Jeśli wrzesień to w ostatnich latach dla mnie obowiązkowa wizyta w Krynicy…, Górskiej Krynicy (wyszło prawie jak z Bonda, Jamesa Bonda). Festiwal biegowy to wspaniała impreza, na której słowo „sprawdzam” jest egzaminem z lekcji biegania całego mojego sezonu biegowego. W tym 2018 roku nie było źle – 3 biegi, 2 „życiówki”, niestety kontuzja wyeliminowała mnie z najważniejszej próby. Więc… Krynico – do zobaczenia za rok.
Jako, że nie samym bieganiem człowiek żyje, a żeby biegać trzeba się też posilać. Z tego powodu kulinarną mapę regionu po obu stronach granicy mamy w głowie. Głównie za sprawą naszych krynickich przyjaciół, z których uprzejmości oraz wiedzy korzystamy.
Mamy więc w Krynicy nasze ulubione lokale, takie, które darzymy sentymentem, ale też takie, które są dla nas odkryciem.
W tym roku odkryliśmy dwie nowe miejscówki, do których na pewno wrócimy. Obie są po słowackiej stronie gór. Z związku z tym, że odległości nie są problemem, a niektórym rządzącym pragnę podpowiedzieć, że: wyimaginowana jest tylko granica PL-SK, a to dzięki niewyimaginowanej Unii, to wpaść na lahodné jedlo jest doskonałym pomysłem.
Zaczęliśmy od przybytku zwanego „Salaš u Franka” położonego w miasteczku zwanym Stará Ľubovňa na słowackim Spiszu. Duża, utrzymana w folklorystycznym, regionalnym stylu knajpa oferuje wspaniałe dania słowackiej kuchni.
Zjeść można zarówno wewnątrz, jak też na zewnętrznym tarasie. Karta to cały przekrój słowackich dań i potraw, którymi można się zajadać bez pamięci. Jedalny listok jest naprawdę obszerny – zarówno dla mięsożerców, jak też roślinożerców.
Niestety dla mnie ten czas, to czas dbania o linię i dobre samopoczucie, ale na jedno rozpustne danie zawsze sobie pozwalam w trakcie tego tryptyku biegowego. Tym razem na stół wjechała pečená baranina s kapustovými haluškami czyli jak nietrudno się domyśleć: pieczona baranina z haluszkami z kapustą. Obłęd w ustach, kubeczki smakowe szalały. Jeśli ktoś nie przekonał się do baraniny, bo… zapach, bo smak, bo konsystencja, proponuję udać się do frankowego szałasu. Tak dobrze przyrządzonej baraniny – pozbawionej swoistego „baraniego” aromatu i jednocześnie miękkiej, ale nie rozpadającej się. Przyznam, że na tych szerokościach geograficznych jeszcze nie jadłem takiej.
Gdybym jeszcze mógł do tego wypić słowacki browar, albo… słowackie wino… Na przykład Frankovkę modrą, której kosztowaliśmy w Bratysławie (http://7mildalej.pl/kulinarne-rozkosze-bratyslawy/), to byłbym ukontentowany w 100%. Niestety festiwal biegowy, to nie festiwal kulinarny. Skończyło się więc na daniu głównym.
Moja Ukochana Kobieta otrzymała pstrąga, do którego też nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń. Lokal zasługuje na 5*****. Do tego należy powiedzieć kilka ciepłych słów o obsłudze – miła, nie nachalna, kompetentna, uśmiechnięta. Czas oczekiwania – w przyjętej dla tego typu dań normie. Słowem gorąco polecamy.
Z Krynicy Zdrój – odległość to ok. 45 km, z Muszyny ponad 30 km. Gdyby ktoś chciał zapoznać się wirtualnie – strona: http://www.salasufranka.sk/.
Deser czekał na nas już w innym miejscu – ja i deser, zwłaszcza jak biegam – ale mój przyjaciel wiedział, że zachwyci mnie samo miejsce.
Jakieś 3-4 kilometry od „Salašu u Franka” przy drodze na Poprad jest magiczne miejsce. Można przenieść się do Brukseli, albo do Glasgow, albo „2 w 1” zaraz za granicą i wylądować w Nestville Chocolate!
Wyobraźcie sobie stary słowacki „PGR”, który ktoś ma pomysł przerobić na wytwórnię czekolady i… whisky!. Dokładnie tak, produkują w tym miejscu słowacką whisky. Dodatkowo robią też coś bardziej lokalnego, coś co zwą Tatra Balsam. Jest to ziołowy likier o różnych smakach i mocy. Jego topowa wersja, to Tatra Balsam Special 52, gdzie liczba informuje o mocy (52º)! Powinno się to chyba pić tylko z toastem: Nech je moc s Vami! Po polsku oczywiście: Niech moc będzie z Tobą!
Jest też, jak wspomniałem, własna whisky pod brandem NESTVILLE. Powiem tylko jedno – ja biegałem, mój przyjaciel prowadził, więc tylko nasze Panie były zadowolone z degustacji. Następnym razem zamierzam zostać tam dłużej – z noclegiem. A miejsce do badania smaku i aromatu jest urocze i klimatyczne.
Niestety – moje drugie „ja” – domowego producenta alkoholi różnych smaków i jego degustatora oraz konsumenta – w tym przypadku cierpiało. Od czego starał się mi to wynagrodzić – zamówił ciasteczka z karmelu, w karmelu, polewane karmelem. Jestem zwierzęciem z wytrawnym językiem, ale słodkim czasem nie pogardzę. Jeśli jednak wpadniecie w Nestville Chocolate na podobny pomysł, to głęboko się zastanówcie. Tureckie lokum przy słowackim karmelu smakuje „extra brut”.
Czekolady natomiast nie powstydziłby się nawet brukselski Leonidas. Tylko ceny jakby niższe..
A na zakończenie..? Zakończenia nie będzie, będzie natomiast druga wizyta – koniecznie.
Alinko, Pawle – dziękujemy za odkrycie przed nami kolejnych miejsc na naszej kulinarnej mapie świata.