WAKACJE NA CYPRZE

Wakacje na Cyprze nie miały polegać na leżeniu na plaży w Ayia Napa. Jadąc do nowego kraju, staram się go zrozumieć, a zrozumieć Cypr, to zrozumieć jego historię. Tego nie da się zrobić bez odwiedzenia obu części wyspy. Wyspa, na której, według legendy, urodziła się Afrodyta oferuje góry i morze. Obok cudnych plaż, szlaki trekkingowe, zabytki oraz aktywny wypoczynek. Niestety ten piękny zakątek jest dzisiaj podzieloay politycznie i narodowościowo. Wyspą władali Fenicjanie, Asyryjczycy, Persowie, Grecy (Aleksander Wielki), a także templariusze. Cypr należał do Cesarstwa Rzymskiego oraz Bizantyjskiego. Przez wieki była pod panowaniem angielskim (władcą był między innymi Ryszard Lwie Serce) czy też francuskim (ród Lusignanów), by później dostać się pod berło osmańskich Turków.

Cały ten tygiel narodowościowy oraz religijny – starcie chrześcijaństwa z islamem, musiało doprowadzić do tragicznych wydarzeń roku 1974. Na ten moment sytuacja na wyspie wydaje się być nieodwracalna, a przecież wszystko jest bardziej paradoksalne niż mogłoby się wydawać. „Walczące” ze sobą kraje są przecież razem w NATO, jeden z nich jest członkiem UE, drugi aspiruje.

Pomysł na Cypr zrodził się w ostatniej chwili, chociaż podchodziłem do tego kierunku nie jeden raz, a przewodniki oraz internet były niejednokrotnie czytane. Domowe negocjacje dotyczące struktury tego wyjazdu – ile dni lenistwa, a ile zwiedzania i aktywności – zakończyły się dopiero na Okęciu. Już sam lot na trasie WAW-ZRH-LCA-VIE-WAW z dłuższymi lub krótszymi stopami w Zurychu (czytaj:  http://7mildalej.pl/over-stop-w-zurichu/) oraz Wiedniu (http://7mildalej.pl/4-godziny-w-wiedniu-czyli-kurze-over-stop/) dał mi możliwość ułożenia ciekawej podróży i odwiedzenia dodatkowych miejsc.

Plan podróży był następujący:

  • WAW-ZRH – nocleg w Szwajcarii (całe popołudnie i wieczór w Zurychu),
  • ZRH-LCA (Larnaka, wypożyczenie auta i jazda do Kyrenii na północy wyspy),
  • Cypr – koniecznie: Kyrenia, góry Troodos, Lefkosia – podzielona stolica wyspy, Famagusta, Karpaz + to, na co starczy czasu na północnym wybrzeżu,
  • LCA-VIE – krótki over-stop, ale z wiedeńską kawą, apfelstrudlem i wiener würstlem
  • VIE-WAW – nareszcie w domu (planujemy następny wyjazd)!

Lot ZRH-LCA EDELWEISS, lotnisko w Larnace

Z Zurychu do Larnaki lecimy A320 szwajcarskiego EDELWEISSA w klasie ECONOMY. Komfort, obsługa, posiłek – za to należy wystawić wysokie noty. Ekrany monitorów podwieszane co kilka rzędów – wyświetlano trasę lotu oraz informacje turystyczne. Cabin crew uśmiechnięta i bardzo miła. Był to mój pierwszy lot EDELWEISSEM – dla mnie – duży plus.

Pitch wynosi 30 cali, width = 18; oparcia rozkładane.

W czasie lotu podano śniadanie (ok. godziny 7.00, czyli po 35 minutach lotu) oraz słodką przekąskę. Dodatkowo możliwe było zamówienie dodatkowego napoju free.

Wylądowaliśmy przed czasem, wybordowanie w LCA z rękawa. Lotnisko jest kameralne, ma jeden pas startowy malowniczo położony nad morzem wzdłuż wybrzeża. Obsługuje ok 7-8 mln pasażerów rocznie, z czego znaczną część w sezonie letnim, ale nie licząc dłuższego oczekiwania na bagaż, innych niedogodności nie zauważyłem.

W Larnace szybki, obowiązkowy pass control (bez pieczątek), w końcu odbieramy opóźniony bagaż – jeszcze tylko rent-a-car, gdzie bardzo szybko i sprawnie przekazują nam auto z czerwonymi tablicami, które będzie nam służyło przez najbliższe 10 dni.

Lefkosia (Nikozja), granica, Kyrenia (Girne), Lapta

Pakujemy walizki, wyjeżdżamy na autostradę i pędzimy autostradą do Nikozji, żeby przedostać się na północną stronę wyspy. Najkrótsza droga do Kyrenii prowadzi właśnie przez podzieloną stolicę wyspy. Lefkosia będzie naszym późniejszym celem, więc teraz zwiedzamy ją głównie z okien auta. Granicę osiągamy po ok. 40 minutach jazdy.

W mieście znajdziecie i drogowe przejście graniczne i przejście tylko dla pieszych – odnajdujemy to dla aut – Metehan. Dojeżdżamy, kilka aut przed nami z lokalnymi jak mniemam numerami porusza się dosyć szybko – pozostaje więc tylko zorganizować ubezpieczenie.

Na temat przekraczania tej granicy powstało w internecie kilka legend, więc spieszę wyjaśnić. Nie ma z tym żadnego problemu, jeśli wypożyczalnia zezwala przekroczyć granicę – sprawdzanie i skanowanie paszportów oraz dokumentów samochodu odbywa się bez wychodzenia z auta. Sprawdzają tylko wizualnie czy ilość osób zgadza się z ilością paszportów. Następnie proszą by zjechać na boczny pas po stronie północnej i udać się do okienka aby wykupić ubezpieczenie. Bezpośrednia procedura zajmuje max. 5-7 min i jesteś po stronie Kuzey Kibris, czyli Cypru Północnego.

Z przejścia granicznego do Kyrenii (jak mówią Grecy) lub Girne (jak mówią Turcy) jest ok. 25 km, więc da się taki odcinek pokonać w 25-30 minut. Część trasy biegnie dwupasmówką. Droga jest dobrze oznaczona i nie muszę korzystać z nawigacji, aby dotrzeć do celu. Kyrenia czyli Girne (do tego trzeba się przyzwyczaić miejscowości są oznaczane podwójnie – na całej wyspie panuje taki porządek) stanowi pierwszy nasz cel – parkujemy za śmieszne pieniądze na strzeżonym parkingu i zwiedzamy promenadę w centrum miasta.

Jako, że nastała pora lunchowa, a jesteśmy tylko po śniadaniu w powietrzu, to wpadamy do pierwszej wybranej knajpki – Simit Dünyasi (o jedzeniu na Cyprze czytaj: http://7mildalej.pl/cypryjska-kuchnia/). Musimy jeszcze dotrzeć do Lapty, gdzie mamy oddalony o ok. 15 km  hotel – Manolya Resort Hotel. Pierwsze spojrzenie z drogi na hotel – nie prezentuje się źle, od strony morza widok też ok, co ważne – lokalizacja zapowiada się na dobrą bazę wypadową.

Okolica również prezentuje się nieźle, z drugiej strony mamy góry, no może górki – ok. 700-900 m.n.p.m., ale w związku z tym, że są zaledwie kilkanaście kilometrów od plaży, to robią wrażenie.

Kyrenia (Girne)

Największe miasto na północnym wybrzeżu Cypru ma bogatą historię. Mówi się o nim, że jest też jednym z najpiękniejszych miast północnego Cypru, jadąc z Nikozji, aby się dostać do Kyrenii należy przejechać malowniczymi drogami przez Góry Kyreńskie. Początki miasta sięgają XIII wieku p.n.e., a jej późniejsze losy były ściśle skorelowane z historią wyspy. Podobno z Kyrenii pochodził Szymon Cyrenejczyk, który pomógł Chrystusowi nieść krzyż – tak przynajmniej mówią mieszkańcy miasta.

Najciekawsza w mieście jest nadmorska, okazała twierdza oraz… samo miasto. Położone nad kamiennymi i skalistymi zatoczkami, mające przy tym orientalny charakter z wąskimi uliczkami, sklepikami i bazarkami. Centralny plac na nabrzeżu zajmuje oczywiście pomnik Kemala Atatürka otoczony flagami: Turcji oraz Cypru Północnego.

Tuż obok znajduje się port, z którego można popłynąć w krótki morski rejs. Naganiacze-nagabywacze znajdą opcję wypłynięcia na każdą kieszeń.

Zwiedzanie twierdzy jest nie tylko obowiązkowym punktem wycieczki, ale jest naprawdę warte poświęcenia odrobiny czasu.

Patrząc na jej potężne mury nie dziwi fakt, że w XV wieku przetrwała 4-letnie oblężenie. Zbudowali ją Bizantyjczycy, a rozbudowali Francuzi, Wenecjanie, Genueńczycy, Turcy i Brytyjczycy. W późniejszym okresie pełniła też inne funkcje: była siedzibą dowództwa floty, szkoły morskiej, a nawet więzieniem – taka cypryjska bastylia.

Jedną z najciekawszych ekspozycji w murach twierdzy jest ekspozycja 14-metrowej łodzi, która zatonęła ok. 2.300 lat temu. Jest to prawdopodobnie najstarszy, tak „dobrze” zachowany statek na świecie.

Statek leżał zaledwie na głębokości ok. 3 m – dobrze zachowała się nie tylko dolna część kadłuba, a także część ładunku.  Były to migdały, ołowiane obciążniki do sieci rybackich oraz amfory z winem pochodzących z greckich wysp Rodos oraz Samos. Łódź została odkryta dopiero w 1965 roku i podniesiona w 1969 roku, a tak się podobno przedstawiała w czasach swej świetności.

Inną ciekawą ekspozycją są lochy (dungeon), gdzie przedstawiono różne sposoby spędzania czasu oraz zabawy niepokornych mieszkańców średniowiecza.

Na zwiedzanie twierdzy warto zarezerwować przynajmniej 2-3 godziny, a widok z jej murów jest wspaniały, szczególnie w poświacie zachodzącego nad miastem słońca.

Atmosferę Kyrenii tworzą głównie uliczki takie jak poniższa. Pomimo, że jesteśmy w Tureckiej Republice Cypru Północnego, to ślady brytyjskiej bytności na wyspie, są nierzadko spotykane (jak na przykład tablica london barber).

Dodatkowym plusem miasta jest jego położenie na środkowej części północnego wybrzeża. Nigdzie nie jest daleko – można wybrać się do Nikozji, Gór Troodos, Famagusty czy na Karpaz.

Famagusta

Długa i burzliwa historia miasta zwanego też Gazimgusa lub Ammochostos to kolejny nasz cel na Cyprze. Początki osady datuje się na czasy III wieku p.n.e., aczkolwiek jej rozkwit przypadł na czasy średniowiecza. Tutaj osiedlali się chrześcijańscy uciekinierzy z Palestyny po jej zdobyciu przez muzułmanów. Miasto stało się z czasem jednym z najbogatszym miast na Bliskim Wschodzie. Władali nim i Wenecjanie i Genueńczycy i Brytyjczycy, i Turcy. Port przez wiele lat, nawet jeszcze w XX wieku był najważniejszym portem Cypru. Bogactwo zabytków, islam obok chrześcijaństwa, wspaniałe okolice i… ziemia niczyja – oto co ma do zaoferowania Famagusta.

Cypr nie jest wielką wyspą – z północno-zachodniego wybrzeża (Lapta) do Famagusty (południowy wschód wyspy) jest zaledwie ok. 90 km. Po drodze, na obrzeżach Nikozji oglądamy dosyć ciekawe zjawisko architektoniczne. Przy jednej z głównych dróg znajdują się trybuny, gdzie można przyjmować defilady, albo pochody ku czci…, albo… rozciągnąć siatkę i zorganizować mecz siatkówki (to moja wyobraźnia).

Taki amfiteatr na drodze nie był jedynym, jaki spotkaliśmy na wyspie. No więc, tłumy jak na zdjęciu powyżej, odebrały naszą defiladę i pomknęliśmy w kierunku Famagusty.

Dojechaliśmy do celu tzn. do murów twierdzy w Famaguście. Można też wjechać w mury starego miasta, ale postanowiliśmy poczuć klimat tego miasta w upalny, cypryjski dzień na własnych nogach.

Za murami czekało na nas miasto o śródziemnomorskim albo rzekłbym – lewantyńskim charakterze.

Wąskie uliczki…

Sklepy i bazarki, 30-letnie auta jak w arabskiej medynie. To wszystko tworzy unikalny klimat tej jednej z największych cypryjskich „metropolii”.

Idąc dalej dotykamy jakże zmiennej historii tej ziemi. Świątynie, które kiedyś były kościołami dzisiaj służą turystom za zabytki lub muzułmanom za meczety.

Kiedyś katedra św. Piotra i Pawła, później meczet Sinana Paszy, a dzisiaj niemy świadek minionych stuleci i zabytek.

Co kilka kroków znaleźć można szereg innych budowli historycznych, albo ich ruin.

Jednym z najważniejszych zabytków Famagusty jest dawna Katedra św. Mikołaja, a dzisiaj meczet Mustafy Lali Paszy. Katedrę wzniesiono w XIV wieku w czasach panowania Lusignanów.

Wcześniej koronowali się w nim wszyscy władcy Cypru.

Znamienne i rzadko spotykane (chociaż może nie na Cyprze) – meczet w stylu gotyckim… Przed wejściem do tego ex-kościoła znajduje się natomiast ciekawostka przyrodnicza, a mianowicie figowiec sykomora (ficus sycomorus) zwany też figą morwową, który rośnie w tym miejscu od 1299 roku (jeśli wierzyć – ma 718 lat). Przy świętym figowcu ze Sri Lanki (ten ma ponad 2200 lat) to młodzieniaszek, ale i tak niejedno już widział.

Kilka kroków od tego przybytku dzieli nas od wejścia na jedne z najgrubszych,  średniowiecznych murów, jakimi była otoczona Famagusta.

Mury mają miejscami 8 metrów szerokości. Żołnierze służący tutaj pod flagą Zjednoczonego Królestwa w XIX wieku urządzili sobie na murach… pole golfowe (!). Ot, takie to trochę jak z Monty Pythona, ale angielski humor ma swoją specyfikę.

Patrząc jednak na ogrom tej fortyfikacji, nie problem było to zrobić. W 1570-1571 roku, gdy wyspę najechali Turcy osmańscy, właśnie Famagusta broniła się najdłużej, a jej obrońcy zapłacili później straszną cenę – prawie wszyscy, nie wyłączając ludności cywilnej zostali wymordowani przez najeźdźców.

Na północnym krańcu twierdzy znajduje się zamek Otella (Otello Kalesi). Został zbudowany przez Frankofonów, a następnie rozbudowany przez Wenecjan. To ten zamek podobno uwiódł Szekspira, czemu poświęcił jeden ze swoich dramatów.

Warosia (Warosha)

Nie ukrywam, że jednym z moich celów w Famaguście było zobaczenie Waroshy. Dojazd jest bardzo prosty – wystarczy jechać na południe Famagusty, wzdłuż wybrzeża, a na pewno jej nie ominiecie. Przed 1974 rokiem, gdy wyspa była jednością, Warosia była jednym z największych kurortów wschodnich krańców Morza Śródziemnego. Piękne położenie na południowo-wschodnim wybrzeżu Cypru, piaszczyste plaże, śródziemnomorski klimat przyciągały inwestorów oraz turystów. Bogactwo, sielanka, kasyna, rozpędzona turystyka, niezliczona ilość hoteli i apartamentowców, butików. Kto by nie chciał tam mieszkać..?

W słoneczny, letni dzień 15. lipca 1974 roku wszystko się jednak zmieniło – grecki zamach stanu na Cyprze doprowadził do tureckiej inwazji na wyspę. 14. sierpnia Famagusta oraz Warosia zostały zajęte przez Turków. Grecy mieszkający w mieście opuszczali swoje domy praktycznie tak jak stali. Zostawili mieszkania, ubrania, nawet pranie na balkonach – słowem cały dobytek. Myślenie wśród greckich mieszkańców miasta było podobnie euforystyczne, jak w Polsce na początku września 1939 roku. Wojna potrwa kilka dni i wrócimy do domu. Różnica była taka, że wojna rzeczywiście potrwała jeszcze kilka dni, ale mieli wykupiony tylko one-way-ticket, o czym mieli się w niedługim czasie przekonać. O powrocie nie było mowy.

Wojska ONZ na Cyprze stacjonowały na Cyprze już od roku 1964, ale prawdziwy sprawdzian przydatności nastąpił właśnie w sierpniu 1974. UNFICYP wytyczył strefę buforową pomiędzy Grekami oraz Turkami, która stanowi granicę. Dzisiaj to ziemia niczyja, linia demarkacyjna – w rzeczywistości trudna granica dzieląca wyspę. Warosia miała to nieszczęście, że znalazła się „pomiędzy”. Z czasów dawnej świetności pozostało już tylko ghost town.

Od strony Famagusty wypasione hotele oraz plażę dzieli od Waroshy tylko płot i zasieki. Kontrast to najłagodniejsze słowo, jakie przychodzi na myśl.

Dzisiaj, po 43 latach ruiny, osuwające się i rozpadające budynki tworzą przygnębiający, ale też budzący ciekawość obraz. Podobno w salonie Toyoty stały przez długie lata nowe auta, jak jest teraz – nie wiem.

Cały teren jest pilnowany 24h przez tureckie wojsko. Tablice z „zakazem wstępu” widoczne są co kilka metrów, ale skądinąd wiem, że miejscowi eksplorują ten teren. Taki ghost town budzi również moją nieposkromioną ciekawość – chętnie zapuściłbym się dalej, ale tym razem pokręcę się tylko przy granicy tej ziemi niczyjej.

Wracając do Lapty decydujemy się na drogę wzdłuż wschodniego wybrzeża – mamy zamiar obejrzeć królewskie grobowce Salaminy oraz Monastyr św. Barnaby, które znajdują się dosłownie kilka kilometrów od Famagusty.

Salamina została założona w XII wieku p.n.e. przez Greków, a znana jest głównie z historii wojen. Pod Salaminą – na morzu i lądzie – w 450 roku p.n.e. starli się Grecy i Persowie, a w 306 roku p.n.e. walczyli ze sobą dowódcy Aleksandra Wielkiego. Natomiast w 116 roku naszej ery Żydzi wymordowali całą nieżydowską ludność miasta.

Grobowce królewskie (prawdopodobnie z V-VI wieku p.n.e.) nie zrobiły na nas wrażenia – rozrzucone na dużym obszarze groby to dzisiaj teren jakby zaniedbany, a najciekawsze rzeczy ukryte są pod ziemią. W 1957 gdy je odkryto stanowiły niemałą sensację. W niektórych grobowcach zachowały się przedmioty mające służyć zmarłym po śmierci.

Minutę jazdy dalej znajduje się Monastyr św. Barnaby – grekokatolicka świątynia, muzeum oraz miejsce pochówku chrześcijańskiego świętego.

To jeden z najstarszych budynków sakralnych na Cyprze. Co prawda w pierwotnej formie klasztor został zniszczony w średniowieczu, to już w XVIII wieku został odbudowany w obecnym kształcie. W środku znajdziecie muzeum ikon, a w pobliskim małym kościółku znajduje się grobowiec św. Barnaby.

Góry Kyreńskie – zamki: St. Hilarion Kalesi oraz Kantara Kalesi,

Północne wybrzeże Cypru na długości ponad 160 km jest oddzielone od pozostałej części wyspy wapiennymi górami zwanymi Górami Kyreńskimi. Ten górski łańcuch z najwyższym szczytem sięgającym 1.024 m.n.p.m. jest jednym z najbardziej malowniczo położonych nadmorskich gór.

Jego masywów strzeże kilka zamków, z których najbardziej znane to: St. Hilarion, Buffavento oraz Kantara. Na jednym ze szczytów nieopodal Kyrenii jest też opactwo Bellapais. Wszystkie te zamki stanowiły idealną linię obrony północnego wybrzeża Cypru.

St. Hilarion Kalesi

Przy drodze prowadzącej z Nikozji do Kyrenii na przełęczy znajduje się droga, którą można dojechać do stóp wzgórza, na którym posadowiony jest Zamek św. Hilariona. Jego nazwa wzięła się od mieszkającego tu mnicha-pustelnika, który schronił się tutaj uciekając z Gazy. Tej samej Gazy, z której 1400 lat później ludzie nadal nie zaznali spokoju, a konflikt arabsko-żydowski co chwila wybucha na nowo i wypędza ludzi z ojczystych terenów.

Już z drogi zamek przedstawia się okazale:

Przed wejściem znajdziecie darmowy parking, barek z przekąskami oraz sklep z pamiątkami. Wejścia strzeże oczywiście jak na te rejony przystało – Kot.

Najwyższy punkt zamku jest położony na szczycie góry o wysokości 732 m.n.p.m.

Wejście może się okazać, dla niezbyt wprawnych piechurów, nieco męczące, ale widok wynagrodzi Wam wszystko. Trasa jest jednak bezpieczna i odcinkami przebiega w cieniu, więc dacie radę!

Zamek ma bardzo bogatą historię; po śmierci Hilariona (ok. VI wiek) wzniesiono klasztor, który następnie rozbudowano i zamieniono w istną fortecę. W czasach Lusignanów oraz Królestwa Cypru stanowił jedną z najważniejszych fortyfikacji obronnych a także letnią rezydencję królewską (bliskość Kyrenii). W jego murach panował większy chłód niż na rozgrzanym śródziemnomorskim słońcem wybrzeżu. W 1349 roku na zamku schroniła się część okolicznej ludności i możnych przed panującą na wsypie epidemią Czarnej Śmierci.

Zamek ma trzy poziomy: miasto dolne, poziom II oraz poziom III położony na szczycie góry.

W części zamkowych sal urządzono ekspozycję z manekinami ukazującymi codzienne życie na zamku.

Z każdą osiąganą wysokością widok staje się coraz ciekawszy

Na II poziomie znajduje się baszta księcia Jana (Prens John Kulesi), z której to sławetny książe za namową, a jakże, swojej żony zrzucił w przepaść całą swoją przyboczną gwardię. 24 wiernych Bułgarów zakończyło swój żywot u stóp góry otaczającej zamek w wyniku urojeń księżnej.

732 m.n.p.m. daje przepiękny widok na: wschodnią część wybrzeża,

zachodnią część wybrzeża,

oraz Kyrenię.

Kantara Kalesi

Zamek postanowiliśmy odwiedzić wracając z podróży na Półwysep Karpaz. W związku z tym, że dotarliśmy tam kilkanaście minut przed 18-tą, to kasy były już nieczynne. Wejście stało jednak otworem, więc w ramach opłaty za bilet nakarmiliśmy dwa pilnujące zamku koty i udaliśmy się na zwiedzanie. Wejście na szczyt nie jest tak wymagające jak w przypadku zamku St. Hilarion, a parking dostępny jest również przed wejściem do budowli.

Zamek Kantara jest najbardziej na wschód wysuniętą twierdzą północnego Cypru. Zbudowany został na 630-metrowym wzgórzu w X wieku u nasady Półwyspu Karpaz.

Widok z murów zamku pozwala na obserwację zarówno północnego, jak również wschodniego wybrzeża.

Zamek był ostatnim miejscem schronienia i oporu Izaaka Komnena – władcy Cypru; w 1191 roku ostatecznie Ryszard Lwie Serce zdobył twierdzę i przejął władzę na wyspie.

Twierdza pomimo, że Wenecjanie już w VXI wieku ją opuścili, to w części zachowała się bardzo dobrze.

Niestety zabrakło nam czasu na leżący pomiędzy Kantara Kalesi oraz St. Hilarion Kalesi, a położony najwyżej z nich (na wysokości 940 m.n.p.m.) zamek Buffavento. Przejeżdżaliśmy u stóp wzgórza, na którym jest położony i zamek robi nie mniejsze wrażenie niż pozostałe dwa z cypryjskich „trojaczków”. Zapisał się niestety czarną kartą w najnowszej historii – w 1988 roku o zbocze góry, na której położony jest zamek rozbił się Boeing 727 z 15 osobami na pokładzie. Szczęście w nieszczęściu miało 150 Finów, którzy czekali na ten samolot na lotnisku Ercan.

Góry Troodos, Olimp (Chionistra), Pano Platres

Jeśli ktoś ma dosyć upału na cypryjskich plażach, a przy tym ma już hebanowy kolorek skóry, o którym marzył od zimy, to proponuję wycieczkę w Góry Troodos. Tam jest naprawdę chłodniej. W miarę jak wspinaliśmy się po górskich serpentynach, tak spadała temperatura. O ile w Lapcie było +34ºC, o tyle 90 km dalej, czyli 2 godziny jazdy samochodem było „tylko” +24ºC.

Góry Troodos leżące po greckiej stronie wyspy to najwyższe pasmo górskie na Cyprze, a Olimp (zwany też Olimbos lub Chionistra) to najwyższa góra wyspy (1952 m.n.p.m.). W te góry zewsząd jest blisko – Lapta to niecałe 90 km, Kyrenia ponad 100 km, z Limassol jest ok. 45 km, a z Nikozji niecałe 90 km, Larnaka to tylko ok. 110 km. Można więc w ciągu maksymalnie dwóch godzin przenieść się z wybrzeża w piękne góry.

Jako, że jesteśmy w Lapcie czeka nas kolejny przejazd przez granicę, ale przed granicą dojeżdżamy do jednego  z największych słodkowodnych zbiorników na Cyprze – zalewu Geçitköy.

Jest to największy rezerwuar wody pitnej na terenie Północnego Cypru, a wokół jeziora utworzono park narodowy.

Granicę pomiędzy Güzelyurt (TR) a Astromeritis (GR) przekraczamy tym razem dosłownie w ciągu 5 minut. Jednak skanowanie paszportów odbywa się po obu stronach granicy. Granica w tym przypadku to nie jest linia na mapie, tylko długi na ponad kilometr pas strefy demarkacyjnej zabezpieczonej zasiekami i pilnowanej przez siły pokojowe ONZ.

W końcu wjeżdżamy w góry.

Ostatni parking jest oddalony ok. 20 minut spaceru od szczytu my zdecydowaliśmy zostawić auto niżej i wspiąć się na szczyt na własnych nogach.

Szlak jest łatwy i prosty.

Panoramiczny widok z wysokości 1950 m pozwala spojrzenie na całe pasmo Troodos.

Na górze znajduje się wyciąg narciarski.

Ale najważniejsze, że na Olimpie zasiedli dzisiaj zamiast greckich bogów żołnierze UK, o czym mieliśmy się osobiście przekonać. Szczyt został zajęty przez stację radarową dalekiego zasięgu, jak na zdjęciu poniżej.

Lepszego zdjęcia nie posiadam, gdyż zostałem grzecznie poproszony przez żołnierza Jej Królewskiej Mości, który nienaganną, prawie teatralną angielszczyzną poprosił mnie na szczycie o wykasowanie wszystkich zdjęć radaru. Tak więc pamiętajcie, zdjęcia można robić, ale tyłem do radaru jak mi uprzejmie wyjaśniono.

Swoją drogą – nie tylko na Olimbosie znajduje się stacja radarowa, obserwując ze szczytu pasmo Troodos, znajdą się też inne kopuły, pod którymi ukryte są urządzenia służące obserwacji i nasłuchowi. Do wybrzeży Syrii jest stąd nie więcej niż 250-300 km. Można stąd doskonale zorientować się co się dzieje na całym Bliskim Wschodzie. Z punktu widzenia wywiadu radiowego więc Cypr to  crème de la crème.

Góry Troodos, to również liczne szlaki trekkingowe oraz pomniki przyrody.

Na stokach górskich rozłożyły się urokliwe miejscowości, takie jak np. Kakopetria, Troodos oraz Pano Platres.

O ile Troodos, to typowy mały turystyczny kurort ze wszystkimi typowymi dla tego typu miejscowości udogodnieniami, to Plano Platres zauroczyło nas kompletnie – miłość od pierwszego spaceru; gdybym miał kupić na Cyprze dom – byłby położony w tej wiosce.

Wąskie uliczki ciągnące się na stokach gór,

knajpki oferujące lokalne pyszności,

domki ukryte za winoroślą,

a przede wszystkim spokój i cisza na ulicach – sielskość i anielskość cypryjskiej wsi. Wokół znaleźć można liczne szlaki spacerowe, na których nie napotkacie znanych z Tatr tłumów w szpilkach i klapkach.

W niedalekiej odległości, spacerując wąwozami jak ze scenerii Hobbita lub Wilow,

można dojść do największych cypryjskich wodospadów: Millomeris oraz Kaledonia.

Ich wielkości daleko co prawda do wenezuelskiego Angel, czy polskiej Wielkiej Siklawy; 12-15 metrów to raczej skromy wynik, ale na spieczonej słońcem bliskowschodniej wyspie jest ewenementem.

Świadomość, że zaledwie w 30-40 minut jazdy samochodem przenieść się można na słoneczne plaże południowego Cypru, a w górach można rozkoszować się ciszą i spokojem sprawia, że miejsce wydaje się być bajkowe.

Niedaleko Pano Platres (ok. 6 km) na południowych stokach Olimpu jest położony na wysokości 1470 m.n.p.m. punkt widokowy zwany Gerokamina. Przy dobrej pogodzie można dostrzec Zatokę Limassol!

Nie było nam dane jednak tego zobaczyć, w zamian doświadczyliśmy rzadkiego zjawiska w letnim okresie jakim był… deszcz. Co prawda była to namiastka deszczu, ledwie mżawka przy dużym zachmurzeniu i zamgleniu, ale zawsze to jakaś odmienność na letnim, błękitnym cypryjskim niebie. Zimą zdarza się, że w Górach Troodos pada śnieg, a warunki do jazdy na nartach na Olimpie są bardzo dobre.

Karpas (Karpaz) – kraniec Cypru

Z Kyrenii na koniec półwyspu karpaskiego jest ok. 150 km. Nie mogliśmy sobie odmówić zwiedzenia tego kawałka wyspy. Kusiły nas dzikie osły i plaże z żółwiami – nasza miłość do zwierząt małych i dużych sprawiła, że spakowaliśmy się i ruszyliśmy na zwiedzanie tego najbardziej dzikiego obszaru wyspy.

Droga na półwysep wiedzie wzdłuż północnego brzegu Cypru i oferuje przedsmak widoków, które czekają na Karpasie.

Karpaz to półwysep, który ma około 70-80 kilometrów długości i zwęża się ku końcowi na wschodzie – aż do przylądka zwanego Zafer Burnu przez Turków lub Przylądkiem św. Andrzeja Apostoła przez Greków. Niewiele tam znajdziecie miejscowości, a za największym miasteczkiem półwyspu, czyli Rizokarpasso lub Dipkarpaz znajdziecie już tylko pojedyńcze małe wioski lub zabudowania, ewentualnie gospodarstwa agroturystyczne lub nadmorskie ośrodki wypoczynkowe i hotele. To miejsce przenosi podróżujących w inny wymiar czasoprzestrzeni.

Dzika przyroda kontrastuje z polami uprawnymi. Nie znajdziecie tu ani przemysłu, ani rozbudowanej turystyki – i niech tak pozostanie jak najdłużej. Czyste powietrze, żyje się niespiesznie, rzekłbym ekologicznie. Kamienne chaty, na polach stodoły będące schronieniem przed słońcem (bo przecież nie przed deszczem) dla kóz, owiec. Wschodnią część półwyspu obejmuje park narodowy, który na szczęście chociaż częściowo ogranicza intensywną budowę nowych hoteli i zagrabienie tych jakże przecudnych terenów przez komercję.

W wioskach, poza meczetami, znajdziecie wiele małych kaplic i kościołów – czynnych. Znaczna część ludności Karpazu, to wciąż osoby o greckim pochodzeniu. To właśnie Grecy karpascy nie zostawili swych domostw w 1974 roku. Dzisiaj żyją i koegzystują obok tureckiej ludności bez większych problemów.

W końcu spotykamy pierwsze dzikie osły! Znaczy się – jesteśmy na Karpazie!

Po drodze ukazują się nam też przepiękne, niemal puste piaszczyste plaże.

Osły są coraz bliżej.

Aż w końcu dojeżdżamy prawie do przylądka św. Andrzeja Apostoła, a tam… kontrola „celna”. Celnicy karpascy są dość skrupulatni nikogo nie przepuszczą bez opłaty. A sposoby swoje mają, uwierzcie mi. Potrafią zatrzymać na długi czas całą kolumnę samochodów.

W końcu za wizę na Zafer Burnu płacimy im lokalną walutą – liry wymieniliśmy w przydrożnym sklepiku. Czapka jabłek i marchewek otwiera nam drogę tam, gdzie kończy się Cypr.

Są też opłaty „autostradowe” – inni po drodze też potrafią niegorzej złupić niż Stalexport na autostradzie pomiędzy Katowicami a Krakowem.

Ale warto, na koniec czeka nagroda – dojeżdżamy na kraniec półwyspu.

Jesteśmy u celu, jak mówi nam napis na obelisku, pokonaliśmy Besparmak Trail czyli trasę pięciu palców (tak się mówi lokalnie na przejazd wzdłuż masywów Gór Kyreńskich i Karpaskich),

dalej jest już tylko przepiękne Morze Śródziemne,

za którym w odległości ok. 90 km znajduje się brzeg umęczonej wojną Syrii.

Wracamy, droga pomiędzy przylądkiem a leżącym ok. 5 km wcześniej klasztorem św. Andrzeja jest drogą szutrową z licznymi niespodziankami, piach, piach i jeszcze raz piach, więc radzę uważać.

Nie tak sobie wyobrażałem ten klasztor, ale skoro już jesteśmy, to go odwiedzimy. Historia tego miejsca ma związek z bijącym do dzisiaj źródłem jakoby uleczającej wszystkie choroby wody.

Św. Andrzej Apostoł według legendy przywrócił wzrok niewidzącemu kapitanowi statku, na którym przybił do brzegów Cypru. Później w tym miejscu wybudowano kaplicę, z czasem powstał monastyr.

Dzisiaj jest to najbardziej znany cel pielgrzymek Greków na Cyprze, a przed 1974 rokiem nawet Turków cypryjskich. Przez wiele lat nieremontowany popadał w ruinę, aczkolwiek ostatnimi czasy udało się zawrzeć grecko-tureckie porozumienie i klasztor powoli odzyskuje należny mu blask.

Ostatnim miejscem, które zatrzymuje nas na Cyprze, to słynna złota czy też żółwia plaża.

Perełka, położona po południowej części półwyspu. Praktycznie pusta. Z pięknym żółtym piaskiem, którego nawet polski Bałtyk mógłby zazdrościć. Z ciepłym morzem. Żadnego, słownie żadnego parawanu, w zamian – rząd pustych leżaków i parasoli.

Cisza, tylko szum fal.

Żółwi nie spotkaliśmy – nie ta pora, dnia, ale ich pojedyncze ślady były na rozgrzanym piasku widoczne. I ty musieliśmy się zadowolić. Spotkaliśmy natomiast nowego przyjaciela, który za fakt, iż napoiliśmy go wodą z  butelki (wypił cały litr) nie opuszczał nas przez cały plażing,

bawiąc się z nami i pływając w morzu. Na koniec odprowadził nas do samochodu, zaszczekał, zamerdał ogonem i pobiegł do znajdującej się przy plaży restauracji, gdzie zapewne mieszkał.

Czas powrotu – na lotnisku w Larnace czeka na nas już nasz samolot do Wiednia, gdzie mamy stop-over (http://7mildalej.pl/4-godziny-w-wiedniu-czyli-krotki-stop-over/) i powrót do Warszawy. Poranny lot do Wiednia to już inna historia…

Na koniec kilka słów o Nikozji, niestety nie zachowały mi się zdjęcia, a co zobaczyliśmy..? Pierwsza rzecz – różnice, które rzucają się w oczy pomiędzy turecką i grecką częścią miasta. Stolica, która w dwóch różnych światach, gdzie brak jest praktycznie możliwości swobodnego przemieszczania się pomiędzy tymi światami. Architektura – południowa część bardziej przypomina śródziemnomorskie miasta, północna niczym nie różni się od miast w Turcji. Ale jedna i druga część ma swój urok tylko jakże odmienny. Nie ma też na wyspie drugiego takiego miasta, gdzie ludność byłaby tak podzielona i wręcz wrogo nastawiona. Nikozję dzieliła zielona linia już 10 lat przed wybuchem wojny.


Wakacje na Cyprze… Zorganizowałem w ostatniej chwili, to taki self-made last minute. Skupiliśmy się na północnej części, pominęliśmy Pafos, zachodnią część wyspy, Limassol. Nie widzieliśmy też Ayia Napa. A co widzieliśmy..? W dużym skrócie:

  • Kyrenia  lub Girne – to jedno i to samo miasto znane pod dwoma nazwami; klimatyczne stanowiące mieszankę orientu i pozostałości po Brytyjczykach. Niewielkie – można je zwiedzić per pedes, przy tym ceny w Kyrenii jeszcze nie oszalały, a ludzie są mili i sympatyczni.
  • Famagusta – kawałek historii świata i Europy; tuż obok Salamina – warto poświęcić czas aby ją odwiedzić.
  • Nikozja (Lefkosia) – podzielona stolica wyspy – różnice pomiędzy „północą” i „południem” widoczne na każdym kroku.
  • Zamki – St. Hilarion, Kantara – majestatyczne, z bogatą historią.
  • Warosia – byłem, widziałem, ale mam dziką ochotę na dokładne zwiedzenie tego miasta duchów; moje klimaty.
  • Olimp – najwyższy szczyt Cypru – wejście bardzo proste i łatwe – dla każdego, na szczycie koegzystencja: wyciąg narciarski oraz natowski radar.
  • Góry Troodos – moje odkrycie na Cyprze; miejsce inne niż reszta wyspy.
  • Karpas czy też Karpaz – drugie miejsce na Cyprze, gdzie mógłbym zamieszkać. Przepiękny dziki prawie półwysep, jedyne w Europie żyjące na wolności osły, fantastyczne i puste plaże, małe wioski i monastyry – bajka!

Wakacje na Cyprze spędziliśmy dzieląc czas na odkrywanie wyspy i słodkie leniuchowanie. Co nas zaskoczyło..? Jeśli coś, to pozytywnie. Dla mnie numerem „1” był Karpaz i Góry Troodos – do dzisiaj nie wiem, co bardziej. Jedzenie – kuchnia cypryjska – przecież też stanowiąca mieszankę kuchni greckiej i tureckiej – na duży plus – meze, halloumi, kebab, köfte, tantuni. Ceny – również nas zaskoczyły pozytywnie. Ludzie – też pozytywny odbiór, zarówno po stronie greckiej, jak też tureckiej.

Dlaczego wrócimy na Cypr..?

Dla pięknej przyrody, klimatu, historii oraz ludzi i różnorodności.

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

  1. Na Cyprze obowiązuje ruch lewostronny – pozostałość po Brytyjczykach. Samochody z wypożyczalni mają czerwone blachy – tak dla zobrazowania lokalnym driverom, że mogą mieć do czynienia z greenhornem, który nigdy nie jeździł lewą stroną drogi (no chyba, że po flaszce). Tak „piętnują” obcych kierowców na wyspie, ale pogodziłem się  z tym, że będę jeździł z łatką.
  2. Nie każda wypożyczalnia po greckiej stronie pozwala na jazdę wypożyczonym autem po stronie tureckiej. Nie ma z tym problemu – wystarczy sprawdzić przed wyjazdem lub na miejscu. Wynajęcie auta nie obejmuje ubezpieczenia po północnej stronie wyspy – należy je wykupić na granicy demarkacyjnej. Są do dwie opcje – do 7 dni i ponad 7 dni – za to drugie zapłaciłem 35 EUR (08.2017).
  3. Jeśli decydujemy się na pobyt po stronie tureckiej warto wymienić bezpośrednio walutę przed wyjazdem. Unikniemy podwójnego przewalutowania, a lira turecka obowiązująca na terenie północnego Cypru jest dostępna w polskich kantorach; można też płacić w EUR – kurs nie jest tragiczny, byle mieć cash.
  4. Jeśli ktoś zdecyduje się na hotel na przedmieściach Kyrenii lub w Lapcie albo Alsancaku, nie będzie miał problemów z dotarciem do miasta; wzdłuż wybrzeża kursują autobusy/minibusy.
  5. Kyrenia – parkingi – polecam dwa parkingi w okolicach promenady przy wjeździe do bazy wojskowej – tanio i blisko do centrum; parkowanie w mieście też możliwe, ale uciążliwe – mało miejsc.
  6. W Famaguście parkowaliśmy zaraz za rondem z pomnikem zwycięstwa, obok jest mała knajpka, toalety i niewielki free parking – dobre miejsce wypadowe do zwiedzanie tego co za murami. Można też jechać dalej w kierunku morza; w okolicach portu też są bezpłatne parkingi.
  7. Wejścia na zamki: St. Hilarion oraz Kantara są czynne do godziny 18-tej, co nie znaczy, że później nie da się wejść. Da się, nawet za free 🙂
  8. Jeśli wybieracie się na Karpaz nie zapomnijcie o jabłkach lub marchewkach, to przysmak dla dzikich osiołków; są pocieszne i jedzą z ręki.
  9. Jeśli wybierzecie się na golden sands – wynajem leżaka z parasolem – 1 EUR za dzień! Radzę to zrobić – piasek jest niemiłosiernie gorący; dobrze, że jest pomost do przejścia przez plażę, bo czasem nawet klapki na nogach nie pomagają.
  10. Odprawa na lotnisku w LCA – szybka i sprawna; ceny normalne – 2,00-2,50 EUR za kanapkę; za coś „większego ok. 4-5 EUR; kawa od 2,50-3,00 EUR.
  11. Ceny w restauracjach – da się zjeść dobry obiad za ok. 30-40 PLN od osoby
  12. Ceny w sklepach: wino od 14,50 TL, piwo lokalne, od 3,75 TK, napoje (1,50-2,0 litra) do 3,50 TL, najtańszy i najpopularniejszy owoc: arbuz – od 0,75 TL za 1 kg, melon oraz ananas od 2,10 TL (różnice w cenach owoców pomiędzy marketami a bazarkami prawie nie istnieją).
  13. Ciekawostka – u nas to JAN NIEZBĘDNY, u nich ANNA ZARADNA – dlaczego – odpowiedź w kraju takim jak Turcja chyba nie nastręcza trudności 😉