LAZUROWE SMAKI

2 dni to niewiele aby zapoznać się z kuchnią Lazurowego Wybrzeża. Jesteśmy nad morzem, więc poza typowymi francuskimi przysmakami mamy bogactwo nie tylko tego co na lądzie, ale też tego co w wodzie. Dodatkowo mamy przecież sąsiedztwo włoskiej Ligurii. Jeśli uświadomimy sobie, że Nicea dopiero od 1860 roku została trwale włączona w granice Francji, to musi powstać fantastyczna kulinarna mieszanka smaków.

Niestety niecałe 48h w Nicei nie pozwoliło na zapoznanie się bogactwem lokalnych smaków. A przecież zaliczyliśmy też Monte Carlo. Krótki pobyt w Nicei opisuję tutaj: http://7mildalej.pl/weekendowa-nicea/. Kilka lazurowych smakołyków udało nam się jednak pochłonąć. Na pierwszy rzut:

MONAKIJSKIE ŚWIEŻOŚCI

Przed niedzielnym południem wybraliśmy się w odwiedziny do… Monte Carlo. W związku z faktem, że pogoda nie była dla nas zbyt gościnna odwiedziliśmy Caffè Milano – Restaurant Monaco przy sławetnym zakręcie nr 12. W Monako wszystko kojarzy się z trzema rzeczami: F1, F1 i jeszcze raz… pieniędzmi.

Pora by zjeść coś treściwego jeszcze nie nadeszła, poza tym w planie był spacer ulicami Monte Carlo. Wybór więc mógł być tylko jeden – zapoznamy się z sałatkami „na bogato”. Pierwsze zaskoczenie – zamiast tradycyjnej karty otrzymujemy… tablety z menu. Klikanie zamiast wertowania – znak czasów. Wnętrze knajpy – bardzo przyjemne utrzymane, jak to nazywam, w lekkim jachtowym stylu. W końcu widok zobowiązuje; za oknem port jachtowy w Monte Carlo.

CAESAR

Zamawiamy znaną w całym świecie sałatkę – Caesara. Sałatkę wymyślił mieszkający w Meksyku Włoch – Caesar Cardini. Prowadził tam swoją restaurację i pewnego razu, z braku produktów i potrzeby chwili wymyślił prostą sałatkę, która do dzisiaj króluje na stołach w wielu regionach świata. Tak głosi przynajmniej jedna z legend.

Caesar – włoska inwencja kulinarna w wersji monakijskiej

Oryginalna wersja Cezara była przyrządzana z: sałaty rzymskiej, parmezanu, grzanek, do tego sos Worcestershire, sok z cytryny, oliwa czosnkowa, surowe jajko oraz sól i pieprz. Z czasem dodano kurczaka (chyba dzisiaj najpopularniejsza wersja) lub anchois (podobno pomysł francuski). To, co zaserwowano w Caffe Milano było zgodne z pierwowzorem, z tym, że zamiast kurczaka były tam plastry boczku. Boczek zgrillowano na chrupko. Gdybym miał obstawiać, to był to speck lub guanciale z akcentem na to pierwsze. Bardziej przypominało to podwędzany speck z Trentino. Całość – w smaku super, wyważone, o lekko cytrynowej nucie.

CHORIZO

Gdzie to chorizo..?

Pomimo swojej nazwy ta sałatka to wersja prawie vege. Prawie jest rzeczywiście różnicą, ale kompozycja rukoli z parmezanem oraz orzechami włoskimi była nowością w naszym menu. Chorizo też się znalazło i chociaż na talerzu było w mniejszości, to swój aromat pozostawiało. Takiego mixa z aksamitnym sosem jeszcze nie smakowaliśmy.

Do tego wybraliśmy butelkę włoskiego białego wina. W końcu to knajpa prowadzona i zarządzana przez Włochów. Kilka słów podsumowania. CAFFE MILANO jest bardzo wysoko oceniana począwszy od 4,4 (google) do 5,0 (tripadvisor). Nie mieliśmy okazji skosztować głównych dań, to te, które otrzymaliśmy były więcej niż poprawne. Na stół wjechała woda mineralna (ale wcześniej nas uprzedzono, a raczej poinformowano). Obsługa szalenie miła, zainteresowana, ale nie nachalna. Czas oczekiwania – w normie. Jeśli do tego dodamy widok za oknem, mamy komplet. Ceny..? O pieniądzach w Monte Carlo się nie dyskutuje, w Monte Carlo pieniądze się po prostu ma…

SAŁATKA NICEJSKA (Salade niçoise lub la salada nissarda)

Sałatka nicejska w La Trattoria du Palais

Być w Nicei i nie spróbować potrawy, z której to miasto słynie, to jak być w Krakowie i nie zobaczyć Wawelu. Sałatkę zna chyba każdy. Przypomnę, że obowiązkowo należy przygotować ją w oparciu o pomidory, sałatę rzymską, anchois oraz oliwę z oliwek – takie były początki i jej bardzo purystyczna wersja. Robili ją na ogół mniej zamożni mieszkańcy, więc wersje na bogato pojawiały się później. Swoje do tego dołożyli też szefowie kuchni. Pierwsza, którą zjadłem w La Trattoria du Palais w Nicei była rozbudowana w stosunku do XIX-wiecznego pierwowzoru. Obecne były również: jajka, czerwona papryka, rzodkiewki, oliwki oraz tuńczyk. A wszystko to przy udziale niewielkiej ilości sosu winegret. Bardziej dominująca była w potrawie oliwa z oliwek niż sos. Porcja olbrzymia, mogąca służyć wręcz za danie obiadowe!

DAUBE NICOISE (DOBA A LA NISSARDA)

Daube nicoise

Przysmak prowansalskiej kuchni: Daube nicoise to typowe danie lokalne. Rodzaj gulaszu sporządzany w oparciu o duszoną, w czerwonym winie, wołowinę. Aby danie było pełne swego smaku i aromatu dodaje się marchewkę, garni, czosnek, bekon oraz solidnie przyprawia – między innymi pieprzem cayenne. Nie może też zabraknąć miejscowych grzybów – najlepiej prawdziwków. W niektórych przepisach obecny jest również naparstek koniaku.

W każdym razie, gulasz był doskonały – miękki, aromatyczny a towarzyszyły mu ziemniaczane kluseczki, a’la nasze kopytka, ale zdecydowanie o konsystencji purée.

AïOLI DE CABILLAUD

Aioli de Cabillaud

Cabillaud czyli nasz swojski dorsz, ale ten niekoniecznie swojski, bo na pewno nie jest to pomuchla (Kaszubi wiedzą…). Bardziej obstawiałbym dorsza atlantyckiego. Tak czy inaczej został podany na ziemniaczanym purée z lekkim sosem aioli. I tym razem wszystko doskonale skomponowane.

Powyższe przysmaki mieliśmy okazję kosztować w LOU KALU. To jeden z tych przybytków, które na kulinarnej mapie Nicei, najlepiej karmią. O godzinie 13-tej siedzieli w niej tylko Francuzi sącząc piwo (w większości) lub wino (w mniejszości) i jedząc le déjeuner.

W karcie było tez oczywiście miejscowe wino – Winnice Pays du Var leżą w bliskiej odległości od Nicei produkują białe wina na bazie szczepów grenache blanc, roussanne, ugni blanc, chardonnay. Zamówiliśmy un pichet (dzbanek) nie żałowaliśmy. Wina te sprzedawane są głównie lokalnie, a cała produkcja nie przekracza 250.000 hektolitrów rocznie.

Lokalne wino z winnic departamentu Var

TROCHĘ O TYM, CZEGO NIE SKOSZTOWAŁEM W NICEI

Kuchnia nadmorskich Alp (Alpes Maritimes) jest różnorodna. Doskonałe i sycące mięsa, ryby i frutti di mare, do tego lokalne przysmaki. Trafiliśmy (w Nicei) do dwóch restauracji – prowadzonej przez Francuzów – Lou Kalu oraz przez Włochów – La Trattoria du Palais. Obie mogę polecić, a i budżetu nie zrujnują.

Charakterystyczna cecha dla lazurowego wybrzeża to silne przenikanie włoskich wpływów kulinarnych. Wszechobecna jest oczywiście włoska pizza na sposób francuski. Ale Nicea to również lokalne potrawy, których nie zdążyłem spróbować, ale gdy wrócę, nie ominę ich. To co charakterystyczne dla nicejskich kulinariów to:

PAN-BAGNAT – czyli chleb na mokro – nic innego jak sałatka nicejska w bułce lub bagietce

PISSALADIERE – cebulowa tarta z oliwkami oraz anchois – sprzedawana jako przekąska, starter lub plat à emporter (na wynos)

SOCCA – taki chlebek (niektórzy mówią: naleśnik) z mąki z ciecierzycy. Podobny jadałem we Włoszech pod nazwą cecina (jeśli dobrze pamiętam). Podobnie jak pissaladiere najczęściej sprzedawany albo jak włoskie pizze al taglio, czyli w kawałkach albo typowy street-food.

PARYŻ TROCHĘ OD KUCHNI…

Kuchnia francuska od lat wyznacza trendy kulinarne. Jej bogactwo – począwszy od skorupiaków, ślimaków, owoców morza, żabich udek do zupy cebulowej, coq au vin ratatouille, crepsów czy crème brûlée na deser. Wina i sery – jej bogactwo stanowiło i stanowi kierunek innych kuchni europejskich. Istnieje coś takiego jak lista Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości – i tam jako jedna z pierwszych, obok kuchni śródziemnomorskich została wpisana francuska sztuka kulinarna. Nie kto inny, jak André Michelin wymyślił przewodnik (w 1900 roku) dla podróżujących kierowców gdzie zatankować przespać się czy zjeść – dzisiaj gwiazdki Michelina kojarzone są na ogół z restauracjami – wszystko wróciło więc do kuchni… Kuchnia francuska jest lekka, słodko-wytrawna, wykwintna, ale też fantazyjna. Kuchnia francuska z prostych, wiejskich dań potrafiła uczynić obowiązujący kanon.

Jeśli szukać na świecie świętego graala kulinariów, to jak sądzę należałoby odwiedzić właśnie Francję. Ile z tego jest prawdy…? Mieliśmy okazję sprawdzić w trakcie naszego jesiennego wyjazdu (http://7mildalej.pl/jesienny-paryz-subiektywnie/).


Od czego zaczynamy kulinarną część naszej podróży po Paryżu..? Łamiemy tradycję – cydr z bio-jabłek + piwo z wyższej półki w stylu belgijskim zamiast wina – skoro Francja, to wino będziemy pić codzienne, a francuski cydr ma piękną i długą historię, więc również należy go skosztować. Poza tym byłem ciekawy porównania z cydrem mojej własnej domowej produkcji. Francuskie cydry mają swoją historię sięgającą głębokiego średniowiecza, a ich upowszechnienie, a raczej upowszechnienie ich spożycia datuje się na XIV wiek.

Ten zakupiony w małym sklepiku z alkoholami nieopodal hotelu – CLOS DES CITOTS, produkowany w małym gospodarstwie o tej samej nazwie na północy Francji, niedaleko Rouen – był w mojej ocenie zbyt słodki, chociaż jego zgazowanie mieściło się w normie. Nie był również zalkoholizowany, co jest bolączką wielu polskich cydrów – na ogół zgazowana słodycz zalatujaca alkoholem. Dla mnie ideał cydru, to lekki wytrawny smak i niewielka liczba drobnych bąbelków dwutlenku węgla. Cydr pewnie przyjechał do Paryża ciężarówką, chociaż cydry z północnej Francji były do stolicy Francji spławiane Sekwaną właśnie już w XIV wieku. Moda na cydry ożyła we Francji w latach 60-tych XIX wieku, gdy plantacje win zaatakowała mszyca, która zniszczyła olbrzymie połacie upraw.

Stwierdziłem, że mojego cydru z jabłek czy gruszek wstydzić się nie muszę – mogę jechać do Francji i założyć wytwórnię cydru 😉

Jeśli chodzi o piwo – MOULIN D’ASCQ – przyjechało, a jakże – zgodnie ze swoim historycznym pochodzeniem z małego browaru rzemieślniczego założonego w 1999 roku nieopodal belgijskiej granicy. Jeśli francuskie piwo – to tylko z belgijskiego pogranicza. Typowe piwo górnej fermentacji – 6,2% – z mieszanki słodów ciemnych i jasnych o lekko korzennej nucie. Piana obfita, gęsta. Średnio-ciężkie. Nie myślałem, że posmakuje mi francuskie piwo, a jednak – duży „+”.

Jeszcze tego samego wieczoru postanawiamy na wieczorny spacer udać się pod wieżę Eiffla – tam oczekuje na nas mała przekąska – paryski fast-food – crêpes czyli naleśniki.

Crêperie spotkacie na każdym kroku – jedne jak fast-foodowe budki (vide: pod wieżą Eiffla), inne jak małe bistra albo duże knajpy. Cechą wspólną jest cienkie ciasto wylewane na gorącą płytę. Składniki typowe: mleko (bywa też naleśnikowe ciasto robione na piwie albo wodzie mineralnej), mąka, cukier puder, jajko. Zawsze przygotowywane na świeżo, a nadzienie to już tylko i wyłącznie inwencja kucharza lub konsumenta: dżem, marmolada, krem, cokolwiek, co da się w środku umieścić. Na słodko i wytrawnie. Małe i duże. Z lodami, z szynką, z jajkiem I odwieczne pytanie – jak są w Paryżu złożone..? W trójkąt czy w rulon..? A może jeszcze w inny fantazyjny sposób..? Choć statystycznie wygrywa „trójkąt”, to wszystkie odpowiedzi są prawidłowe! Ceny zaczynają się od 3 EUR – w zależności od miejsca, rodzaju, wielkości porcji (przeciętnie za 4-6 EUR).

Jako ciekawostkę – przenosząc się na chwilę z Paryża do Warszawy – przytoczę fakt, że w latach 90-tych XX wieku na ulicy S. Dubois była siedziba nieistniejącego już banku BISE – banku z kapitałem francuskim, gdzie Francuzi „uczyli” Polaków nowego podejścia do bankowości. I chyba z tego właśnie tytułu mieściła się tam pierwsza creperia, jaką dane było mi odwiedzić, a była to naleśnikarnia z gorącym rozgrzanym blatem, gdzie grubość ciasta uzyskiwano za pomocą szpatułki z wałeczkiem – cienkie ciasto na wzór francuski!

Wracając spod wieży Eiffla wpadamy na wieczornego drinka do Beer Station w pobliżu Łuku Triumfalnego (przy Avenue Mac-Mahon).

Z lokalsami oglądamy mecz i stawiamy pierwsze kroki, a raczej słowa w języku francuskim. Knajpkę możemy polecić na piwo czy drinka – miła obsługa, czynna do późnej nocy. Jak każda szanująca się knajpa ma też swojego kota, z którym dogadujemy się ponad językami.

Na wieży Eiffla jest restauracja oraz bar z przekąskami – zestaw i ceny – jak niżej – czyli kawa + do wyboru kanapka/bagietka/tost – 13-14 EUR. To, że cena rośnie z wysokością, to jest typowe dla wszystkich światowych wież – zawsze jak wjeżdżam i coś jem, to mam wrażenie, że to jedzenie dostarczyli szerpowie po miesięcznej wspinaczce.

Zupa cebulowa (soupe a l’oigon) lub po prostu l’oigon, czyli coś, co gości u nas na stole od wielu lat. Przygotowujemy ją na sposób francuski, z winem, grzanką i serem. Naszej pierwszej l’oigon na francuskiej ziemi spróbowaliśmy w małej knajpce na Montparnasse. Wybór, a raczej głód skierował nas do „Zéro Zéro Sèvres” przy 46 Rue de Sèvres. W końcu 13-14 godzina to czas francuskiego „le dejeuner” (obiadu).

Zupa cebulowa została wymyślona przez francuskich kupców i sprzedawców, którzy rozgrzewali się nią w chłodne poranki na bazarach i targach. Przez lata zawędrowała z paryskich bazarów na stoły w restauracjach i domach Europy.

Zamówiliśmy zupkę oraz karafkę białego wina, w pakiecie otrzymaliśmy zestaw jak wyżej. Obsługa w knajpce – bardzo miła, czas oczekiwania w normie. Sama zupa – totalnie nas zadowoliła, jej smak podkreślony był oczywiście wytrawnym, białym winem w ilości, którą ewidentnie dało się wyczuć; całości jej smaku dopełniał ser – doskonale zapieczony, ale jednak puszysty w środku. W Polsce zawsze mamy problem. Szukamy odpowiedniego sera, choć już we francuskich sieciach bywają takie, które tej zupie nadają pierwotny smak. Dla nas – bomba!

Sobotnią kolację przy świecach organizujemy w Le Franc-Tireur (34 Rue d’Armaillé) nieopodal hotelu. Mamy ochotę na francuskie ptactwo – zamawiamy kaczkę z pieczonymi ziemniakami oraz

opiekanego kurczaka na ziemniaczano-maślanym purée,

butelkę czerwonego Les Darons z Langwedocji – rocznik 2015 od ich sommeliera

Zacznę od wina, zapadło w pamięć i kubeczki smakowe. Genialne, zrobione na blendowanych szczepach: – 75% grenache, 20% syrah, 5% carignan. Pełny, głęboki, ciemny kolor – 13,5% alkoholu. Lekko jedwabiste, nuta smakowa idąca w borówki, jeżyny, wiśnie. Odpowiednia kwasowość, namiastka bardzo dobrej apelacji.

Jeśli chodzi o kaczkę, nóżka dobrze wypieczona, z wierzchu chrupka, wewnątrz miękka,  aksamitna, przyprawiona na nutę ziołową. Kurczak nie przypominał w smaku absolutnie polskich kurczaków, nawet wiejskich. Mięso zwarte, bardziej przypominał indyka lub jakieś dzikie ptactwo. Ziemniaczane purée miękkie o maślanym smaku.

Knajpkę możemy polecić – obsługa miła, woda + grzanki w cenie. Dwie miłe kelnerki miały jednak problem z językiem angielskim, więc byliśmy zdani na nasz francusko-podobny 😉 Wyszliśmy zadowoleni.

Jeśli chodzi o uliczne street-foodowe jedzenie, to na Pigalle, Montmartre znajdziecie zagłębie kebabowe – ceny kompletnie przystępne:

Za kebaba w picie zapłacicie od 4 do 7 EUR.

Paryż to nie tylko restauracje, brasserie, ale też wyspecjalizowane sklepiki, np. z serami

Jak dla mnie miłośnika tego żółtego, białego, pleśniowego szaleństwa – istny raj lub mięsiwa:

dla tych co wolą słodkie zamiast wytrawnego też się coś znajdzie:

Nie spróbowaliśmy wielu francuskich przysmaków, ale 4 dni to nie jest czas, gdzie można ogarnąć bogactwo francuskiej kuchni. Ślimaki, żabie udka, owoce morza. To już próbowaliśmy we francuskich restauracjach w Polsce. To co zjedliśmy w Paryżu było bardzo smaczne. Zupa cebulowa – trafiliśmy na doskonałą jej wersję. Wszędzie jedzenie było świeże i nie było napakowane konserwantami – wiem, co mówię. Kuchnia jest rzeczywiście lekka.

W zeszłym roku miałem olbrzymią przyjemność być zaproszonym przez jeden z banków na warsztaty kulinarne prowadzone przez kucharzy praktykujących we Francji, gdzie nauczyłem się przyrządzania między innymi coq au vin (kurczak w winie) czy croque (francuskich tostów) – wypróbowane na gościach i domownikach – nie omieszkam za jakiś pochwalić się moimi osiągnięciami z francuskiej kuchni na vlogu;)

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

  1. Nigdy nie żywimy się budżetowo za granicą – próbujemy lokalnego street-foodu, ale też szukamy specjałów narodowych i regionalnych kuchni w restauracjach. Podobnie było w Paryżu i do tego namawiamy każdego; życie jest zbyt krótkie, a na świecie tyle pyszności.
  2. Ceny street-foodu są na każdą kieszeń: 4 EUR za crepsa, 4-5 EUR za kebab (dobry, marokański).
  3. Butelkę niezłego wina można zamówić od 12 EUR, za 16-18 EUR. Jest znacznie lepsze niż jego cenowy odpowiednik w warszawskich knajpach.
  4. Cena lokalnego piwa w restauracjach – od 3,90 EUR za 0,5L.
  5. Za 2x cebulowa + karafka wina – 30 EUR (w brasserie na Montparnasse); a za naszą sobotnią kolację z bardzo dobrym winem zapłaciliśmy 55 EUR.
  6. Tańsze knajpki i bary – przykład karty na Montmartre poniżej – nie zrujnują nawet studenckiego portfela:
  7. Ceny w sklepach – można w mieście szukać mini Carrefourów – ceny żywności lekko wyższe niż w Polsce – trzeba doliczyć ok. 15-25%; nadające się do spożycia wino da się kupić od 4,50 EUR:
    1. woda mineralna (perlage) 1L – 1,12 EUR (mały sklepik)
    2. woda mineralna 1L – 0,60 EUR (carrefour)
    3. bagietka duża – 0,55 EUR (carrefour)
    4. piwo Desperados 0,65L – 2,90 EUR
    5. serek raclette (kawałek) – 3,30 EUR
    6. duża kanapka/bagietka na ciepło (barek na lotnisku BVA) – 5,20-5,50 EUR.
  8. Kawa w kafejkach – stosunkowo tania – od ok. 2,00 EUR.