PO SŁOWACKIEJ STRONIE TATR

Kilka wolnych chwil znalezionych w lipcu 2013 roku skierowało naszą podróż w kierunku utęsknionych gór. Pierwszy wybór padł na Tatry. A podstawowe pytanie było gdzie w Tatry..? Jako, że przekomercjalizowane, drogie oraz zatłoczone Zakopane nie jest moim ulubionym miejscem wypadowym w góry, to wybór był prosty – zaatakujemy Tatry od strony południowej. Wybór padł na Stary Smokovec.

VILLA DR. SZONTAGH – MOJA MIEJSCÓWKA W SMOKOWCU

Byliśmy w piątkę, szukaliśmy noclegu ze śniadaniami i najlepiej w postaci co najmniej dwupokojowego apartamentu. Wymagania z górnej półki, a miało być jeszcze ekonomicznie. Może niekoniecznie materac na podłodze w schronisku, ale jakiś tam standard musiał być zachowany…

Dzięki uprzejmości naszego przyjaciela prowadzącego interesy z właścicielami hotelu otrzymaliśmy jedyny taki pokój spełniający nasze wygórowane żądania w hotelu Villa Dr. Szontagh. Później okazało się, że nasz apartament jest użytkowany przez właścicieli lub ich przyjaciół, lub specjalnych gości. Poczuliśmy się wyróżnieni.

Hotel posiada piękną i bogatą historię. Pierwotnie był rezydencją rodziny Szontagh, której członkowie byli pionierami rozwoju miejscowości w XIX wieku. Bajkowo położony, spełnia bardziej funkcje rodzinnego pensjonatu niż typowego hotelu. Tym niemniej standard odpowiedni dla kilku gwiazdek trzyma. Śniadania są pyszne, a obsługa szalenie miła. Dostępna restauracja ze słowacką kuchnią również zaspokoi wszelkie kulinarne gusta.

Zieleń, góry, spokój i cisza – wszystko czego człowiek oczekuje od widoku z hotelowego balkonu letnią porą można właśnie otrzymać w Villi Dr. Szontagh.

Ten hotel to historia Smokovca i rodziny Szontagh. Już po przekroczeniu progu znajdujesz się w innym świecie, a historii i czasów minionych dotykasz w tym domu w każdej chwili. Każdy pokój czy apartament to oddzielny wystrój, daleki od komercji i powtarzalnych standardów. Każda ściana, drzwi, każdy mebel ma swoją długą historię. Piękno tego budynku tkwi właśnie w jego historii i wspaniałej atmosferze oraz gościnności właścicieli.


Gdybym miał zatrzymać się w Starym Smokovcu – Villa Dr. Szontagh byłaby moim pierwszym wyborem. W skali 0-5 ocena = 4,5 chyba najlepiej oddaje wrażenia z pobytu.

STARY SMOKOVEC – PEREŁKA PO SŁOWACKIEJ STRONIE TATR

Początki historii tej miejscowości sięgają końca XVIII wieku. Największy jego jednak rozkwit, jako uzdrowiska datuje się na XIX wiek. Wtedy to właśnie węgierski lekarz, botanik i taternik Miklos Szontagh prowadził w Smokovcu zakłady przyrodolecznicze, a także założył sąsiednią miescowość – Novy Smokovec. Trzeba też przypomnieć, że Stary Smokovec, to najwyżej położone tatrzańskie uzdrowisko – ok. 1000 m.n.p.m.

Smokovce są tak naprawdę cztery: Stary, Nowy, Dolny i Górny. Stary Smokovec jest najstarszym z tatrzańskich uzdrowisk. Dzisiaj, miasto jest idylliczną, nieco staroświecką osadą pełną zieleni, starych willi. Znaczna ich część pochodzi jeszcze z XIX wieku, lub początku XX wieku, jak na przykład Grand Hotel z 1904 roku.

Trzeba jednak dodać, że częściowo stary charakter miejscowości został zniszczony przez nowoczesną zabudowę pochodzącą głównie z lat siedemdziesiątych XX wieku. Jednakże, jeśli ktoś chce odpocząć od zgiełku Zakopanego, to jest to idealna alternatywa. Cisza, spokój, piękne widoki na tatrzańskie szczyty. Do tego wspaniała kuchnia, wyśmienite piwo. Jak dla mnie to czeskie i słowackie piwa z małych browarów są najlepsze na świecie! Dobrze oznakowane szlaki turystyczne prowadzą w Wysokie Tatry. Zimą liczne wyciągi i trasy zjazdowe – to wszystko + cena (która czyni cuda, a nie odchudza portfela) sprawia, że wszystkie cztery Smokovce mogą być fajną alternatywą dla Zakopanego.

Na najbliższy szczyt zwany Hrebienok (1.285 m.n.p.m.) dojechać można również naziemną kolejką linową. Słowacy dumni są faktu, iż korzystała z niej królowa angielska Elżbieta II podczas swojego pobytu w Tatrach.

TATRZAŃSKIE SZLAKI – FOTORELACJA

Jeśli chodzi o górskie wędrówki i trekking, to szlaków jest mnóstwo, dobrze oznakowane, o różnym stopniu trudności. Widoki tatrzańskie gwarantowane i równie piękne jak po polskiej stronie. Jako, że góry mają w sobie tyle piękna, że słów nie starczy na oddanie wszystkich ich wspaniałości, to… niech foto będzie z wami!

Bilikova Chata – pierwszy przystanek za Hrebienokiem
Vodopady Studeneho Potoka
Rainerova Chata (1.301 m.n.p.m.)
Veľka Studena Dolina
W dole – Stary Smokovec
Widok ze Slavkovskiej Vyhliadki zwanej Maximilianką

SŁOWACKI LIS TATRZAŃSKI 🙂

Najczęstszym gościem na górskich szlakach były lisy. Podchodzą blisko ludzi, a najczęściej można ich spotkać w okolicach górskich schronisk. Tam urządzają polowania na kanapki i kradną plecaki (prawie jak magoty na Upper Rock w Gibraltarze). Jeden z takich egzemplarzy i jego atak poniżej.

Faza pierwsza – przygotowanie.

W II fazie obserwujemy – wspinanie się.

III etap – przed atakiem szczytowym.

Fazy IV nie zarejestrowałem – wbiegł na górę, ukradł kanapki z plecaka siedzących obok nas Słowaków i… tyle go widziano. Znaczy się – do następnego ataku.

VEL’KA KALAMITA czyli…

Wielka Katastrofa jak Słowacy nazwali olbrzymi huragan z 19. listopada 2004 roku. Huraganowy wiatr, który nawiedził okolice Starego Smokovca wiał z prędkością ponad 120 km/h, a w porywach osiągał prędkość 160 km/h. Około 15 tysięcy hektarów okolicznych lasów na południowych stokach Tatr uległo całkowitemu zniszczeniu i powaleniu. Samo usuwanie skutków huraganu trwało ponad 2 lata, a skutki jego były widoczne również w 2013 roku. Szacuje się, że odrodzenie zniszczonych połaci świerkowego lasu potrwa nawet do 100 lat.

STRBSKE PLESO (SZCZYRBSKIE JEZIORO)

Szczyrbskie Jezioro czyli Štrbské Pleso leży około 15 kilometrów na zachód od Starego Smokovca. Znane było między innymi ze skoczni narciarskich (K-120 oraz K-90), na których odbyły się mistrzostwa świata w skokach narciarskich w 1970 roku. Do 1990 roku odbywały się również konkursy pucharu świata w skokach oraz pucharu świata w kombinacji norweskiej.

Ta podtatrzańska miejscowość swój rozkwit przeżywała, podobnie jak Smokovec, w XIX wieku; w 1885 roku nadano jej status uzdrowiska. Wokół górskiego jeziora o tej samej nazwie prowadzi malowniczy szlak turystyczny, którym mieliśmy przyjemność wędrować.

POPRAD – MIASTO NA JEDNO POPOŁUDNIE

Największe miasto w okolicy, stolica powiatu, leży ponad 330 metrów poniżej Starego Smokovca, a to tylko 12 kilometrów. Warto tam spędzić chociaż jedno popołudnie. Miasto nie jest wielkie, a jego część, którą warto odwiedzić zamyka się w granicach Starego Miasta.

Starówka nie obfituje w oszałamiającą ilość zabytków, ale na kilka z nich warto poświęcić trochę czasu. Dwa najważniejsze zabytki to budowle sakralne: wczesnogotycki kościół św. Idziego oraz neoromański ewangelicki kościół św. Trójcy.

Kościół ewangelicki św. Trójcy

Miasto ma również polską historię. W 1412 roku znalazło się wraz ze Spiszem w granicach Rzeczpospolitej. Król Władysław Jagiełło udzielił królowi węgierskiemu – Zygmuntowi Luksemburskiemu pożyczki, której zastawem były właśnie ziemie spiskie wraz z Popradem. Węgrzy pożyczki nie oddali, więc w ramach windykacji skorzystano z hipoteki 🙂 Tak pozostało do czasów rozbiorów w XVIII wieku. Miasto przeżywało w tym czasie jedne z najlepszych swoich czasów. Drugim impulsem do rozwoju miasta była budowa kolei z Ostrawy do Koszyc.

Zwiedzanie miasta zajmie Wam nie więcej niż pół dnia – śródmieście nie jest rozległe, a powolny spacer deptakiem jest przyjemnością.

Rzeka Poprad

Nowa architektura próbuje dość nieudolnie naśladować historyczną zabudowę.


Przy rozwidleniu dróg na Liptowski Mikulasz (D1) oraz Wysokie Tatry (534) znajduje się jedyne tatrzańskie lotnisko Poprad – Letisko Poprad-Tatry – (TAT). Niestety aktualnie brak połączeń lotniczych z Polską.

JASKINIA WAŻECKA

Przy drodze D1 w kierunku Liptowskiego Mikulasza na skraju wsi Ważec znajduje się jedna z okolicznych jaskiń – krasowa Važecká Jaskyňa. Niezbyt rozległa, ale warta odwiedzin.

Długość korytarzy wynosi ponad 530 metrów, a te udostępnione do zwiedzania mają około 250 metrów. Swoją nazwę jaskinia zawdzięcza odnalezionym w jej komorach licznym kościom niedźwiedzi jaskiniowych. Odkrył ją, w 1922 roku, student Ondrej Huska, a w 1934 roku udostępniono jej trasy turystom. Pomimo niewielkich rozmiarów ma dosyć bogate formy: stalaktyty, draperie naciekowe, itd., itd. Ciekawostką jest fakt, że część trasy pokonuje się w całkowitej ciemności.

COŚ DLA CIAŁA

Ze słowackich aquaparków nasz wybór padł na ten położony we wsi Bešeňová (Beszeniowa). Nie jest tak znany i tak rozległy jak popradzka Tatralandia. Mniej tłumów, niższe ceny, niewiele skromniejsze atrakcje mogą być również zaletą tego kompleksu.

Aquapark Besenova

SŁOWACKIE TATRY – JESTEM NA TAK!

Zawsze lubiłem jeździć do naszych południowych sąsiadów, czy to do Czech, czy na Słowację. Odpowiada mi ich kuchnia, piwa uznaje za jedne z najlepszych na świecie. Słowację znam nie tylko od południowej strony Tatr, ale też okolic Bratysławy, Spiszu, Bardejowa. Więcej o słowackich podróżach możecie poczytać w tych postach: http://7mildalej.pl/bratyslawa-weekend-w-zimowej-aurze/, natomiast o słowackich pysznościach tutaj: http://7mildalej.pl/delicje-ze-slowacji/

Południowe stoki Tatr okazały się dobrym wyborem na powrót w góry. Nigdy nie przepadałem za atmosferą, a raczej jej brakiem takowej w Zakopanem. Tutaj mam – te same szczyty i krajobrazy, ale w znacznie przyjemniejszej oprawie. Jest jakby ciszej, spokojniej, a przy okazji taniej. Szlaki nie są tak zapchane i gwarne. Stary Smokovec to wręcz senna mieścina, ale piwo, beherovka i kuchnia słowacka są vyborne!

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • Dojazd do Starego Smokovca – samochodem najlepiej skręcić z „zakopianki” na Łysą Polanę, stamtąd kierować się na Tatrzańską Łomnicę i dalej drogą 537 na Stary Smokowiec.
  • Z Popradu natomiast dojazd jest jeszcze prostszy – droga 534 prowadzi bezpośrednio w Vysoke Tatry i do Smokovca. Z Popradu kursuje też transport publiczny
  • Parę lat temu PLL LOT latał na trasie WAW – TAT; niestety loty do Popradu zawieszono, a szkoda…
  • Dla wielbiciel gastroturystyki poleciłbym dwie knajpy: Kolibę Stary Smokovec oraz Kolibę Kamzik.
  • W Smokovcu musicie spróbować z pewnością dziczyzny – wyśmienita! Najlepsze utopence znajdziecie natomiast w barze na stacji kolejowej!
  • Na szlaku z Hrebienoka najlepsze jedlo znajdziecie znajdziecie w Bilikovej Chacie – polecam!
  • Kolejka na Hrebienok kursuje do godziny 19.00 – warto o tym pamiętać planując wjazd lub zjazd
  • Zwiedzanie Jaskini Ważeckiej zajmuje niewiele prawie 30 minut. Panuje stała temperatura – ca. 7 stopni Celsjusza. Koszt biletów to 3-5 EUR.

BRATYSŁAWA – WEEKEND W ZIMOWEJ AURZE

Do Bratysławy nigdy nie było mi po drodze… Owszem, przejazdem byłem tam chyba cztery razy. W stereotypowych opiniach, miasto jawi się jako biedniejsza/skromniejsza siostra Wiednia czy też Budapesztu. Ale czy rzeczywiście zasługuje na taką opinię..?

Nie mam w zwyczaju zachwycać się folderami ze „zfotoszopowanymi” zdjęciami, jeśli gdziekolwiek jadę, to lubię przejść się pomniejszymi uliczkami, popatrzeć na architekturę, panoramę miasta, wejść do knajpki – najlepiej takiej, w której nie ma turystycznego tłoku, zjeść i napić się wyrobów lokalnej kuchni.  Klimat i atmosfera miejsca, ślady historii, ciekawostki, odmienność – to jest to czego szukam, gdy opuszczam mój  mały, biały domek. Więc dlaczego nie Bratysława..?

„Bratysława..? – Przecież tam nie ma nic ciekawego…” – usłyszałem od znajomych.


Bilety do Bratysławy rezerwowałem oczywiście w Wizzairze; dzisiaj WIZZ na trasie WAW-BTS to najtańsza i najszybsza, a jednocześnie jedyna bezpośrednia opcja; lot trwa realnie ok. 1h, bilety RT bywają nawet po 70-80 PLN, a tak krótki odcinek da się przelecieć low-costem bez zbytniego ubytku komfortu. Ostatecznie zarezerwowałem RT po 140 PLN (fani taniego latania pewnie powiedzą, że cholernie przepłaciłem) i w styczniu przyszedł czas na podróż. Dogodne godziny weekendowe – wylot: piątek 14.55, powrót: niedziela: 22.05 + krótki lot – dawały szansę optymalnego wykorzystania wolnego weekendu na zapoznanie się z kolejną stolicą Europy.

Zimowa aura w tej części kontynentu lubi płatać figle, ale nam się udało i wpasowaliśmy w łagodniejszy okres zimy (po prostu powiało z południa Europy, czy też Afryki) lub jak wolą (szaleni) ekolodzy w pogłębiający się globalny trend ocieplenia klimatu. Gdzieniegdzie zalegały resztki cieniutkiej warstwy śniegu, z rzadka pokropił deszcz, ale pogoda była generalnie przyjazna; cały czas na plusie (+2/+8ºC), wystarczyła cieplejsza kurtka, żadnych, dodatkowych akcesoriów zimowych.

Lot opóźniony ok. 20 minut, lądowaliśmy około 16.25 w BTS. Lotnisko, oddalone ok. 9 km od centrum miasta, posiada jeden terminal podzielony na przyloty (parter) oraz odloty (piętro). Nie jest zbyt duże – obsługuje mniej podróżnych rocznie niż KRK lub GDN w Polsce, ale wzoruje się na najnowszych trendach i jest przez to niejako… poręczne.

Z lotniska możecie dojechać zarówno do Bratysławy, jak też do Wiednia (może to być ciekawa opcja dla „sknerusów” pragnących zwiedzić stolicę Austrii). Do Wiednia kursują:

  1. FLIXBUS (Wien Erdberg) – autokar jeździ mniej więcej co godzinę, a podróż trwa około 1h20m – bilety od 29 PLN (więcej: www.flixbus.pl),
  2. SLOVAK LINES (Wien Hbf) – autobusy tego przewoźnika jeżdżą 1-2x w ciągu godziny (w zależności od pory dnia) – podróż trwa ok. 1h25m (więcej: www.slovaklines.sk).

Mnie jednak interesowało dotarcie do Bratysławy – są dwie opcje (linie 61 oraz 96, a w nocy N61). Opcja, z której skorzystaliśmy: autobusowa linia nr 61 – jedzie do centrum, przystanek końcowy w pobliżu Hlavnej Stanicy (dworca głównego). Częstotliwość kursów tej linii jest wystarczająca – jeździ co 15-20 minut. Do przystanku „Karpatská” autobus jedzie ok. 20 minut. Druga linia (96) prowadzi w północne dzielnice miasta.

Pierwsze zetknięcie ze stolicą Słowacji – wysiadamy przy parku Fontána Druzba i odwiedzamy SAVAGE GARDEN przy Námestie slobody. Restauracja co prawda z kuchnią europejską, nawet lekko fusionową, ale postanawiamy wejść – po dniu pracy, pakowaniu się i locie trzeba się przecież posilić. Zamawiamy: ravioli na purée z dyni oraz łososia na pęczaku szpinakowym – wyjątkowo dania może nie narodowej kuchni słowackiej, ale na pewno mistrzowsko przygotowane. Do tego lokalne piwo zamiast deseru. Obie potrawy były przepyszne. Kuchnia co prawda nowoczesna, ale totalnie harmonijna. Duży „+”.

Docieramy do hotelu AUSTRIA TREND BRATISLAVA **** zlokalizowanego przy ulicy Vysokiej, prawie vis-a-vis Prezidentskeho palácu. Nie zawiódł nas, wobec czego opis znajdziecie w dziale: Recenzje. Jakość, standard obsługi, pokój, lokalizacja,  śniadanie – wszystko pasuje do 4 gwiazdek.

Po drodze kupujemy butelkę lokalnego, słowackiego wina z winiarni VILLA VINO RACA (taka nowa świecka tradycja – zawsze w sklepie kupujemy butelkę lokalnego wina na powitanie z miastem). Ogarniamy się i idziemy zwiedzać. Wychodząc z hotelu kierujemy się ulicą Postovą na Námestie SNP.

Na rogu Laurinskiej i Nedbalovej trafiamy na knajpę z muzyką na żywo – CAFE STUDIO CLUB (Laurinská 13), wchodzimy i… zapadamy się w tańcu i zabawie. Muzyka, wino i… strapaćky pochłonęły nas na wiele godzin.

Jeśli komuś odpowiada muzyka lat 60-tych, 70-tych i dyskotekowych lat 80-tych – naprawdę gorąco polecamy. Nie ma turystów, jesteśmy jedynymi cudzincami; bawimy się do późnej nocy. Do hotelu wracamy uroczymi uliczkami bratysławskiej starówki. Noc stała się jakby cieplejsza…

Sobota budzi nas piękną pogodą – szybki shower, śniadanie i znowu w miasto. Poranek jest słoneczny. Pierwsze kroki kierujemy na spowity lekką mgłą znad modrego Dunaju, Bratislavský Hrad.

Innym cudzincom musiało być mijającej nocy jeszcze cieplej niż nam; po drodze spotykamy dość stylowo ubranych Anglików: trampki, bermudy, bluza z kapturem, barowa fryzura (dla porządku przypominam: jest 20. stycznia, środkowo-wschodnia Europa). Zaczynam się domyślać, że to jest obligatory dress-code on saturday after friday (nightfever).

Zamek położony jest na 85-metrowym wzgórzu i jest dobrze widoczny z wielu ulic Bratysławy, stąd ciężko do niego nie trafić. Najłatwiej się do niego dostać idąc ulicą Zámocką lub przez Zigmundovą Bránę. Spacer z uliczek starówki nie powinien zająć więcej niż 15-20 minut. Na zamek dojedziecie też trolejbusami linii 203 oraz 207 z okolic Námestie 1. maja.

Ostatnie przebudowy zamku przeprowadzała na nim Maria Teresa gdy Bratysława była jeszcze Pressburgiem, a zamek gościł nie tylko władców austriackich, ale też królów węgierskich (a Bratysława była zwana wtedy Pozsony). Słowacy jako naród mają historię nie krótszą od naszej, ale jako samodzielne państwo nie funkcjonowali niestety zbyt długo.

Przed samym wejściem na dziedziniec zamku stoi pomnik Svätopluka (Świętopełka), który zbudował Państwo Wielkomorawskie większe niż dzisiejszy obszar Polski.

Dziedziniec zamku po remocie prezentuje się okazale, a w salach zamku znajdują się ekspozycje muzealne. Co ciekawe z czterech narożnych wież, trzy są podobne, czwarta z nich jest natomiast grubsza i większa – to wieża koronacyjna, więc z racji swej funkcji musiała w jakiś sposób wyróżniać.

Za zamkiem są ogrody, które niestety były zamknięte w styczniu 2018 roku z powodu prac remontowo-konserwacyjnych, ale myślę, że będąc tam warto się przejść ogrodowymi ścieżkami, w końcu tylu królów, książąt i innych władców nimi chadzało, że może odkryjemy w sobie w tym czasie błękitną krew..? 😉

Z zamku roztacza się wspaniały widok na bratysławską starówkę, Dunaj, a przy dobrej pogodzie widać zarysy Wiednia, w końcu to tylko 65 kilometrów.

W międzyczasie mgła zaczęła ustępować i ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie, za cel obierając – dla historycznego kontrastu – położoną na lewym brzegu Dunaju, nowoczesną wieżę zwaną UFO.

Po drodze, przy ulicy Zámockiej trafiliśmy jednak na MAĆKAFÉ – małą kawiarnię prowadzoną przez fundację MAĆKY SOS (czyli kocie SOS) opiekującą się bratysławskimi miejskimi i bezdomnymi kotami. Jako opiekunowie 4 kocich żyć, z których 3 przygarnęliśmy  pod własny dach, nie było nawet wymiany zdań między nami co do konieczności odwiedzenia  tego lokum – „must move into”.

W środku można dostać kawę, herbatę, wodę, domowe lemoniady, a na deser – w zupełnym gratisie – kocie towarzystwo i kojące mruczenie.

W lokalu mieszka osiem, uratowanych z bratysławskich ulic, kotów, my doliczyliśmy się sześciu; pozostałe widocznie oddawały się jednej z najbardziej namiętnych kocich czynności czyli spaniu. Historie kocich rezydentów są opisane w kawiarnianej karcie.

Koty mimo, że po przejściach, są w pełni zsocjalizowane i radosne, aczkolwiek chadzają też własnymi ścieżkami – jak to koty. Zawsze na wyjazdach tęsknimy za naszą kocią hordą; tutaj mieliśmy ersatz w postaci ich słowackich braci. Na koniec zostawiliśmy niewielki datek kupując mały fundacyjny gadżet i ruszyliśmy dalej. Jeśli ktoś jest zainteresowany tą kawiarnią odsyłam do: www.mackafe.sk.

Kładką pod mostem SNP doszliśmy do naszego targetu zwanego UFO. Nie wiem czy też tak macie, ale jak zobaczę coś wysokiego, na co można wejść/wjechać, to muszę to zrobić. Z natury jestem optymistą, więc tłumaczę to sobie tym, że ciągnie mnie góry.

Vychliadka (czyli punkt widokowy) tej konstrukcji znajduje się na wysokości 95 m, przy dobrej pogodzie widać Wiedeń. Nie jest to może ta wysokość, co wieża Eiffla, lub chociażby PKiN, ale w Bratysławie jeden z fajniejszych punktów widokowych. Konstrukcja – według mojej Ukochanej Kobiety – nie jest do końca stabilna; rzeczywiście da się odczuć jej ruchy w przypadku silniejszego wiatru, ale na tym polega fizyka takich budowli – one muszą być w pewnym zakresie elastyczne. Nic co sztywne nie trwa wiecznie! Znajdująca się pod tarasem widokowym restauracja oferuje wspaniały widok na Bratysławę, który oczywiście (jak to bywa w przypadku wszystkich wież) jest wliczony do rachunku. Wjazd windą na UFO – płatny: 7,90 EUR.

Pokontemplowaliśmy widoki odpoczywając przy kufelku lokalnego browaru i obmyślaniu dalszej marszruty.

Gratis są toalety z widokiem; człowiek naprawdę może wtedy wszystko traktować z góry 😉

Przyszedł czas na bratysławską starówkę. Uliczki są przepiękne, architektura różnorodna:

ulica Mikuláśska / Żidovská

ulica Panská

Budynek ze sztuką w oknach przy Rybné námestie.

Dom sv. Martina (Katedra św. Marcina) powstała w XV wieku. Na szczycie jej wieży znajduje się kilkuset kilogramowa replika korony świętego Stefana – pierwszego króla Węgier – nie ma w tym nic dziwnego – miasto było przezk kilka wieków stolicą Węgier, a koronowano w tej katedrze wielu władców węgierskich.

W nawie głównej, w jej przedniej części stoi posąg patrona katedry – św. Marcina.

Po wyjściu z katedry zaczął padać deszcz, więc przeczekaliśmy go w SLOVENSKIEJ RESTAURACII przy ulicy Panskiej. Gastro-szału nie było, obsługa wręcz tragiczna. Jak na starówkę ceny przystępne, ale no way. Szkoda klawiatury na opis tego miejsca.

Na końcu Panskiej przy skrzyżowaniu z Laurinską i Rybárską Bráną znajdziecie postać wydostającą się z kanalizacyjnej studzienki – w ten sposób przywitacie się z Ćumilem, bratysławskim kanalarzem, który… Nie, nie będę tworzył nowej historii Ćumila, choć w internecie znajdziecie pewnie kilka legend na jego temat; w rzeczywistości nie ma w tym żadej symboliki ani pierwowzoru – ot, taki stały happening, ale wyszło super.

Możecie natomiast pogłaskać go czapeczce – podobno przynosi to szczęście. Podobno…

Starówka, mimo, że niewielka ma w sobie pełno ślicznych uliczek i kamieniczek, które przenoszą człowieka w poprzednie wieki. I na tym polega urok każdej starówki, bratysławskiej też.

Przy Primaćalnym Palacu (Pałacu Prymasowskim) na rogu Primaćialne námestie i Uršsulínskiej – jak na zimową porę przystało – byo zorganizowane małe miejskie lodowisko.

Uliczką Kostolną w kilka chwil znaleźliśmy się na Rynku Głównym (Hlavné námestie). Znajdziecie tam stary ratusz, dzisiaj muzeum miejskich dziejów oraz jezuicki kosciół najświętszego zbawiciela (Kostol najsv. Spasitel’a).

Z rynku głównego ulicą Sedlarską, gdzie znajdziecie największe na m2 w Bratysławie zagęszczenie irish-scottish pubów dojdziecie do ulicy Michalskiej, której krańca znajduje się Michalská brána – ostatnia ze średniowiecznych bram miejskich. W jej wnętrzach zorganizowano obecnie muzeum dawnej broni, a na 8 kondygnacji znajduje się taras widokowy, którego można podziwiać starówkę.

Ulica Michalska jest aktualnie pełna knajpek i sklepików. W czasach C-K Austro-Węgier była jedną z najbardziej reprezentacyjnych ulic miasta, natomiast w odległym średniowieczu stanowiła końcowy odcinek szlaku handlowego wiodącego z Bałtyku nad Dunaj.

Wieczorem zorganizowaliśmy wyjście do lokalu, który mijaliśmy na porannym spacerze na zamek. Przy ulicy Zámockiej mieści się ZÁMOCKÝ PIVOVAR – budynek, który trąci czasami słusznie minionymi i swoją fasadą przypomina, że bracia Słowacy też zostali W Jałcie rzuceni na pożarcie wielkiemu bratu. Jeśli nie szata zdobi człowieka, to tym bardziej nie ocenia się piwiarni po jej froncie. I tym razem mój doświadczony nos wstrzelił się w „desat’kę”, a raczej „štrnást’kę”, bo przecież czeskie i słowackie piwa zamawia się na ekstrakty!

Knajpa tak przypadła nam do gustu zarówno pod względem picia, jak też jedzenia, że resztę doczytacie w dziale: Smaki z podróży.

Na koniec pozostała jeszcze zabawa – otóż na piętrze zorganizowano dyskotekę. Z tego co zrozumiałem – bar należał do knajpy, ale muzyka była zorganizowana przez imprezowiczów. Dziwny układ… i jeszcze wstęp za free… Druga noc też upłynęła nam na tańcach, w stosunku do poprzedniej różnica tkwiła tylko w muzyce – tutaj królował już XXI wiek. Średnia wieku też była jakby niższa, ale to tylko statystyka – statystycznie to ja i mój kot mamy po trzy nogi 😉

Lubię takie niedziele na weekendowych wypadach, gdzie rano nie muszę jechać na lotnisko. Tym razem lot miał być z gatunku tych wieczornych, więc cały dzień w jakże gościnnej Bratysławie jeszcze przed nami.

Poranny rytuał – leniwa pobudka, shower, pyszne śniadanie w hotelu. Pierwszy nasz cel to powrót na starówkę. Docieramy uroczymi, bocznymi uliczkami na Hviezdoslvovo námestie, przy którym, znajduje się między innymi gmach Teatru Narodowego (Slovenské Národné Divadlo).

Plac jest w dużej mierze deptakiem, na którym zastaliśmy świąteczny jarmark oraz kolejne minilodowisko. Jego pierzeje okupowane są przez restauracje, hotele i drogie sklepy. W  zachodniej części placu, w pobliżu mostu SNP znajdziecie uroczą, romantyczną fontannę zwaną Dievča so srnkou (dziewczynka z sarenką).

Do dziś nie wiadomo czy figurka jest inspirowana baśnią braci Grimm „Braciszek i siostrzyczka”, czy słowacką bajką „Jelenček” Pavla Dobšinského. W jednej historii braciszek zamienia się w sarenkę po wypiciu wody ze studni, w drugiej – zła macocha zamienia braciszka w jelonka. Tak, czy inaczej fontanna jest słodka i romantyczna – a czy jest to  dievča so srnkou, czy dievča s jelenčekom, nie ma to znaczenia, figurka i tak jest śliczna.

Kilka kroków dalej – kolejny baśniowy motyw – pomnik Jana Christiana Andersena.

Na pomniku znajdziecie wiele symboli i bohaterów napisanych przez niego baśni.

Kolejny cel na niedzielę – wypad za miasto. Z ulicy Botanickiej (przystanek: Lafranconi przy moście SNP) autobus linii 29 jeździ wzdłuż Dunaju do wioski Devín. Podroż trwa ok. 20 minut. Miejscowość jest malowniczo położona w zakolu Dunaju, a słynie z ruin zamku (hrad Devín).

Bramy zamkowej nie dało się niestety sforsować, nie mieliśmy ze sobą sprzętu oblężniczego – poza tym zamek był po prostu nieczynny (okres zimowy, jakieś prace konserwacyjne). Niech sami go remontują. Wejdziemy, a później jeszcze trzeba będzie kolejne daniny na remont płacić; VATY, CITY, PITY – wystarczą mi w zupełności 😉

Jeśli ktoś jednak zdecyduje na jego „zdobycie”, to naprawdę warto – przepiękny widok wynagrodzi Wam oblężniczy trud.

Obok zamku, w zakolu Dunaju, w miejscu, w którym wpada do niego Morawa znajduje się pomnik zwany: Brana Slobody (brama wolności) – poświęcony pamięci tych Słowaków i Czechów, którzy w latach 1945-1989 próbowali przedostać się zza żelaznej kurtyny (Źelezna opona) do wolnego świata. W tym miejscu mieli upragnioną wolność prawie na wyciągnięcie ręki – wzdłuż nurtu Dunaju i Morawy przebiega granica z Austrią – dzisiaj symboliczna, 30 lat temu jeszcze pilnie strzeżona.

Na wewnętrznej stronie bramy wygrawerowane są nazwiska tych, którzy zginęli:

Z ciekawostek zwróciła moją uwagę jeszcze latarnia, nie morska, a rzeczna nad brzegiem szerokiego Dunaju.

Wracamy autobusem do miasta, czasu mamy jeszcze wystarczająco dużo, hotel bezproblemowo i bezkosztowo przedłużył nam check-out, więc zapuszczamy się na spacer trochę dalej od centrum – zamierzamy dotrzeć na Slavín, po drodze doświadczając leniwej, niedzielnej atmosfery tego miasta o tak wielu wpływach, które widać np. w miejskiej architekturze.

Slavinskie wzgórze wieńczy monumentalny, socrealistyczny pomnik poległych w walce o wyzwolenie słowackich ziem sowieckich i czeskich oraz słowackich żołnierzy. Wzgórze jest pięknym punktem widokowym na panoramę miasta w kierunku Dunaju. Tłumów tam nie spotkacie, turystów niewielu, częściej rozbrzmiewa język słowacki.

W drodze do hotelu jeszcze jedno doświadczenie z kuchnią słowacką, odwiedzamy kultowego MEŠTIANSKEHO PIVOVARA – i restauracja, i jedzenie, i obsługa – trzyma klasę! Do działu: Smaki z podróży.

Żegnamy hotel, jeszcze ostatnie spojrzenie na pałac prezydencki,

krótka podróż autobusem i oto letisko M. R. Štefánika:

Niedzielny wieczór na bratysławskim lotnisku to spokojna pora – na „Odletach” – 3 rejsy: STN, WAW i MAN. W poniedziałkowy ranek tłoku też raczej nie będzie.

Pewnie ożywa to w sezonie letnim, głównie za sprawą czarterów. Potencjał jest, np. w oparciu o oddalony o >1h jazdy airport VIE, wolne sloty i przestrzenie też są.

W61586 BTS-WAW Wizzzair’a odlatuje praktycznie punktualnie; w WAW wylądujemy o 22.00.

Dobrú noc!

Zimowa Bratysława okazała się gościnnym miastem. Dla nas, na krótki, szybki city-break, wręcz idealne. Wspomnienia pozostaną pozytywne. Udało się wszystko: lot, hotel, kuchnia, piwo, wino zwiedzanie, pogoda, zabawa. Samo miasto, które w swojej historii było stolicami praktycznie trzech państw nie może być nudne. To może być nawet jego zaleta. Naleciałości austriackie, węgierskie, słowackie i czeskie – widać na każdym kroku – w architekturze czy kuchni. Kuchnię słowacką, której skosztowaliśmy w Bratysławie znajdziecie tu: http://7mildalej.pl/kulinarne-rozkosze-bratyslawy/.  Na pierwszy rzut oka nie zachwyca, ale też nie rozczarowuje. Jej kameralność i brak tłumów może być dużym atutem. Ceny nie zrujnują portfela. Na leniwy weekend, zdecydowanie TAK.


INFORMACJE PRAKTYCZNE:

  1. Lot z Warszawy – najszybsze i najtańsze połączenie oferuje WIZZAIR; jednocześnie godziny lotów pozwalają optymalnie wykorzystać czas np. weekendowego pobytu.
  2. Miasto, stosunkowo niewielkie – zwłaszcza jeśli chodzi o śródmieście/starówkę – łatwo i szybko zwiedza się główne atrakcje.
  3. Tania komunikacja miejska – bilety można nabyć zarówno jednorazowe, jak też optymalne dla zwiedzających pakiety 24h lub 48h.
  4. Miasto bezpieczne – przez nasz pobyt nie mieliśmy, ani nie byliśmy świadkami żadnych niebezpiecznych sytuacji, zachowań; ilość policji wystarczająca.
  5. Ludzie generalnie uprzejmi, mili i pomocni – w hotelu, restauracjach (poza jedną) trafialiśmy na sympatyczną obsługę.
  6. Ceny, pomimo wprowadzenia EUR, przystępne jak na polską kieszeń.