BRATYSŁAWA – WEEKEND W ZIMOWEJ AURZE

Do Bratysławy nigdy nie było mi po drodze… Owszem, przejazdem byłem tam chyba cztery razy. W stereotypowych opiniach, miasto jawi się jako biedniejsza/skromniejsza siostra Wiednia czy też Budapesztu. Ale czy rzeczywiście zasługuje na taką opinię..?

Nie mam w zwyczaju zachwycać się folderami ze „zfotoszopowanymi” zdjęciami, jeśli gdziekolwiek jadę, to lubię przejść się pomniejszymi uliczkami, popatrzeć na architekturę, panoramę miasta, wejść do knajpki – najlepiej takiej, w której nie ma turystycznego tłoku, zjeść i napić się wyrobów lokalnej kuchni.  Klimat i atmosfera miejsca, ślady historii, ciekawostki, odmienność – to jest to czego szukam, gdy opuszczam mój  mały, biały domek. Więc dlaczego nie Bratysława..?

„Bratysława..? – Przecież tam nie ma nic ciekawego…” – usłyszałem od znajomych.


Bilety do Bratysławy rezerwowałem oczywiście w Wizzairze; dzisiaj WIZZ na trasie WAW-BTS to najtańsza i najszybsza, a jednocześnie jedyna bezpośrednia opcja; lot trwa realnie ok. 1h, bilety RT bywają nawet po 70-80 PLN, a tak krótki odcinek da się przelecieć low-costem bez zbytniego ubytku komfortu. Ostatecznie zarezerwowałem RT po 140 PLN (fani taniego latania pewnie powiedzą, że cholernie przepłaciłem) i w styczniu przyszedł czas na podróż. Dogodne godziny weekendowe – wylot: piątek 14.55, powrót: niedziela: 22.05 + krótki lot – dawały szansę optymalnego wykorzystania wolnego weekendu na zapoznanie się z kolejną stolicą Europy.

Zimowa aura w tej części kontynentu lubi płatać figle, ale nam się udało i wpasowaliśmy w łagodniejszy okres zimy (po prostu powiało z południa Europy, czy też Afryki) lub jak wolą (szaleni) ekolodzy w pogłębiający się globalny trend ocieplenia klimatu. Gdzieniegdzie zalegały resztki cieniutkiej warstwy śniegu, z rzadka pokropił deszcz, ale pogoda była generalnie przyjazna; cały czas na plusie (+2/+8ºC), wystarczyła cieplejsza kurtka, żadnych, dodatkowych akcesoriów zimowych.

Lot opóźniony ok. 20 minut, lądowaliśmy około 16.25 w BTS. Lotnisko, oddalone ok. 9 km od centrum miasta, posiada jeden terminal podzielony na przyloty (parter) oraz odloty (piętro). Nie jest zbyt duże – obsługuje mniej podróżnych rocznie niż KRK lub GDN w Polsce, ale wzoruje się na najnowszych trendach i jest przez to niejako… poręczne.

Z lotniska możecie dojechać zarówno do Bratysławy, jak też do Wiednia (może to być ciekawa opcja dla „sknerusów” pragnących zwiedzić stolicę Austrii). Do Wiednia kursują:

  1. FLIXBUS (Wien Erdberg) – autokar jeździ mniej więcej co godzinę, a podróż trwa około 1h20m – bilety od 29 PLN (więcej: www.flixbus.pl),
  2. SLOVAK LINES (Wien Hbf) – autobusy tego przewoźnika jeżdżą 1-2x w ciągu godziny (w zależności od pory dnia) – podróż trwa ok. 1h25m (więcej: www.slovaklines.sk).

Mnie jednak interesowało dotarcie do Bratysławy – są dwie opcje (linie 61 oraz 96, a w nocy N61). Opcja, z której skorzystaliśmy: autobusowa linia nr 61 – jedzie do centrum, przystanek końcowy w pobliżu Hlavnej Stanicy (dworca głównego). Częstotliwość kursów tej linii jest wystarczająca – jeździ co 15-20 minut. Do przystanku „Karpatská” autobus jedzie ok. 20 minut. Druga linia (96) prowadzi w północne dzielnice miasta.

Pierwsze zetknięcie ze stolicą Słowacji – wysiadamy przy parku Fontána Druzba i odwiedzamy SAVAGE GARDEN przy Námestie slobody. Restauracja co prawda z kuchnią europejską, nawet lekko fusionową, ale postanawiamy wejść – po dniu pracy, pakowaniu się i locie trzeba się przecież posilić. Zamawiamy: ravioli na purée z dyni oraz łososia na pęczaku szpinakowym – wyjątkowo dania może nie narodowej kuchni słowackiej, ale na pewno mistrzowsko przygotowane. Do tego lokalne piwo zamiast deseru. Obie potrawy były przepyszne. Kuchnia co prawda nowoczesna, ale totalnie harmonijna. Duży „+”.

Docieramy do hotelu AUSTRIA TREND BRATISLAVA **** zlokalizowanego przy ulicy Vysokiej, prawie vis-a-vis Prezidentskeho palácu. Nie zawiódł nas, wobec czego opis znajdziecie w dziale: Recenzje. Jakość, standard obsługi, pokój, lokalizacja,  śniadanie – wszystko pasuje do 4 gwiazdek.

Po drodze kupujemy butelkę lokalnego, słowackiego wina z winiarni VILLA VINO RACA (taka nowa świecka tradycja – zawsze w sklepie kupujemy butelkę lokalnego wina na powitanie z miastem). Ogarniamy się i idziemy zwiedzać. Wychodząc z hotelu kierujemy się ulicą Postovą na Námestie SNP.

Na rogu Laurinskiej i Nedbalovej trafiamy na knajpę z muzyką na żywo – CAFE STUDIO CLUB (Laurinská 13), wchodzimy i… zapadamy się w tańcu i zabawie. Muzyka, wino i… strapaćky pochłonęły nas na wiele godzin.

Jeśli komuś odpowiada muzyka lat 60-tych, 70-tych i dyskotekowych lat 80-tych – naprawdę gorąco polecamy. Nie ma turystów, jesteśmy jedynymi cudzincami; bawimy się do późnej nocy. Do hotelu wracamy uroczymi uliczkami bratysławskiej starówki. Noc stała się jakby cieplejsza…

Sobota budzi nas piękną pogodą – szybki shower, śniadanie i znowu w miasto. Poranek jest słoneczny. Pierwsze kroki kierujemy na spowity lekką mgłą znad modrego Dunaju, Bratislavský Hrad.

Innym cudzincom musiało być mijającej nocy jeszcze cieplej niż nam; po drodze spotykamy dość stylowo ubranych Anglików: trampki, bermudy, bluza z kapturem, barowa fryzura (dla porządku przypominam: jest 20. stycznia, środkowo-wschodnia Europa). Zaczynam się domyślać, że to jest obligatory dress-code on saturday after friday (nightfever).

Zamek położony jest na 85-metrowym wzgórzu i jest dobrze widoczny z wielu ulic Bratysławy, stąd ciężko do niego nie trafić. Najłatwiej się do niego dostać idąc ulicą Zámocką lub przez Zigmundovą Bránę. Spacer z uliczek starówki nie powinien zająć więcej niż 15-20 minut. Na zamek dojedziecie też trolejbusami linii 203 oraz 207 z okolic Námestie 1. maja.

Ostatnie przebudowy zamku przeprowadzała na nim Maria Teresa gdy Bratysława była jeszcze Pressburgiem, a zamek gościł nie tylko władców austriackich, ale też królów węgierskich (a Bratysława była zwana wtedy Pozsony). Słowacy jako naród mają historię nie krótszą od naszej, ale jako samodzielne państwo nie funkcjonowali niestety zbyt długo.

Przed samym wejściem na dziedziniec zamku stoi pomnik Svätopluka (Świętopełka), który zbudował Państwo Wielkomorawskie większe niż dzisiejszy obszar Polski.

Dziedziniec zamku po remocie prezentuje się okazale, a w salach zamku znajdują się ekspozycje muzealne. Co ciekawe z czterech narożnych wież, trzy są podobne, czwarta z nich jest natomiast grubsza i większa – to wieża koronacyjna, więc z racji swej funkcji musiała w jakiś sposób wyróżniać.

Za zamkiem są ogrody, które niestety były zamknięte w styczniu 2018 roku z powodu prac remontowo-konserwacyjnych, ale myślę, że będąc tam warto się przejść ogrodowymi ścieżkami, w końcu tylu królów, książąt i innych władców nimi chadzało, że może odkryjemy w sobie w tym czasie błękitną krew..? 😉

Z zamku roztacza się wspaniały widok na bratysławską starówkę, Dunaj, a przy dobrej pogodzie widać zarysy Wiednia, w końcu to tylko 65 kilometrów.

W międzyczasie mgła zaczęła ustępować i ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie, za cel obierając – dla historycznego kontrastu – położoną na lewym brzegu Dunaju, nowoczesną wieżę zwaną UFO.

Po drodze, przy ulicy Zámockiej trafiliśmy jednak na MAĆKAFÉ – małą kawiarnię prowadzoną przez fundację MAĆKY SOS (czyli kocie SOS) opiekującą się bratysławskimi miejskimi i bezdomnymi kotami. Jako opiekunowie 4 kocich żyć, z których 3 przygarnęliśmy  pod własny dach, nie było nawet wymiany zdań między nami co do konieczności odwiedzenia  tego lokum – „must move into”.

W środku można dostać kawę, herbatę, wodę, domowe lemoniady, a na deser – w zupełnym gratisie – kocie towarzystwo i kojące mruczenie.

W lokalu mieszka osiem, uratowanych z bratysławskich ulic, kotów, my doliczyliśmy się sześciu; pozostałe widocznie oddawały się jednej z najbardziej namiętnych kocich czynności czyli spaniu. Historie kocich rezydentów są opisane w kawiarnianej karcie.

Koty mimo, że po przejściach, są w pełni zsocjalizowane i radosne, aczkolwiek chadzają też własnymi ścieżkami – jak to koty. Zawsze na wyjazdach tęsknimy za naszą kocią hordą; tutaj mieliśmy ersatz w postaci ich słowackich braci. Na koniec zostawiliśmy niewielki datek kupując mały fundacyjny gadżet i ruszyliśmy dalej. Jeśli ktoś jest zainteresowany tą kawiarnią odsyłam do: www.mackafe.sk.

Kładką pod mostem SNP doszliśmy do naszego targetu zwanego UFO. Nie wiem czy też tak macie, ale jak zobaczę coś wysokiego, na co można wejść/wjechać, to muszę to zrobić. Z natury jestem optymistą, więc tłumaczę to sobie tym, że ciągnie mnie góry.

Vychliadka (czyli punkt widokowy) tej konstrukcji znajduje się na wysokości 95 m, przy dobrej pogodzie widać Wiedeń. Nie jest to może ta wysokość, co wieża Eiffla, lub chociażby PKiN, ale w Bratysławie jeden z fajniejszych punktów widokowych. Konstrukcja – według mojej Ukochanej Kobiety – nie jest do końca stabilna; rzeczywiście da się odczuć jej ruchy w przypadku silniejszego wiatru, ale na tym polega fizyka takich budowli – one muszą być w pewnym zakresie elastyczne. Nic co sztywne nie trwa wiecznie! Znajdująca się pod tarasem widokowym restauracja oferuje wspaniały widok na Bratysławę, który oczywiście (jak to bywa w przypadku wszystkich wież) jest wliczony do rachunku. Wjazd windą na UFO – płatny: 7,90 EUR.

Pokontemplowaliśmy widoki odpoczywając przy kufelku lokalnego browaru i obmyślaniu dalszej marszruty.

Gratis są toalety z widokiem; człowiek naprawdę może wtedy wszystko traktować z góry 😉

Przyszedł czas na bratysławską starówkę. Uliczki są przepiękne, architektura różnorodna:

ulica Mikuláśska / Żidovská

ulica Panská

Budynek ze sztuką w oknach przy Rybné námestie.

Dom sv. Martina (Katedra św. Marcina) powstała w XV wieku. Na szczycie jej wieży znajduje się kilkuset kilogramowa replika korony świętego Stefana – pierwszego króla Węgier – nie ma w tym nic dziwnego – miasto było przezk kilka wieków stolicą Węgier, a koronowano w tej katedrze wielu władców węgierskich.

W nawie głównej, w jej przedniej części stoi posąg patrona katedry – św. Marcina.

Po wyjściu z katedry zaczął padać deszcz, więc przeczekaliśmy go w SLOVENSKIEJ RESTAURACII przy ulicy Panskiej. Gastro-szału nie było, obsługa wręcz tragiczna. Jak na starówkę ceny przystępne, ale no way. Szkoda klawiatury na opis tego miejsca.

Na końcu Panskiej przy skrzyżowaniu z Laurinską i Rybárską Bráną znajdziecie postać wydostającą się z kanalizacyjnej studzienki – w ten sposób przywitacie się z Ćumilem, bratysławskim kanalarzem, który… Nie, nie będę tworzył nowej historii Ćumila, choć w internecie znajdziecie pewnie kilka legend na jego temat; w rzeczywistości nie ma w tym żadej symboliki ani pierwowzoru – ot, taki stały happening, ale wyszło super.

Możecie natomiast pogłaskać go czapeczce – podobno przynosi to szczęście. Podobno…

Starówka, mimo, że niewielka ma w sobie pełno ślicznych uliczek i kamieniczek, które przenoszą człowieka w poprzednie wieki. I na tym polega urok każdej starówki, bratysławskiej też.

Przy Primaćalnym Palacu (Pałacu Prymasowskim) na rogu Primaćialne námestie i Uršsulínskiej – jak na zimową porę przystało – byo zorganizowane małe miejskie lodowisko.

Uliczką Kostolną w kilka chwil znaleźliśmy się na Rynku Głównym (Hlavné námestie). Znajdziecie tam stary ratusz, dzisiaj muzeum miejskich dziejów oraz jezuicki kosciół najświętszego zbawiciela (Kostol najsv. Spasitel’a).

Z rynku głównego ulicą Sedlarską, gdzie znajdziecie największe na m2 w Bratysławie zagęszczenie irish-scottish pubów dojdziecie do ulicy Michalskiej, której krańca znajduje się Michalská brána – ostatnia ze średniowiecznych bram miejskich. W jej wnętrzach zorganizowano obecnie muzeum dawnej broni, a na 8 kondygnacji znajduje się taras widokowy, którego można podziwiać starówkę.

Ulica Michalska jest aktualnie pełna knajpek i sklepików. W czasach C-K Austro-Węgier była jedną z najbardziej reprezentacyjnych ulic miasta, natomiast w odległym średniowieczu stanowiła końcowy odcinek szlaku handlowego wiodącego z Bałtyku nad Dunaj.

Wieczorem zorganizowaliśmy wyjście do lokalu, który mijaliśmy na porannym spacerze na zamek. Przy ulicy Zámockiej mieści się ZÁMOCKÝ PIVOVAR – budynek, który trąci czasami słusznie minionymi i swoją fasadą przypomina, że bracia Słowacy też zostali W Jałcie rzuceni na pożarcie wielkiemu bratu. Jeśli nie szata zdobi człowieka, to tym bardziej nie ocenia się piwiarni po jej froncie. I tym razem mój doświadczony nos wstrzelił się w „desat’kę”, a raczej „štrnást’kę”, bo przecież czeskie i słowackie piwa zamawia się na ekstrakty!

Knajpa tak przypadła nam do gustu zarówno pod względem picia, jak też jedzenia, że resztę doczytacie w dziale: Smaki z podróży.

Na koniec pozostała jeszcze zabawa – otóż na piętrze zorganizowano dyskotekę. Z tego co zrozumiałem – bar należał do knajpy, ale muzyka była zorganizowana przez imprezowiczów. Dziwny układ… i jeszcze wstęp za free… Druga noc też upłynęła nam na tańcach, w stosunku do poprzedniej różnica tkwiła tylko w muzyce – tutaj królował już XXI wiek. Średnia wieku też była jakby niższa, ale to tylko statystyka – statystycznie to ja i mój kot mamy po trzy nogi 😉

Lubię takie niedziele na weekendowych wypadach, gdzie rano nie muszę jechać na lotnisko. Tym razem lot miał być z gatunku tych wieczornych, więc cały dzień w jakże gościnnej Bratysławie jeszcze przed nami.

Poranny rytuał – leniwa pobudka, shower, pyszne śniadanie w hotelu. Pierwszy nasz cel to powrót na starówkę. Docieramy uroczymi, bocznymi uliczkami na Hviezdoslvovo námestie, przy którym, znajduje się między innymi gmach Teatru Narodowego (Slovenské Národné Divadlo).

Plac jest w dużej mierze deptakiem, na którym zastaliśmy świąteczny jarmark oraz kolejne minilodowisko. Jego pierzeje okupowane są przez restauracje, hotele i drogie sklepy. W  zachodniej części placu, w pobliżu mostu SNP znajdziecie uroczą, romantyczną fontannę zwaną Dievča so srnkou (dziewczynka z sarenką).

Do dziś nie wiadomo czy figurka jest inspirowana baśnią braci Grimm „Braciszek i siostrzyczka”, czy słowacką bajką „Jelenček” Pavla Dobšinského. W jednej historii braciszek zamienia się w sarenkę po wypiciu wody ze studni, w drugiej – zła macocha zamienia braciszka w jelonka. Tak, czy inaczej fontanna jest słodka i romantyczna – a czy jest to  dievča so srnkou, czy dievča s jelenčekom, nie ma to znaczenia, figurka i tak jest śliczna.

Kilka kroków dalej – kolejny baśniowy motyw – pomnik Jana Christiana Andersena.

Na pomniku znajdziecie wiele symboli i bohaterów napisanych przez niego baśni.

Kolejny cel na niedzielę – wypad za miasto. Z ulicy Botanickiej (przystanek: Lafranconi przy moście SNP) autobus linii 29 jeździ wzdłuż Dunaju do wioski Devín. Podroż trwa ok. 20 minut. Miejscowość jest malowniczo położona w zakolu Dunaju, a słynie z ruin zamku (hrad Devín).

Bramy zamkowej nie dało się niestety sforsować, nie mieliśmy ze sobą sprzętu oblężniczego – poza tym zamek był po prostu nieczynny (okres zimowy, jakieś prace konserwacyjne). Niech sami go remontują. Wejdziemy, a później jeszcze trzeba będzie kolejne daniny na remont płacić; VATY, CITY, PITY – wystarczą mi w zupełności 😉

Jeśli ktoś jednak zdecyduje na jego „zdobycie”, to naprawdę warto – przepiękny widok wynagrodzi Wam oblężniczy trud.

Obok zamku, w zakolu Dunaju, w miejscu, w którym wpada do niego Morawa znajduje się pomnik zwany: Brana Slobody (brama wolności) – poświęcony pamięci tych Słowaków i Czechów, którzy w latach 1945-1989 próbowali przedostać się zza żelaznej kurtyny (Źelezna opona) do wolnego świata. W tym miejscu mieli upragnioną wolność prawie na wyciągnięcie ręki – wzdłuż nurtu Dunaju i Morawy przebiega granica z Austrią – dzisiaj symboliczna, 30 lat temu jeszcze pilnie strzeżona.

Na wewnętrznej stronie bramy wygrawerowane są nazwiska tych, którzy zginęli:

Z ciekawostek zwróciła moją uwagę jeszcze latarnia, nie morska, a rzeczna nad brzegiem szerokiego Dunaju.

Wracamy autobusem do miasta, czasu mamy jeszcze wystarczająco dużo, hotel bezproblemowo i bezkosztowo przedłużył nam check-out, więc zapuszczamy się na spacer trochę dalej od centrum – zamierzamy dotrzeć na Slavín, po drodze doświadczając leniwej, niedzielnej atmosfery tego miasta o tak wielu wpływach, które widać np. w miejskiej architekturze.

Slavinskie wzgórze wieńczy monumentalny, socrealistyczny pomnik poległych w walce o wyzwolenie słowackich ziem sowieckich i czeskich oraz słowackich żołnierzy. Wzgórze jest pięknym punktem widokowym na panoramę miasta w kierunku Dunaju. Tłumów tam nie spotkacie, turystów niewielu, częściej rozbrzmiewa język słowacki.

W drodze do hotelu jeszcze jedno doświadczenie z kuchnią słowacką, odwiedzamy kultowego MEŠTIANSKEHO PIVOVARA – i restauracja, i jedzenie, i obsługa – trzyma klasę! Do działu: Smaki z podróży.

Żegnamy hotel, jeszcze ostatnie spojrzenie na pałac prezydencki,

krótka podróż autobusem i oto letisko M. R. Štefánika:

Niedzielny wieczór na bratysławskim lotnisku to spokojna pora – na „Odletach” – 3 rejsy: STN, WAW i MAN. W poniedziałkowy ranek tłoku też raczej nie będzie.

Pewnie ożywa to w sezonie letnim, głównie za sprawą czarterów. Potencjał jest, np. w oparciu o oddalony o >1h jazdy airport VIE, wolne sloty i przestrzenie też są.

W61586 BTS-WAW Wizzzair’a odlatuje praktycznie punktualnie; w WAW wylądujemy o 22.00.

Dobrú noc!

Zimowa Bratysława okazała się gościnnym miastem. Dla nas, na krótki, szybki city-break, wręcz idealne. Wspomnienia pozostaną pozytywne. Udało się wszystko: lot, hotel, kuchnia, piwo, wino zwiedzanie, pogoda, zabawa. Samo miasto, które w swojej historii było stolicami praktycznie trzech państw nie może być nudne. To może być nawet jego zaleta. Naleciałości austriackie, węgierskie, słowackie i czeskie – widać na każdym kroku – w architekturze czy kuchni. Kuchnię słowacką, której skosztowaliśmy w Bratysławie znajdziecie tu: http://7mildalej.pl/kulinarne-rozkosze-bratyslawy/.  Na pierwszy rzut oka nie zachwyca, ale też nie rozczarowuje. Jej kameralność i brak tłumów może być dużym atutem. Ceny nie zrujnują portfela. Na leniwy weekend, zdecydowanie TAK.


INFORMACJE PRAKTYCZNE:

  1. Lot z Warszawy – najszybsze i najtańsze połączenie oferuje WIZZAIR; jednocześnie godziny lotów pozwalają optymalnie wykorzystać czas np. weekendowego pobytu.
  2. Miasto, stosunkowo niewielkie – zwłaszcza jeśli chodzi o śródmieście/starówkę – łatwo i szybko zwiedza się główne atrakcje.
  3. Tania komunikacja miejska – bilety można nabyć zarówno jednorazowe, jak też optymalne dla zwiedzających pakiety 24h lub 48h.
  4. Miasto bezpieczne – przez nasz pobyt nie mieliśmy, ani nie byliśmy świadkami żadnych niebezpiecznych sytuacji, zachowań; ilość policji wystarczająca.
  5. Ludzie generalnie uprzejmi, mili i pomocni – w hotelu, restauracjach (poza jedną) trafialiśmy na sympatyczną obsługę.
  6. Ceny, pomimo wprowadzenia EUR, przystępne jak na polską kieszeń.