FRANKFURT AM MAIN

Frankurt am Main

Trochę czasu spędziłem w swoim życiu w Niemczech, tyle razy leciałem przez Frankfurt, a wstyd się przyznać, że nie miałem czasu odwiedzić tego miasta. Tym razem stop-over pozwala chociaż wyrwać się z lotniska i wpaść na chwilę do miasta. Tyle się człowiek nasłuchał i naczytał o niemieckiej stolicy biznesu. Kilka historii dotyczących innych niemieckich miast znajdziecie tutaj: http://7mildalej.pl/kilka-chwil-w-berlinie/ oraz tutaj: http://7mildalej.pl/stop-over-w-monachium/ – Frankfurt gości na tych stronach pierwszy raz.

DOJAZD Z LOTNISKA

Nieważne, na którym terminalu lądujesz, najszybszą drogą dotarcia do centrum miasta będzie S-bahn z lotniskowego dworca. Kolejka jedzie do centrum zaledwie około 20 minut. Najlepiej wysiąść na Hauptwache – praktycznie starówka. Do Mainhattanu również blisko. Do wybory macie dwie linie S-8 oraz S-9. Ciekawostką jest fakt, że możecie nimi również dojechać do pobliskiego Mainz (Moguncja), a także do Wiesbaden. Kolejną zaletą jest fakt, że cena dojazdu do miasta nie zrujnuje Ci budżetu. Nie jest to takie oczywiste w przypadku innych europejskich metropolii. Dojazd na lotnisko w Monachium to cenowy koszmar. Za Tageskarte zapłaciłem ok. 8 EUR, a więc stosunkowo niewiele jak na niemieckie warunki. Jest też autobus, ale nie korzystałem z tej opcji dojazdu do centrum.

FRANKFURT AM MAIN – TROCHĘ HISTORII

Dzisiaj Frankfurt am Main znany jest jako jeden z największych ośrodków biznesowych i finansowych w świecie i Europie. A na pewno największy w Niemczech. Miasto ma przebogatą historię, której to początki sięgają roku 794. Wtedy to cesarz Karol Wielki nadał osadzie nazwę: FRANCONOVUD. Od 843 roku miasto było siedzibą królów Państwa Wschodniofrankijskiego. W rezultacie czego Frankfurt wielokrotnie gościł cesarzy i przybyłych na odbywające się tamże sejmy Rzeszy. Od czasu koronacji Fryderyka Barbarossy na króla Niemiec w 1152 roku miasto stało się zwyczajowym miejscem koronacji kólów niemieckich.

Od tamtego czasu Frankfurt niejednokrotnie zapisywał się w dziejach Niemiec i Europy. W trakcie wojny trzydziestoletniej zachował neutralność. Wkrótce później otrzymał status Wolnego Miasta. To we Frankfurcie urodził się w 1749 roku Wolfgang Goethe i we Frankfurcie napisał – w 1774 roku – swoje największe dzieło: „Cierpienia młodego Wertera”. W latach 1810-1813, w czasie wojen napoleońskich istniało, zależne od Francji – Wielkie Księstwo Frankfurtu (Großherzogtum Frankfurt).

Frankfurt zwano też Jerozolimą nad Menem, z uwagi na liczną ludność pochodzenia żydowskiego. W 1933 roku pierwszego, żydowskiego burmistrza usunięto po dojściu faszystów do władzy. W końcowym okresie, 1944, II wojny światowej miasto było systematycznie bombardowane przez alianckie lotnictwo. Zniszczeniu uległo co najmniej 70% substancji miasta. Stare miasto jeszcze mocniej doświadczyło zniszczeń – zostało prawie zmiecione z powierzchni ziemi.

Po wojnie odbudowano je tylko częściowo, a dopiero w ostatnich latach przystąpiono do rekonstrukcji starówki. W międzyczasie Frankfurt wyrósł na finansową stolicę Niemiec, a były nawet plany umieszczenia tam siedzib rządu Niemiec.

CO ZWIEDZIĆ BĘDĄC KILKA GODZIN WE FRANKFURCIE?

Swój spacer po mieście zaczął od Haupwache. Jadąc S-bahną z lotniska to chyba najlepsze miejsce miejsce, gdzie można zacząć znajomość z Frakfurtem.

St. Katharinenkirche (Kościół św. Katarzyny przy HauptWache)

Tak w ogóle to frankfurcki Altstadt powinien nosić nazwę neue-alte-stadt. Starówka po wojennych zniszczeniach przez wiele lat nie była odbudowana, a kiedy już zaczęto ją odbudowywać wiele starych kamienic restaurowano kreatywnie.

Seufzerbrücke czyli Most Westchnień

Przy Bethmanstrasse znajdziecie uroczy most westchnień (Seufzerbücke) zwany przez miejscowych pieszczotliwie Wenecją. Łączy on dwa rządowe budynki i prowadzi na Paulsplatz. Stąd wystarczy już przejść przez ulicę, aby znaleźć się w samym centrum starego Frankfurtu: Römerberg

Römerberg to miejsce przy którym warto się zatrzymać. Najpiękniejszy z frankfurckich placów znany był już w XII wieku ponieważ właśnie tutaj odbywały się liczne targi oraz kiermasze. Od XV zabytkowe kamienice pełnią rolę siedziby władz miejskich.

Ciekawostką jest flaga i herb Frankfurtu nad Menem – orzeł ze złotym dziobem oraz szponami i biało czerwona flaga. Podobne do naszych barw narodowych..? Prawdopodobnie oba orły mają swoją genealogię w rzymskich orłach, a flaga jest zgodna z zasadami weksykologii. Tło godła to dolna barwa, natomiast godło stanowi górny pas flagi.

Rathaus, a na nim flaga Frankfurtu

Po wschodniej stronie placu, naprzeciwko ratusza znajduje się Ostzeile – rząd sześciu ciekawych półdrewnianych kamienic, które są rekonstrukcjami zbudowanych na przełomie XV oraz XVI wieku domów. Kamienice mają swoje nazwy: Zum Engel, Goldener Greif, Wilder Mann, Klainer Dashberg-Shlussel, Grosser Laubenberg, Kleiner Laubenberg.

Sześć charakterystycznych kamienic przy Römerbergu

Na środku placu znajduje się Gerechtigkeitsbrunnen, czyli Fontanna Sprawiedliwości, którą zbudowano w 1543 roku. Temida nie zawsze jest ślepa – Bogini Justitia, która stoi na środku fontanny, trzyma wagę i miecz, ale nie ma jednak, w przeciwieństwie do wielu innych posągów, zakrytych oczu.

NAD NIEMNEM..? NIE – NAD MENEM!

Men (Main) to rzeka która niekoniecznie dzieli miasto na dwie niezależne części. Miasto „żyje” nad rzeką, zarówno część północna, jak też południowa. Wzdłuż rzeki, oczywiście po obu jej stronach liczne bulwary, skwery, a także parki zachęcają do spacerów. Rozciągający się po północnej stronie Nizza Park jest ewenementem ze środziemnomorską roślinnością.

Rzeka Men (Main)

Przez rzekę przerzucono kilka mostów, z których oczywiście najbardziej znane to: Eisener Steg, Untermainbrücke, a także Holbeinsteg.

Eisener Stego to kładka dla pieszych i rowerzystów

Eisener Steg to piesza kładka o długości 170 metrów, która łączy centrum Frankfurtu z południową dzielnicą dzielnicą zwaną Sachsenhausen-Nord. Most pierwotnie powstał w 1868 roku, a swój (prawie) docelowy kształt zawdzięcza przebudowie w 1911 roku. Oczywiście w końcowych latach II wojny światowej został zniszczony, a odbudowany już w 1946 roku.

Eisener Steg

Most to nie tylko wdzięczny obiekt do foto-story, ale też wspaniały punkt widokowy, z którego można podziwiać panoram miasta.

Mainhattan widziany z Eisener Steg

Południowy brzeg Menu to raj dla fanów muzeów. Na odległości niecałego kilometra, jaki dzieli Eisener Steg od Holbeinsteg znajdziecie ich około 10! I to tak różnorodnych, że zaspokoją gusta każdego wielbiciela sztuki i nie tylko.

Bulwary nad Menem

Nabrzeże Menu w Sachsenhausen w niczym nie ustępuje jego odpowiednikowi po drugiej stronie rzeki. Bulwary to doskonałe miejsce na spacery i podziwiania miasta. Po II wojnie światowej rozważano nawet przeniesienie tutaj stolicy Niemiec. Swoją drogą dobrze się stało – dzisiaj możemy doświadczyć pewnego rodzaju miejskiego spokoju, który zniknąłby w przypadku każdego capital city.

I’LL TAKE… MAINHATTAN

Być we Frankfurcie i nie odwiedzić Mainhattanu..? Przede wszystkim najlepiej uczynić to wjeżdżając windą na ponad 200-metrowy wieżowiec zwany po prostu Main Tower. Winda rozpędza się do prędkości ok. 18 km/h w rezultacie czego w przeciągu kilkudziesięciu sekund jesteś na dachu jednego z najwyższych budynków Europy, a po drodze mijasz 56 pięter. Main Tower jest chyba 16-tym najwyższym budynkiem Europy.

Cała podróż na wyświetlaczu

Mainhattan położony jest praktycznie w centrum Frankfurtu. Oczywiście blisko stąd nad Men (Main) oraz innych śródmiejskich atrakcji miasta. Czy rzeczywiście jest podobny do swojego bardziej znanego kuzyna? Nie mnie oceniać… Zresztą nie lubię tego typu porównań – Mainhattan jest tylko jeden jedyny w swoim rodzaju.

Pierwsze wysokościowce, od których wszystko się zaczęło były budowane na początku lat 60-tych XX wieku. Na dzień dzisiejszy we Frankfurcie znajdziemy 10 najwyższych budynków w Niemczech, a także 19 z 30 jakie rozsiane są po niemieckich metropoliach. 20 frankfurckich wieżowców liczy sobie co najmniej 127 m, a 14 z nich ponad 150 m!

Będąc we Frankfurcie nie pozostaje więc nic innego, jak zobaczyć ten cud budownictwa z samej góry.

A oto i on – Main Tower (200 m), z którego będziemy podziwiać Mainhattan

NAD DACHAMI FRANKFURTU

Pierwszy look na Frankfurt am Main – najbliżej Commerzbank Tower (259 m, a 300 łącznie z antenami i masztami). Najwyższy budynek Europy do 2003 roku, najwyższy w UE do 2011 roku i najwyższy w Niemczech do dzisiaj. W oddali siedziba EBC – 184 m (7. pod względem wysokości we Frankfurcie).

Commerzbank Tower (259) i siedziba EBC (184)

Nad brzegiem Menu (najdalej na foto) Westhafen Tower (112 m). Bliżej, po prawej Silberturm (166 m) oraz Skyper (154 m).

Silberturm (166 m – numer „10”) i Skyper (154 m), za Menem i lasem w oddali FRA (airport)

Tym razem widok na jedne z najwyższych. Od lewej Westendstrasse 1 (208 m) – numer „3” we Frankfurcie, obok Turm 185 (200 m) – numer „5”. Dalej prezentuje się numer „2” czyli Messeturm (256,5 m). Na pierwszym planie mamy Trianon (numer „6” – 186 m), a po prawej Deutsche Bank I oraz II (155 m).

Jeśli natomiast spojrzymy na dawny Vorstadt (przedmieście) Frankfurtu, czyli Sachsenhausen, to zobaczymy 88-metrowy wieżowiec Main Plaza, jak widać odstaje od Bankviertel.

HISTORIA FRANKFURTU WIDZIANA Z GÓRNYCH PIĘTER MAINHATTANU

Neorenesansowy budynek opery we Frankfurcie (Alte Oper) został w 1944 roku doszczętnie zniszczony przez Aliantów w wyniku bombardowań. Przez całe dziesięciolecia nie był odbudowywany zyskując miano najpiękniejszej ruiny Niemiec. Pierwszy koncert po wojnie odbył się dopiero w 1981 roku.

Opera we Frankfurcie, a obok Operturm (170 m – numer ósmy)

Budynek Giełdy we Frankfurcie (Börse Frankfurt) jest jednym z największych budynków giełdowych świata. Wybudowany w 1843 roku jest dzisiaj dziesiątym, największym budynkiem giełdy. To właśnie w tym miejscu rządzi nowy król Frankfurtu – DAX! Indeks, który jest jednym z najważniejszych wskaźników giełdowych w Europie. Giełda we Frankfurcie to przecież druga największa po London SE giełda europejska (nie licząc konglomeratu EURONEXT).

Frankurcka giełda – królestwo DAX-a 🙂

FRANKFURTER KüCHE

Tradycją są oczywiście znane na całym świecie frankfurterki (Frankfurter Würstchen). Tym razem nazwa nie jest myląca. Te wieprzowe kiełbaski znane były we Frankfurcie co najmniej od XVII wieku, jak nie wcześniej. Od 1860 roku nazwa jest chroniona jako produkt regionalny. Nie mylcie tego z powszechnie dostępnymi w Polsce frankfurterkami – niewiele mają wspólnego z pierwowzorem z Hesji.

Nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował lokalnej kuchni. Frankfurt am Main ma jednak to do siebie, że przy jego kosmopolitycznym charakterze, ciężko było wejść do pierwszej knajpy i zjeść coś z lokalnej kuchni. Nie miałem czasu na zwiedzanie odległych dzielnic, a centrum oferuje niestety jedzenie z całego świata i korporacyjny szajs zamiast tradycji.

KLOSTERHOF – NIEMIECKA KUCHNIA W CENTRUM FRANKFURTU

W końcu jednak znalazłem – KLOSTERHOF! Wyglądała na knajpę serwującą lokalne i niemieckie specjały i tak rzeczywiście było.

Chyba jedna z niewielu knajp serwujących w centrum Frankfurt am Main regionalną kuchnię

Wnętrze, jak to w niemieckich knajpach, trochę przytłaczające i ciężkie, ale taki ma już urok. Obsługa sprawna i miła. Około godziny 13-tej nie było zbyt wielu klientów, ale przed 15-tą trzeba było odstać swoje w kolejce.

Wnętrze KLOSTERHOF

Na przystawkę dzban lokalnego APFELWEIN. No właśnie – czy to wino, czy cydr..? Nazwę ma winną, ale posmak cydrowy. Przede wszystkim jest zbliżony do moich cydrów. A jestem zwolennikiem cydrów wytrawnych, bez cukrowej nuty, która zabija wszystko, co możemy wyciągnąć zapakowanych do balona owoców. Robiony jest z wyciskanych (lub prasowanych) jabłek przy użyciu drożdży – a więc: cydr! Taka jest podobno rceptura. No więc ten cydr, zwany apfelwein’em jest w Hesji napojem tradycyjnym, pija się go równie często jak piwo. Ten, w Klosterhofie, przypadł mi do gustu. Owocowy, lekko kwaśny i cierpki na języku, finiszował swoistą łagodnością. Do cydru – entschuldigung – apfelwein’a kolejny lokalny specjał i ciekawostka: handkäse mit Musik! Z nazwy ręcznie wyrabiany ser, ale podawany – o zgrozo! – w ostrej octowej marynacie z cebulą. Niezłe połączenie, ale na tyle ciekawe, że warto spróbować. Ale dlaczego… mit Musik..? Ano dlatego, że po spałaszowaniu większej ilości tego specjału zaczynają grać… jelita 🙂

Tradycja kulinarna Hesji i Frankfurtu: apfelwein und handkäse mit Musik

SPECJAŁY KUCHNI „KLOSTEROF”

Po przystawce czas na dania główne – w pierwszej odsłonie wjeżdża specjalność kuchni: „Klosterhof” Wurstsalat mit Bratkartoffeln. Danie na zimno – sałatka z przypominającej tagliatelle wołowej mortadeli z pieczonymi ziemniakami. Specyficzny był towarzyszący temu sos: musztardowy winegret z korzennymi ogórkami, papryką oraz czosnkiem dętym zwanym też cebulą siedmiolatką. Pyszne, ale po takiej porcji można tylko rzec: Ich bin satt und riesig…

„Klosterhof” Wurstsalat mit Bratkartoffeln

Druga odsłona to: Rösti mit frischem Pilzgemüse in Rahm. Cóż to jest tak apetycznie brzmiące..? No więc Rösti to nic innego jak tarte zapiekane kartofle, czyli „bratkartofle”. To wszystko podane w towarzystwie świeżych grzybów w sosie śmietanowym. Całość wygląda jak ziemniaczany placek posadowiony na pieczarkach w mocno śmietanowym sosie. Jak smakuje..? Przepysznie! Proszę nie liczyć kalorii, ponieważ nie wszystko da się przeliczyć na jednostki energii.

Rösti mit frischem Pilzgemüse in Rahm

PODSUMOWANIE

Frankfurt am Main jest często pomijany jako turystyczny cel wyjazdu. Nie jest to może miasto tak bogate w zabytki jak chociażby Rzym czy Paryż. Daleko mu do atmosfery uliczek i galerii na przykład Lizbony czy Madrytu. Z tego względu nie jest ulubionym celem nawet weekendowych city-break’ów. Powstaje pytanie czy słusznie..? Weekendowe dni wystarczą w zupełności na poznanie miasta, ale mogą się okazać jednak zbyt krótkim czasem jeśli chcemy zobaczyć okoliczne miasta, do których warto zajrzeć.

Kilkadziesiąt minut zajmie nam podróż do Mainz (Moguncja) czy Wiesbaden, jak również miasta braci Grimm czyli Hanau. Frankfurt to również największy las śródmiejski w Europie – zajmuje większą część dzielnicy Sachsenhausen.

Niestety samolot do IST nie chciał czekać, zabrakło więc czasu na zwiedzanie uroczych uliczek północnej części Sachsenhausen – cydrowej dzielnicy Frankfurtu, czy też Bornheim – stanowiącej chyba najwierniejszą namiastkę tego jak Frankfurt wyglądał chociażby 100 lat temu.

KILKA PRAKTYCZNYCH WSKAZÓWEK

  • najdogodniejsza podróż do centrum miasta z lotniska FRA do centrum Frankfurt am Main to linie S-8/S-9
  • bilet dzienny (Tageskarte) – 8,50 EUR
  • wjazd na platformę widokową Main Tower – 8 EUR
  • ogród botaniczny (Palmengarten) Siesmayerstrasse – można dojść na pieszo – ok 1,5 km z centrum
  • dojazd do Mainz – S-8 – ok. 40 min
  • dojazd do Wiesbaden – s-1 – ok. 45 min
  • oficjalna strona miasta: https://frankfurt.de/

KILKA CHWIL W BERLINIE

Berlin dla mnie był, jest i będzie miastem szczególnym. Spędziłem w nim wiele wspaniałych dni. Pozostanie dla mnie tym miastem, które urzekło mnie swoją swoją różnorodnością. Jest jakby miastem kompletnym – pod każdym względem. No… może zimą brakowało mi śródziemnomorskich klimatów, ale jednak życie – zarówno dzienne i nocne będące mocną stroną stolicy zjednoczonych Niemiec chociaż częściowo wynagradzało braki słońca. Więc tym razem krótko – Kilka chwil w Berlinie – kulinarnie i patetycznie.

O Berlinie mógłbym pisać godzinami. Każda dzielnica ma swój specyficzny klimat i urok, każda ma też swój jasny i ciemny charakter. Chcecie najlepszego kebaba w Niemczech – jedź na Mehringdamm do Mustafy. Regierungsviertel zaoferuje dotyk niemieckiej państwowości, Wannsee da Wam poczucie relaksu (i najlepszej Kartoffelsalat, jaką zdarzyło mi się zjeść). Zwolennicy zadym, zwanych Krawalle nie ominą ulic Kreuzbergu. Można wymieniać w nieskończoność. W końcu, jeśli ktoś chciałby tanio lecieć, choćby za ocean, nie ominie lotniska Tegel. Zimą natomiast doświadczycie atmosfery bożonarodzeniowych jarmarków niemniej wspaniałych i kolorowych niż te w Bawarii lub Wirtenbergii.

Można wymieniać w nieskończoność. W końcu, jeśli ktoś chciałby tanio lecieć, choćby za ocean, nie ominie lotniska Tegel. Zimą natomiast doświadczycie atmosfery bożonarodzeniowych jarmarków niemniej wspaniałych i kolorowych niż te w Bawarii lub Wirtenbergii.

Tym razem musiałem zadowolić się tylko kilkoma wolnymi chwilami. Okolice Tiergarten są mi znane doskonale, tam też zatrzymałem się na kilka chwil w Berlinie. Gdy w odległej młodości zaczytywałem się w książce Christiny F. „Dzieci z dworca Zoo”, byłem już po wizycie w dzielnicy, która stanowiła odbicie literackich wspomnień autorki. Dzisiaj, choć okolice dworca trochę ucywilizowano, to wciąż jeszcze zapach zioła jest nieodłącznym elementem lokalnego folkloru.

CURRYWURST TIERGARTEN

Wysiadasz z autobusu 109 lub X9, który przywiózł Cię z lotniska Tegel, albo wysiadasz z pociągu, który dowiózł Cię na Tiergarten Bahnhof i zastanawiasz się co dalej zrobić…? Nie ma lepszego momentu na zapoznanie się z niemiecką kuchnią i street-foodem! Zaraz przy dworcu znajdziecie Curry 36, która uraczy Was jedną z ulubionych przekąsek nie tylko Berlińczyków, czy też Niemców, ale też amatorów ulicznego jedzenia z całej Europy czyli legendarnym currywurstem.

Berliner Klassiker – Currywurst

Niemiecki street-food to właśnie historia currywursta. Pierwsze kiełbaski z curry podawała Herta Heuwer, która ewakuowała się z Prus Wschodnich do Berlina. Upiekła, a może usmażyła wieprzowe kiełbaski i przyrządziła sos ze składników podarowanych przez żołnierzy z brytyjskiej strefy okupacyjnej. Ten pierwszy, który niemiecka restauratorka przygotowała, składał się z ketchupu, curry oraz sosu Worcestershire. A działo się to podobno 4. września 1949 roku w Berlinie. Dziesięć lat później Frau Heuwer opatentowała swój wynalazek i nazwała go „chillup”, a następnie wynajęła lokal przy Kaiser-Friedrich-Straße 59, gdzie do 1974 roku prowadziła z sukcesem swoją knajpę. Obecnie tradycje currywursta przejęło między innymi CURRY 36, z którego wiedzy, umiejętności i doświadczenia skorzystałem. Odnaleźć może się każdy – klasycznie z bułką, lub po angielsku z frytkami. Można trafić na każdą niemiecką kiełbaskę – białą, wieprzową, mieszaną. Dazu (do tego) otrzymacie dowolny dodatek. Polecam koniecznie z ulubioną niemiecką kapustą!

KUCHNIA WŁOSKA CZY BERLIŃSKA…

Jedno, co dla fana Włoch, a także włoskiej kuchni było dla mnie w Berlinie wspaniałe, to włoskie restauracje. Bywałem w różnych miastach Europy, ale włoskie jedzenie w Berlinie jest jednym z najlepszych poza granicami Italii. Wiele lat temu na Tempelhofie odkryłem knajpę zwaną TRATTORIA TOSCANA – kilku dań, które tam podawano, nie wstydziłyby się najlepsze znane mi knajpy Rzymu, Mediolanu, Genui czy Neapolu.

Przy Meinekestrasse niedaleko Ku’dammu odkryłem RISTORANTE ARLECCHINO. Tym razem na stół wjechała między innymi pasta, konkretnie tagliatelle z wołowiną i kurkami. A wszystko w sosie grzybowo-pomidorowym. Coś wspaniałego. Jedna z lepszych past jakich przyszło mi spróbować poza Italią.

Tagliatelle z Arlecchino można polecić z czystym sercem i… podniebieniem

Niemniej naszą uwagę przykuł jeszcze sposób przyrządzania serowego spaghetti z truflami. Wielki blok parmigiano reggiano (lub grana padano) wydrąża się w środku a następnie zalewa wysokoprocentowym alkoholem i podpala, a następnie intensywnie miesza zeskrobując ser z wewnętrznych ścianek bloku dodając pastę z trufli.

„Flambirowanie” parmezanu

W kolejnym etapie dodaje się spaghetti i nadal intensywnie miesza.

A wszystko to na oczach oczekujących klientów…

Pozostaje więc już tylko nałożyć tak przyrządzoną pastę na talerze!

Bellisimo e gusto!

Zapach i aromat niósł się po całej knajpie, więc nie omieszkam następnym razem, jeśli będę miał sposobność, zamówić tego najprostszego z dań. Prostota w kuchni potrafi pozytywnie zaskoczyć.

LEGENDA BERLIŃSKIEGO KEBABA

Tam gdzie Tempelhof spotyka się z Kreuzbergiem, z południa na północ prowadzi ulica zwana Mehringdamm. Pod numerem 32 znajdziecie jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą w tej części Europy kebabownię. MUSTAFA’S GEMÜSE KEBAP. Niestety kolejka przed budką na Mehringdamm 32 sprawia, że tym razem jestem zmuszony zrezygnować z legendy street-foodu. MUSTAFA oferuje dwa rodzaje kebaba: z kurczaka oraz vege. Jeśli chodzi o wersję mięsną, to zaserwują Wam w bułce, albo durum. A co w środku..? Standardowo: cebulka, pomidor, sałata, ogórek, ale również kartfofel. Natomiast niestandardowo – am Ende – biały ser solankowy – wygląda jak feta, ale w smaku bardziej przypomina sery bałkańskie.

Kolejkę przed Mustafą należało liczyć w kwadransach – co najmniej 3-4. To co można zrobić, to pojechać sześć stacji U-bahną w kierunku Mariendorfu i wysiąść przy Westphalweg. Przy samym wyjściu ze stacji metra jest niewielki turecki imbiss-bar BASILEUS PIZZA & BIRGüL DöNER. I jest to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza z kebabowni Tempelhofu i Mariendorfu.

Adres wart zapamiętania: Mariendorfer Damm 64

Proste wnętrze, kilka stolików, jednoręki bandyta, TV – sprzęty i akcesoria typowe dla tureckiego baru, jakich wiele. Tym niemniej, od swojej pierwszej wizyty w Basileus, jest to niezmiennie jedno z moich ulubionych miejsc na street-foodowej mapie Berlina.

Bar jakich wiele..?

Podawany tam kebab jest jednym z najlepszych w Berlinie. Ten na cieście – durum jest doskonale przyrządzony. Mięso – świeże i dobrej jakości, podobnie warzywa. Wielkość również odpowiednia, tak, że można zaspokoić głoda 😉

Jeden z moich ulubionych kebabów

BERLIN – TROCHĘ NAJNOWSZEJ HISTORII…

Słowa te piszę w 9. listopada – dzień dla Berlina i jego mieszkańców nie tylko symboliczny, ale również ważny. Tego dnia, w roku 1989, upadł mur berliński (Berliner Mauer). Nic nie stało na przeszkodzie, aby przejść za „żelazną kurtynę”. Zimnowojenny podział miasta przeszedł do historii. Historia muru i jego zburzenia to również historia podziału i zjednoczenia Niemiec.

Jeśli zacząć zwiedzanie tego fragmentu miasta, to należy udać się metrem (U6) na Kochstarsse. Tam, przy Friedrichstarsse, odnajdziecie Checkpoint Charlie. Miejsce znane z historii, gdyż mieściło się tam jedno z przejść granicznych pomiędzy Berlinem wschodnim i zachodnim. Przejście było dostępne tylko dla tzw. nie-Niemców. Amerykanie opuścili ostatecznie ten punkt kontrolny dopiero w 1991 roku. Dzisiaj punkt graniczny stanowi atrakcję turystyczną, a wokół kwitnie typowy dla takiego miejsca przemysł gadżetowy.

Niegdyś miejsce pilnie strzeżone, dzisiaj atrakcja turystyczna

Powyższe zdjęcie ma też już swoją wartość historyczną. Niedawno, w październiku 2019 roku, władze miasta zakazały przedstawień z „żołnierzami amerykańskimi”. Każdy mógł sobie zrobić zdjęcie, każdy mógł otrzymać pieczątkę w paszporcie z amerykańskiej (i nie tylko) strefy okupacyjnej.

Mur Berliński miał około 156 kilometrów długości, do dzisiaj pozostało niewiele jego fragmentów. Najdłuższy znajdziecie przy stacji metra U8 przy Bernauer Strasse, najmniejszy natomiast przy Liesenstrasse. Ten najbardziej znany znajduje się natomiast przy Niederkirchnerstrasse – w pobliżu Checkpoint Charlie.

Fragment Berliner Mauer przy Niederkirchnerstrasse

Nieopodal znajduje się okryty ponurą sławą budynek, w których mieściła się siedziba Gestapo oraz SS. Odnaleźć tam można dzisiaj wystawę Topografia Terroru.

BERLIN PATETYCZNIE…

20-minutowa piesza wycieczka doprowadzi do jednych z najbardziej znanych budowli Berlina: Bramy Branderburskiej, Reichstagu oraz Pomnika Holokaustu.

Pomnik holokaustu zwany też pomnikiem pomordowanych Żydów w Europie (Denkmal für die ermordeten Juden Europas lub Holocaust-Mahnmal) stanowi 2711 betonowych bloków ustawionych geometrycznie na obszarze 1,9 ha nieopodal Bramy Brandenburskiej. Najwyższe stele mają ponad 4 metry wysokości, a pomiędzy nimi labirynt przejść o szerokości około 1 metra. Pomnik to dzisiaj również największe niemieckie muzeum holokaustu.

W 2005 roku plac przy Ebertstrasse zamienił się w monumentalny pomnik holokaustu

Bramę Brandenburską (Branderburger Tor) zna prawie każdy. Pomimo, że znana jest głównie z czasów wojennych, to w 1791 roku, była przede wszystkim symbolem pokoju z okazji zakończenia wojny siedmioletniej pomiędzy Francją a Prusami. Dzisiaj stanowi symbol zjednoczenia Niemiec.

Pamiętam z lat 80-tych XX wieku, że nie było wtedy żadnych szans na przejście pomiędzy jej kolumnadą. Brama znajdowała się na ziemi niczyjej, na terenie muru berlińskiego, pomiędzy jego wschodnią i zachodnią granicą. Po 30 latach od upadku muru tak się oto prezentuje od strony dawnego Berlina Wschodniego…

Za bramą – Straße des 17. Juni – ulica Berlina Zachodniego nazwana dla upamiętnienia powstania w Berlinie wschodnim w 1953 rku.

a tak od strony Berlina Zachodniego…

Za bramą – Unter den Linden – w latach 80-tych najbardziej prestiżowa ulica wschodniej części miasta

Reichstag znajdziecie go pomiędzy (nie takim już nowym) Haupbahnhofem, a Bramą Brandenburską. Wybudowany w latach 1884-1894 w noerenesansowej formie jest od roku 1998/99 siedzibą niemieckiego Bundestagu. Udostępniony do zwiedzania przyciąga turystów głównie swoją górującą nad budynkiem szklaną kopułą. Czasy gdy można było tam po prostu wejść głównym wejściem niestety minęły. Czy bezpowrotnie.? Przyszłość pokaże… Dzisiaj należy się zarejestrować i przejść odpowiednią procedurę, a jeszcze 12 czy 15 lat temu było prościej oraz przyjemniej.

DEN DEUTSCHEN VOLKE napis poświęcony niemieckiemu ludowi pojawił się na gmachu w 1916 roku

Wracając na Ku’damm nie sposób nie zauważyć charakterystycznej dla dzielnicy Charlotenburg budowli kościoła Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche. ten ewangelicki kościół został zbombardowany przez aliantów w listopadzie 1943 roku („dziwne”, bo według goebelsowskiej propagandy nie było w tym czasie żadnych nalotów na Niemcy). W wyniku publicznej dysputy zdecydowano, że zniszczona główna wieża pozostanie jako symbol antywojenny.

KILKA SŁÓW O BERLINIE

Kilka chwil w Berlinie to stanowczo zbyt krótki czas na to aby zwiedzić miasto, ale wystarczający aby poczuć atmosferę miasta i powrócić do niego. Zwiedzałem to miasto w czasach, gdy jeździłem do Niemiec biznesowo, i w czasach, gdy mieszkałem w tym mieście. Dla mnie Berlin ma wartość nie tylko sentymentalną, ale również odkrywczą. Berlin uczył mnie otwarcia na świat, na różnorodność, na innych ludzi. To miasto, to nie tylko niemiecki Ordnung, to miasto to również wspaniałe życie nocne, ale o tym oraz innych stronach stolicy Niemiec, może w (niejednym) następnym odcinku… sorry – poście,

ZAMIAST ZAKOŃCZENIA – KILA LINKÓW

4 GODZINY W WIEDNIU CZYLI KRÓTKI STOP-OVER

Jeśli ktoś zastanawia się, mając czterogodzinnego stop-overa czy siedzieć na lotnisku, czy wyskoczyć nawet na chwilę do miasta, zawsze mu powiem: jedź do miasta! Świat jest zbyt piękny, życie jest zbyt krótkie, aby spędzać je w poczekalni, nieważne, że na pięknym lotnisku, ale poczekalnia jest tylko poczekalnią. Więc, jeśli nie jesteś Tomem Hanksem z Krakozji, któremu odmówiono wizy i możesz opuścić „Terminal” – ruszaj do miasta!


Sierpień 2017 – powrót z LCA do WAW odbywał się z przesiadką w Wiedniu (VIE). Był to jeden z odcinków wakacyjnej podróży w sierpniu 2018 roku (czytaj: http://7mildalej.pl/wakacje-na-cyprze/) Port lotniczy w Schwechat nie jest położony najbliżej miasta, dodatkowo złapaliśmy 15 minutowe opóźnienie. Dodatkowo A320 AUSTRIANA nie dokołował do rękawa, tylko zaparkował na „szczerej” płycie w asyście polizei.

W trakcie lotu z Larnaki na pokładzie pobiła się para pochodzenia arabskiego. Zadyma przez pół godziny, kilka interwencji cabin crew, przesadzanie innych pasażerów – tacy ludzie powinni mieć dożywotni zakaz wstępu na pokład – mam nadzieję, że trafili na SCHWARZLISTE! Jako, że szefem pokładu był mężczyzna, dopiero on poradził sobie z ich zachowaniem; stewardessy były wcześniej ignorowane – ten typ tak ma, jeśli chodzi o kobiety. Po wylądowaniu czekały więc dwa polizeiwageny, po jednym przy każdym trapie, i odbyła się selekcja, jak przy wejściu na wiejską dyskotekę. Normalni wyszli, nienormalni zostali w środku, reszta już nas nie interesowała.

W Wiedniu nie byłem kilkanaście lat – ostatni pobyt datowałem na drugą połowę lat 90-tych XX wieku, rok wcześniej – w sierpniu 2016 dane mi było tylko „zaliczyć” fotoradar na wiedeńskim ringu. Tym bardziej zwyciężyła podróżnicza ciekawość i niezłocznie ruszyliśmy w miasto.

Pakujemy się w S-Bahn – linia nr 7 i dojeżdżamy do stacji Wien Mitte; na tej samej trasie jeździ też CAT – CITY AIRPORT TRAIN – szybka kolej na lotnisko; różnica – w cenie i czasie podróży. S7 może jeździ wolniej (ok. 35-40 minut), ale przede wszystkim dużo taniej.

Wysiadamy w centrum miasta, przy Landstrasser Haupstrasse, witam nas niedzielna raczej senna atmosfera tego pięknego miasta.

Dosłownie kilka kroków dalej, tuż za jednym z wiedeńskich kanałów zaczyna się niewielki Stadtpark,

w którym znajdziecie pomnik Andreasa Zelinki – XIX-wiecznego burmistrza miasta. Facet miał czeskie korzenie, a został Bürgermajstrem stolicy C-K Austro-Węgier, i przede wszystkim bardzo szanowanym oraz lubianym.

Przy Wollzeile znajdujemy czynną Konditorei – na nasze: „Guten Morgen” słyszymy… „Dzień dobry”. Polonia w Wiedniu jest dość liczna i spotkać mieszkającego tu na stałe i pracującego rodaka nie jest sztuką. Wiedeńska kawa w słoneczny i cichy poranek smakuje wyśmienicie.  Każdy znajdzie swoją ulubioną Kaffee, a co niektórzy jeszcze decydują się na śniadanie na słodko – Apfelstrudel okazuje się równie wyborny.

W zasięgu naszego spaceru znajduje się Katedra św. Szczepana (Domkirche St. Stephan), najokazalszy kościół wiedeński,  najwyższa jego wieża, zwana po prostu Steffl, ma ponad 136 m wysokości. Katedra jest jedną z większych w Europie (107x34m), a ciekawostką jest fakt, że w czterech wieżach znajdują się 22 dzwony, jeden z nich –  Pummerin jest trzecim pod względem wielkości dzwonem w Europie (waży 20,1 tony).

W katedrze trwa festiwal regionalnych chórów dziecięcych, więc spotykamy taki oto orszak w tradycyjnych strojach…

Śródmiejskie uliczki w zabytkowym centrum miasta jeszcze nie wypełnia gwar mieszkańców i turystów. Cisza pozwala więc napawać się historią wymieszaną ze współczesnością. Wiedeń ma w sobie to coś – dotykasz historii praktycznie w każdej sekundzie pobytu. Zasadniczo jest to jedno z tych miast, które miało niezaprzeczalny wpływ na losy Europy. Muzyka, tutaj tworzyli najwspanialsi kompozytorzy XVII czy XIX wieku; przez to Wiedeń aspirował do miana muzycznej stolicy świata.

Tuż obok jest Hofburg, Opera, Palmiarnia, Leopold Museum… ale niestety czeka nas kolejny tego dnia lot.

Po drodze do S-bahny trafiamy jeszcze na jeden z wiedeńskich środków transportu – może dałoby radę pojechać taką dorożką na lotnisko..? Podjeżdżając na odloty pewnie zostalibyśmy gwiazdami internetów.

Być w Wiedniu i nie spróbować lokalnego fast-fooda..? Nie dla mnie – klasyczna budka z Wiener Würstl ma taką moc przyciągania, że zachowuję się jakbym nosił trzykilogramowe magnesy w kieszeniach. Gdzie budka, tam i ja!

Tak więc przyznaję, był to jeden z celów mojej wizyty w Wiedniu. Nie ominąłem apfelstrudla, to i nie ominę wiener wursta! Tak wygląda klasyczny scharfe wurst:

Niestety, krótka niedzielna przygoda nad pięknym modrym Dunajem dobiega końca; na lotniskowej stacji s-bahny wysiadamy około godzinę przed odlotem.

Lot OS 623 ma kilkunastominutowe opóźnienie, ale w końcu startujemy, zostawiamy Wiedeń, po starcie przelatujemy nad Bratysławą – jeden z naszych następnych celów podróży.


Krótki stop-over, krótkie resume:

Czas jaki mieliśmy w Wiedniu to ok. 4 godziny. (8.55-13.05). Na Mitte byliśmy o 9.45, na lotnisko wróciliśmy ok. 11.50; w pociągu spędziliśmy ponad godzinę, czasu na zwiedzanie mieliśmy więc niecałe 2 godziny. Co się przez ten czas wydarzyło..?

  • po pierwsze spróbowaliśmy pysznej wiedeńskiej kawy w porannym słońcu,
  • wciągnęliśmy klasycznego wiener wurstla,
  • podziwialiśmy bezsprzecznie jedną z najwspanialszych katedr Europy,
  • a przede wszystkim wróciliśmy do znanego już nam z wcześniejszych lat pięknego miasta i doświadczyliśmy jego atmosfery, może w postaci Ersatzu, ale nikt nam już tych kilku godzin spędzonych w wiedeńskiej atmosferze nie odbierze.

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

  1. Jadąc z lotniska do Wiednia należy kupić bilet za 2,20 EUR na strefę podmiejską oraz 1,80 EUR za zwykły miejski Einzelfahrt; jeśli ktoś zamierza jeździć po mieście należy rozważyć zakup „dłuższych” biletów; wszystko w miarę przystępnie wytłumaczone na ekranach automatów biletowych.
  2. CAT – City Airport Train kosztuje 17 EUR, ale ma ten luksus, że na lotnisko jedzie ok. 16-18 minut; przed jazdą CAT można się odprawić w centrum zamiast na lotnisku.
  3. Woda mineralna na lotnisku kosztuje 1,80 EUR za 0,5L.
  4. Ceny ulicznego wursta oscylują w przedziale 3,50-3,80 EUR; Leberkäse zamówicie za 2,50 EUR, Currywursta za 4,20 EUR.
  5. Lotnisko w Schwechat jest doskonale oznakowane i swój gate odnaleźć można bezproblemowo.

STOP-OVER W ZURICHU

W sierpniu 2017 roku, w Zürichu czekał nas krótki pobyt – lot SWISS’em z WAW do LCA wymusił krótki stop-over z noclegiem. Do Szwajcarii przylecieliśmy lotem LX 1349 (więcej: http://7mildalej.pl/bombardier-cs100-swiss/). Lotnisko w Kloten jest jednym z największych portów lotniczych Europy – tam wszystko jest duże, albo wszystkiego jest dużo. Ale o tym później.

Z uwagi na fakt, iż następnego dnia nasz lot ZRH-LCA był o dosyć wczesnej godzinie (6.25), to zarezerwowaliśmy hotel w pobliżu lotniska – MÖVENPICK HOTEL ZÜRICH AIRPORT w dzielnicy Opfikon.

Hotel zlokalizowany jest dosłownie 5 minut jazdy autobusem/tramwajem od lotniska, więc może doskonale służyć jako tranzytowy nocleg. Składa się z dwóch niezależnych budynków – check-in, czystość, standard – jeden po modernizacji, drugi budynek jeszcze przed generalnym remontem, ale wszystko było zgodne z oczekiwaniami oraz internetowym opisem. Dodatkowo mieliśmy w cenie transfer z/na lotnisko. W hotelu znajdziecie 3 restauracje oraz club fitness. Cena jak na warunki szwajcarskie niezbyt wygórowana. Jeżeli nocleg w hostelu może wyciągnąć z kieszeni nawet ponad 90 CHF, to 100 CHF za Doppelzimmer w niezłym hotelu z lotniskowym transferem o standardzie ***/**** jest wart tego wydatku.

Lokalizacja ma też inną zaletę – obok hotelu znajduje się przystanek (Bahnhof Balsberg) linii tramwajowych, które jeżdżą nie tylko nach Flughafen, ale też do miasta. Linią nr 10 dojedziecie do Bahnhofplatz HB, a linią nr 12 do Bahnhof Stettbach. Tramwaje kursują dość często i oczywiście punktualnie, jak na Szwajcarię przystało.

Do tego dochodzą dwa autobusy: 510 oraz 736. Czas jazdy z Balsberg na Zürich HB to ok. 30 min; jeszcze szybciej dojedziecie pociągami linii S7 (ok. 20 minut), ale to już inna bajka.

Jesteśmy w centrum, wysiadamy przy Hauptbahnhofie – budynek ma, według mojej ułomnej wiedzy, neorenesansowy charakter. Musi mieć NEOrenesansowy charakter, bo przecież w czasach renesansu pociągi nie jeździły.

Zürich HB to znowu „naj”, czyli: najstarszy dworzec kolejowy w Szwajcarii (1847 rok), największy w Szwajcarii (ok. 400 tysięcy podróżnych dziennie), jeden z najruchliwszych na świecie (prawie 3.000 odjazdów pociągów dziennie) i dla mnie… jeden z najpiękniejszych. Na marginesie – wyobraźcie sobie, że przez największy port lotniczy świata, czyli wciąż jeszcze Atlantę (ATL) przewija się średniodziennie ponad 280.000 pasażerów, a przez pobliski airport ZRH przewija się niecałe 80.000 podróżnych dziennie) – kolej górą.

Postanawiamy spędzić ciepły i słoneczny jeszcze wieczór na spacerze po luksusie. Już  pierwsze kroki po Bahnhofstrasse zapowiadają, że spacer będzie full-wypas. Ta ulica jest dla ludzi z gatunku homo zakupus luxurius – zegarki, ubrania, kosmetyki, luksusowe auta – wszystko z najwyższej półki. Spojrzenia na same ceny sprawiają, że portfel staje się jakby chudszy. Zgodnie stwierdzamy, że na shopping wpadniemy przed świętami (tylko… którymi..?).

W Zürichu zbliża się wieczór, więc głód, jak w szwajcarskim zegarku oznajmia, że przyszła pora go nakarmić. Jesteśmy przy Uranii – na wzgórzu, pod którym ukryto parking (wiele jest takich miejsc w mieście) znajdujemy normalnie wyglądający bar – decydujemy się wejść. Obsługa mile, ale nie nachalnie zaprasza nas do środka. W karcie dania raczej lunchowe – Pani informuje nas, że mają doskonałe burgery z alpejskiej wołowiny – mięsożerca wygrywa z wegetarianinem i na stół wjeżdża ten reklamowany rindfleisch.

Dazu, czyli do tego, gegen eine Gebühr, czyli za opłatą dodatkowo frytki i colesław (chociaż to w gratisie), a także lokalne szwajcarskie piwo – 0,5L Hürlimann. Wołowina z alpejskich krów jest przepyszna, jak dla mnie idealna – średnio-mocno zgrillowana, miękka, bułka też własnego wypieku. Jeden z najlepszych burgerów, jaki drażnił moje podniebienie. Zamówiliśmy też Geröstete (schweize) Käse, czyli helwecką wersję czeskiego czy też słowackiego vyprażenego syra – sery w Szwajcarii są przedniej jakości – mniaam!

Swoje kroki kierujemy na Lindenhof, a po drodze natykamy się na kolejny szwajcarski wynalazek (oni chyba w swej neutralności myślą, że zimna wojna trwa nadal) – czynny (oczywiście w razie „W”) schron dla ludności. Obrona cywilna (Zivilschutz) jest tam wiecznie żywa.

Z mojego lotniczego obowiązku przytoczę jeszcze o Szwajcarii taki oto fakt. Szwajcarzy mają swoiste poczucie humoru – twierdzą, że mają lotniskowce w górach… A jednak coś w tym jest – kupili od Amerykanów F-18 (jak wersji dla US NAVY albo US MARINE CORPS) i… wybudowali w Alpach dla nich przeciwatomowe schrony oraz katapulty do startu jak na lotniskowcach.

Zürich nie jest wielkim miastem (350.000 mieszkańców), a jest malowniczo położony na niewielkich wzgórzach i rzeką Limmat uchodzącą do Zürichsee (Jeziora Zuryskiego). W centrum miasta takim wzgórzem jest Lindenhof – ze skwerem, z którego rozciąga się przepiękny widok na miasto oraz rzekę Limmat.

Wzgórze jest okupowane do późnych godzin zarówno przez miejscowych, jak też turystów. Jest to jedno z ulubionych miejsc piknikowych Zurychczyków (ale nowomowa!) Porozkładane kosze, koce – wszyscy siedzą w sielskiej atmosferze popijając wino i jedząc przekąski.

Na wzgórzu znajduje się też fontanna ku pamięci kobiet zuryskich, które w XIII wieku uratowały fortelem miasto przed zajęciem przez wojska habsburskie – pomysłowo założyły ciężki rycerski rynsztunek i paradowały po murach miasta; oblegający miasto doszli do wniosku, że całe miasto uzbrojone jest po zęby i lepiej takiej „twierdzy” nie ruszać. Schodzimy z Lindenhofu maleńką uliczką na zuryską starówkę.

Po drodze mijamy typowe dla miasta kamienice.

Dochodzimy do kościoła św. Piotra (Sankt Peterkirche) – kolejne zuryskie „naj” – tarcze zegarów (8,7 m średnicy) na kościelnej wieży są największe w Europie. Ponadto jest to najstarszy kościół w Zurychu.

Następny na trasie – Kirche Fraumünster – świątynia powstała również w XIII wieku.

Wychodzimy nad rzekę Limmat,

a stąd blisko już do mostu Quaibrücke, gdzie początek swój bierze Jezioro Zuryskie. Łabędzie to nieodzowny element tego ekosystemu.

Przy moście znajduje się przystań promów i statków kursujących po jeziorze.

Około 15 minut spacerem, przez park wzdłuż wybrzeża można dojść do Muzeum FIFA, obowiązkowa Sehenwürdigkeiten nie tylko fanów piłki kopanej – więc idziemy…

tym bardziej, że w środku jest impreza, ale niestety zapomnieliśmy biletów i musieliśmy obejść się smakiem (joke).

Ściemnia się, w sklepie zaopatrujemy się na wieczór w szwajcarski das Bier i… czekoladę (podobno najmodniejsze połączenie kulinarne).

W piękną i ciepłą letnią noc Zürich jest równie piękny i szykowny, jak za dnia, a może nawet bardziej.

ZAMIAST RECENZJI KILKA SŁÓW O LOTNISKU ZRH

No właśnie, zamiast recenzji, bo lotnisko jest olbrzymie i nie do końca je poznałem – z ok. 29,4 mln odprawianych pasażerów zamyka pierwszą dziesiątkę największym portów lotniczych Europy.

Lotnisko jest bardzo dobrze oznakowane i nie ma problemu ze znalezieniem gate’u, check-in’ów, czy też taśm bagażowych. Jedno na co trzeba się przygotować to przestrzenie, ich pokonanie może zająć trochę czasu.

Liczba operacji lotniczych sięga ponad 740 dziennie, a obsługiwanych jest ponad 180 kierunków. Trzy pasy startowe i 3 terminale: A, B (który ma gate’y B oraz D) oraz E. Ten ostatni połączony jest z pozostałymi tzw. skymetro, czyli podziemną, autonomiczną kolejką.

Do wyjścia drogę też łatwo znaleźć, a na zewnątrz znajdują się dobrze oznakowane postoje taxi, transferów hotelowych czy komunikacji miejskiej.


Wrażenia z Zurychu

Późne popołudnie i wieczór, to oczywiście zbyt krótki czas na poznanie miasta, ale nawet te kilka godzin pozwoliły wczuć się atmosferę tego pięknego miasta. Z jednej strony blichtr, bogactwo, porządek, ale też luz i spontaniczność. Szwajcarzy są podobno zamknięci w sobie i mrukliwi – nie mieliśmy okazji tego sprawdzić. Obsługa w hotelu, restauracji czy na lotnisku była uśmiechnięta i pomocna. Ceny prawie jak w Polsce, tylko, że CHF, więc należy generalnie przemnożyć x4, więc jest drogo. Chętnie spędziłbym w  Zürichu więcej czasu, może w przyszłości się to spełni…

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

  1. Lotnisko ZRH (Kloten) jest ogromne (ok. 30 mln paxów rocznie), zawsze miejcie na uwadze fakt, że dojście od wejścia do terminalu „E”, może zająć nawet 30 minut (nie licząc security).
  2. Jeżdżąc po Zurychu kupiłem TAGESKARTE (bilet jednodniowy) za 13,60 CHF – obowiązuje w strefach 110 oraz 121, co pozwala podróżować nie tylko po mieście; ale i okolicach.
  3. Bahnhofstrasse to 9-ta najdroższa ulica handlowa świata – średni czynsz za m2 = ok. 8.500 EUR.
  4. Posiłek zjedliśmy w HELVTI DINER przy Uraniastrasse 3 – ceny: za 0,5L lokalnego piwa vom Fass – 8,00 CHF, za Fantę 0,33L – 4,80 CHF, Za zestaw: burger (lub ser) + frytki + colesław – 16,50 CHF.
  5. Coś dla wegetarian – w mieście funkcjonuje pierwsza na świecie knajpa wegetariańska – rok założenia: 1898 (!) – to nie pomyłka, Haus Hiltl, karmi wegetarian od 120 lat.
  6.  W sklepach piwo można kupić od 2,00 CHF, dobrą szwajcarską czekoladę od 2,00 CHF; pieczywo od 2 CHF.
  7. W Zurichu nie ma problemu (w przeciwieństwie np. do Paryża) z miejskimi toaletami – są wypasione i kostenfrei, czyli darmowe.