drugiego 1878 roku, to coż to jest wobec historii, jaką oba kluby zapisały w angielskiej piłce.

W swojej długiej historii the citizens zdobyli wiele tytułów, a magiczną liczbą pozostaje dla nich chyba „6”. 6x wygrali ligę, 6x zdobyli puchar ligi, 6x wygrali superpuchar. Największe sukcesy to oczywiście druga dekada XXI wieku. Niewątpliwe sukcesy zaczęły się, gdy w 2009 roku głównym sponsorem klubu zostały linie lotnicze Etihad Airways. Niezapominajmy też o latach 1968-1973, gdy klub również odnosił liczne sukcesy.

ZWIEDZANIE ETIHAD STADIUM

Bezsprzecznie przed wizytą w Manchesterze złożyliśmy order na zwiedzanie stadionu. Cała impreza trwa około 2-2,5h. Przewodnik oprowadza zwiedzających począwszy od klubowego sklepu, przez szatnie, odnowę biologiczną, tunel, trybuny, ławkę trenerską i loże prasowe, vipowskie oraz inne miejsca związane z historią klubu.

City Store – nieodłączny fragment każdego piłkarskiego biznesu

No to zaczynamy tour po Etihad Stadium!

City Square – tutaj można spotkać się ze swoimi idolami, ale również obejrzeć mecz na zewnątrz
Szatnia gości – pierwsza od prawej koszulka LFC – moja ulubiona
Sala treningowa
Jedno z najważniejszych pomieszczeń – szatnia gospodarzy
To również miejsce meczowych odpraw.
Tunel – ostanie chwilę przed wyjściem na murawę
Stąd już nie ma odwrotu 🙂
Tak to wygląda pomiędzy meczami
Utrzymanie murawy to zaawansowany przemysł
W głębi, nad tunelem, loże prasowe oraz vipowskie
Ławka trenerska/rezerwowych – dzisiaj jeden z tych „tronów” należy do Pepa Guardioli
Tak to widzą meczowi komentatorzy

Ostatni punkt wizyty to odwiedziny w press-room. Miejsce, gdzie odbywają się pomeczowe konferencje prasowe. A tam..? Niespodzianka! Jeśli ktoś jest ciekawy – jest tylko jeden sposób na sprawdzenie – odwiedzić Etihad Stadium.

MACHESTER – INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • Aby dostać się z Liverpoolu do Manchesteru mamy dwie możliwości – bus or train. W związku z tym, że hotel mieliśmy przy dokach, to zdecydowaliśmy się na opcję autobusową.
  • Autobusy (couches) odjeżdżają z LIVERPOOL ONE – jednej z centralnych stacji autobusowych w centrum miasta. Wybraliśmy NATIONAL EXPRESS, a bilety (w tej samej cenie można nabyć zarówno w automatach, jak również kasach (drożej będzie u drivera w autobusie)
  • Druga opcja to pociąg z Lime Street w Liverpoolu do Oxford Road Station w Manchesterze.
  • Żeby dostać się na Etihad Stadium najlepiej wsiąść w kolejkę BLUE LINE – trasa z Piccadilly do mekki fanów MC zajmuje nie więcej niż 15 minut.
  • Opis szynowego transportu w Manchesterze znajdziecie tutaj: tfgm.com.
  • Cennik na transport publiczny w Mancheterze w październiku 2019 roku przedstawiał się następująco:
Cennik biletów komunikacji miejskiej w Manchesterze