ŚWIĘTA NA SZLAKU PIZZY I PASTY

Jak przeżyć kulinarnie Boże Narodzenie we Włoszech? Najlepiej podążając szlakiem pizzy i pasty! Kulinaria to przecież jeden z trzech filarów naszych podróży. Jedz, pij, zwiedzaj – co po włosku będzie brzmiało mniej więcej: mandziare, bere, esplorare!

Przez sześć dni we Włoszech (o podróży tutaj: http://7mildalej.pl/rzymskie-boze-narodzenie/) sprawdzaliśmy gdzie w Rzymie można dobrze zjeść. Giro di Roma – tak nazwaliśmy nasz kulinarny tour po rzymskich trattoriach, restauracjach i barach. Allora! Cominaciamo la nostra pista! 

ETAP I – L’ANGOLO NAPOLI

Pierwszy etap – L’angolo Napoli – knajpka, leży w centrum Rzymu na rogu via Agostino Depretis oraz via Cesare Balbo, a nie na rogu Neapolu jakby nazwa sugerowała. Znajdziecie ją pomiędzy bazyliką Santa Maria Maggiore oraz Piazza Viminale.

Sale jadalne umieszczono na dwóch poziomach. Przy wejściu znajduje się oczywiście tradycyjny opalany drewnem piec do wypieku pizzy.

W sali na piętrze obowiązkowy ekran TV dla tifosi  (pl: kibiców) – bez tego urządzenia nie można sobie wyobrazić wielu włoskich knajp.

Menu typowo włoskie, a że postawiliśmy sobie za cel oczywiście klasykę la cucina italiana, to kulinarna uczta właśnie się zaczęła… od vino della casa.

Wersja rosso podana w zamykanej na ceramiczny korek butelce było jednym z lepszych vino da tavola, na jakie trafiliśmy jakie trafiliśmy w trakcie tego pobytu. Nie przesadzałbym z opisem jego bukietu, w końcu to tylko vino da tavola, ale rzeczywiście brak kwasowości, nuta leśnych owoców były fajnym uzupełnieniem podanych potraw. Można je również zamówić na wynos (a portare via) w firmowej butelce.

Zamówienie – 3x pasta 1x pizza – czyli: lasagne. Tym razem podana w fajny sposób, zapieczona z wierzchu, rozpływająca się w środku. Spróbowałem, jedna z lepszych.

Druga pasta – spaghetti carbonara – super! Klasyka na guanciale z pecorino. Wszystko zrównoważone i – zgodnie ze sztuką – oczywiście bez śmietany. Carbonara ze śmietaną to jak sex w skarpetkach jak mawiał klasyk.

Kolejna pasta – spaghetti amatriciana – przypadła mi w udziale – tak naprawdę było to bucatini (czyli grubsze spaghetti). Matriciana to sos składający się pomidorów (każdy region ma swoją odmianę), guanciale (rodzaj boczku, a raczej podgardla wieprzowego) oraz cebuli i sera pecorino. Moje danie było wyborne, bucatini oczywiście al dente, guanciale – smak i konsystencja bez zarzutu.

No i oczywiście pizza – crudo bianco. Długodojrzewająca szynka w wersji prosciutto di parma. Jedyna pizza w trakcie pobytu mająca zawinięte na grubo brzegi – ten zapach, ten smak… A wszystko przy udziale rozpływającej się mozzarelli bufana i lekko potraktowanej oliwą z oliwek.

Pierwsze wrażenia kulinarne z Rzymu jak najbardziej pozytywne. Knajpa spełniła nasze pierwsze oczekiwania, zarówno pasty jak pizza wszystkim smakowały. Olbrzymi plus za pełną listę alergenów oraz dania wegetariańskie. Serwis – uprzejmy i profesjonalny. Czas oczekiwania – w standardzie. Potrawy przywędrowały ciepłe. Restauracja w googlach oceniona na 4/5 (280 opinii) – w pełni podzielamy opinie, a za pasty i wino dałbym nawet wyższą notę.

ETAP II – CAFFE ARGENTINA (POD SZYLDEM TRATTORIA, PIZZERIA, LUNCH CAFFE)

Na drugim etapie ponieśliśmy niestety klęskę… Adres podam tylko ku przestrodze – omijajcie to miejsce: Largo delle Stimmate 16, czyli przy północno-wschodnim krańcu Largo Torre di Argentina.

O ile na zewnątrz i wewnątrz klimatycznie, a personel krząta się z właściwym sobie włoskim ni to pośpiechem, ni to lenistwem, to już to, co wylądowało na stole było szczególnie w moim przypadku było (totale) fallimento culinario.

Tym razem zdecydowałem się na risotto. W karcie dobrze wyglądało risotto con porcini (z prawdziwkami), więc zamówienie powędrowało w kierunku tej potrawy. Niestety, poza prawdziwkami, cała reszta było kompletnym nieporozumieniem, a ogólne wrażenie fatalne. Sos był bezsmakową wodą o lekkim zabarwieniu, ryż nie był z pewnością arborio czy też carnaroli. Przede wszystkim używa się do risotto takiego rodzaju ryżu, gdyż doskonale wchłaniają smak i aromat innych składników. W tym przypadku każdy z nich żył na talerzu oddzielnym życiem. Ocena 1/5

Inne, zamówione przez nas potrawy podam tylko z reporterskiego obowiązku. Pizza campagnola – o ile ciasto jeszcze ok, to już reszta czyli tzw. „góra” – kwintesencja pośpiechu. Niedbale rzucona rukola i jeszcze gorzej komponujące się z tym kawałki pomidorów to pełny obraz tego niechlujstwa. Nie tego spodziewam się po włoskiej pizzy. Ocena 2/5

Fettucine con funghi – makaron pewnie nie przypominał tego, co jako pierwszy zrobił w 1914 roku Alfredo di Lelio, ale przynajmniej całość w miarę się komponowała. Całość możemy ocenić na 3/5.

Ostatnia pasta to penne amatriciana. Jeżeli moja matriciana z „L’angolo Napoli” to 4/5, to tej paście nie dałbym więcej niż 2,5/5.

Wino nie rozpieściło nas swoim bukietem. Czas oczekiwania na potrawy mieścił się w normie, ale na rachunek czekaliśmy już masakrycznie długo. Obsługa nie zareagowała na uwagi odnośnie potraw. Doliczony „urzędowo” napiwek – 10% – uniemożliwił mi „wynagrodzenie” kucharza za tą porażkę. W googlach mają 2,4/5 – o 0,5 za wysoko. Jeśli odwiedzicie koty w Largo Torre di Argentina poszukajcie innej miejscówki na obiad.

ETAP III – L’AQUILA NERA

Wieczorem opanowało nas lenistwo i zamiast eksploracji dalekich zakątków miasta w poszukiwaniu świętego graala la cucina romana postanowiliśmy odwiedzić jeden z przybytków przy naszej ulicy. Lokal pod nazwą L’aquila Nera przy via Principe Amadeo 51 prezentuje oczywiście typową włoską kuchnię. Sama nazwa (pl: czarny orzeł) oraz wiszące nad wejściem logo nie myliły mnie jednak. Knajpa prowadzona przez Albańczyków.

Nie byłbym sobą gdybym nie spróbował w końcu czegoś z frutti di mare.

Spaghetti vongole jest co prawda potrawą, która swoje korzenie ma w Neapolu, ale rozlała się na całą Italię. Vongole, czyli małże mogą być veraci (duże) oraz lupini (małe). Smak tej prostej potrawy zależy oczywiście od smaku małży. Było poprawnie, ale rękawów nie urwało. Małże świeże, ale czegoś mi jednak zabrakło.

Smak włoskiej zupy – zuppa fagioli – w wersji romana nie ma nic wspólnego z zupami jakie jadałem w Trydencie czy Lombardii. Generalnie taka zasada panuje we Włoszech – im bardziej na północ, tym pożywniej. Logiczne – chłodniej i wyżej, więc więcej kalorii potrzeba człowiekowi. Rzymski jej odpowiednik jest płynny i daje się wyczuć nuty pomidora oraz papryki. Bez fajerwerków, ale też nie mam skali porównawczej innych fasolowych alla romana. Generalnie – preferuję fasolową z północy tego kraju.

Jeśli chodzi o pizzę, to dwa bieguny – ciasto OK, nawet bardzo poprawne. Nie suche, a miękkie, z przypieczonym brzegiem. Miała być con prosciutto – wyszło, jak na foto, dwa plastry szynki rzucone na wierzch i pokryte miękkim serem. Niestety clou tej pizzy, czyli szynka bardziej popsuła niż wydobyła smak pizzy.

Podsumowując L’AQUILA NERA zasługuje na ocenę 3,5/5. Obsługa miła, czas oczekiwania na potrawy standardowy, mieszczący się w granicach normy. Jedzenie było ogólnie poprawne. Jeśli na jednym biegunie znalazłyby się poprawne małże, to na drugim pizza. Ceny przystępne.

IV ETAP – DA TONINO (TRATTORIA BASSETTI)

Znam miejścówkę u Tonia – takim napisem powitała nas maleńka tawerna (Conosco un posticino… da Tonino).

W trakcie wigilijnego spaceru z Watykanu, pomiędzy Ponte Wittorio Emanuele II a Piazza Navona, natknęliśmy się niewielką rodzinną trattorię. Ciasne wnętrze, tłum nie tylko przy stolikach, ale też oczekujący na stolik, z czego 90% to Włosi. Zapowiadało się nieźle. A było..?

Karta bardzo prosta – ich specjalność to pasta. Będąc więc na szlaku pizzy i pasty – 4x pasta.

Zacznę od mojej pasty – pasta cacio e pepe – tak proste, a chyba jedne z najlepszych, jakie zdarzyło mi się zjeść we Włoszech. A czasu spędziłem w tym kraju, że… ho, ho (jakby powiedział św. Mikołaj). To u Tonina, w tej maleńkiej trattorii było prawie ideałem. Dwoma składnikami – czarnym grubo zmielonym świeżym pieprzem i pecorino romano – kucharz wyciągnął takie smaki i aromaty z tego dania, że zapragnąłem powtórzyć to w domu. Dla mnie bomba – 5/5!

Jednym z dań kuchni laziale (czyli z regionu Lacjum, inaczej mówiąc – z regionu Rzymu) jest pasta gricia. W tym przypadku było to penne alla gricia. Makaron penne wynaleziono gdzieś na południe od Rzymu. Jeśli jest rowkowany, jak ten na zdjęciu, to zwą go penne rigate. Jeżeli gładki, to chyba penne lisce… (mogę się mylić). Jak przygotowuje się tradycyjne penne gricia? Guanciale – rodzaj boczku, a raczej długo dojrzewającego w soli oraz pieprzu podgardla/policzka wystarczy pokroić w niewielkie słupki i podsmażyć. Następnie ugotować (al dente) makaron (oprócz penne popularne jest spaghetti oraz bucatini), a część wody z gotującego się makaronu przelać na patelnię z boczkiem i dodać do tego makaron. Co nam daje taka operacja..? Pełną symbiozę pasty i mięsiwa. Tak też była zrobiona gricia „da Tonino”. Do tego znowu starte pecorino romano i mamy niebo w gębie, czyli il cielo nella bocca! Kolejny majstersztyk w tej maleńkiej kanjpce.

Fettuccine, a raczej fettuccelle z mięsnym ragu – szalenie aromatyczne i cudowe w smaku.

Penne pesto – spróbowałem tylko kilka kęsów, ale też niczego mu nie brakowało. Zawsze mnie zastanawia smak pesto w Polsce i smak pesto we Włoszech.

Un posticino… da Tonino, to kultowe miejsce dla mojego podniebienia. Nie wyobrażam sobie, będąc w Rzymie, nie zjawić się tam ponownie. Kolejny raz potwierdziła się zasada – proste wnętrze, ceraty na stole, rodzinny biznes z tradycją. Krótkie menu, ale całe serce włożone w każdą potrawę. Moje kubeczki wyszły totalnie zadowolone. Ceny nie zrujnują portfela, a vino della casa z dzbaneczka również ma swój smak. Czy jest coś, co można zapisać na minus..? Tak – fakt, że trattoria czynna jest tylko od 12.00 do 19.00 i to z przerwą… Ale dobro luksusowe podobno musi być limitowane.

NIESPODZIANKA W „LA CASA DI AMY”

Tymczasem po powrocie do hotelu zastaliśmy niespodziankę. W każdym pokoju na gości czekał świąteczny prezent – butelka prosecco oraz tradycyjna, włoska wigilijna babka. Che sorpresa! Jakież to miłe i niosące ze sobą długofalowe, pozytywne wspomnienia z pobytu w hotelu.

V ETAP „KRÓLEWSKI” – LA CENA DI NATALE

Kolejna z odwiedzonych knajp musiała być królewska – to była wigiljna kolacja (la cena di Natale). Problem zaczął się już wieczorem. Włosi zamykają sklepy, restauracje i zasiadają do wieczornej kolacji wigilijnej. Różnica jest między innymi taka, że robią to znacznie później niż nakazuje polska tradycja. U nich standardem jest biesiadowanie od godziny 20-tej, u nas w wielu domach nawet od 16-tej (czego nigdy nie byłem w stanie zrozumieć). Zamknięte 90% restauracji to olbrzymi problem, a w wielu tych, co są czynne menu wigiljne to wydatek od 60 EUR do 270 EUR (!) oczywiście za osobę. Wyższa cena niejednokrotnie obejmuje również bożonarodzeniowy obiad.

Wracając do hotelu i oglądając zamykające się wrota kolejnych gastronomicznych przybytków stwierdziliśmy, że nie będziemy ryzykować dalekich wypraw w poszukiwaniu wigilijnej strawy. Niestety miejsc jak na lekarstwo, a przed jednym ristorante pod mało włoską nazwą Elettra kolejka na 30 minut stania; dobrze, że wieczór ciepły. Po ominięciu znacznej części kolejki zostaliśmy zaproszeni do środka – tu pewnie pomogła moja „niekwestionowana” znajomość la lingua italiana, a tak naprawdę blond włosy i kreacje moich kobiet. Zanim usiedliśmy otrzymaliśmy szampana – nigdy jeszcze tak nie zaczynałem kolacji wigilijnej, ale nie odmówiliśmy tej „włoskiej tradycji” 🙂 Tak więc zaczynaliśmy kolację wigilijną, podczas gdy niektórzy w kraju już łykali po niej rapacholin…

Wigilia bez ryby to nie wigilia, więc talerz „morskości” był dobrym opcją. Okoń morski, czyli labraks udawał karpia, krewetka robiła za rybę faszerowaną, a kałamarnica była substytutem pierogów. Trzeba sobie radzić na obczyźnie.

Inni woleli jednak dochować nowej, wyjazdowej tradycji bożonarodzeniowej. Z wigilijnych potraw wybrali: pizza con prosciutto parma, bardzo dobra, na cienkim cieście, z rozpływającym się w ustach serem…

…oraz lasagna – tym razem zapieczona w ceramicznej miseczce – inna niż w L’Angolo Napoli, ale równie smaczna.

Jeśli wigilia, to musi być wino. Wzięliśmy butelkę syraha, czyli sziraza z lokalnych winnic z regionu Lazio – Willa Simone . Kolor – głęboki, kwasowość – średnia. W bukiecie dało się wyczuć nuty wiśni. Jak do kolacji – można polecić, ale nie porywa.

Kolacja wigilijna musi trwać, ilość potraw musi się zgadzać, więc zaczęliśmy następny jej etap – słodkości. Zacznijmy od gelato al tartufo – kulki kawowego lodu z orzechową posypką oraz nadzieniem z czarnych trufli. Na ogół nie zamawiam deserów – nie jadam słodkości, ale atmosfera świąt na obczyźnie sprawiła, że się zapomniałem i… nie żałowałem.

Tiramisu na sposób „rzymski”. Choć deser ten został wymyślony około 60 lat temu, a przyznają się do niego i Wenecja, i Florencja, i Siena, to przyznam, że taką wariację na jego temat widziałem po raz pierwszy. Nie próbowałem, więc zacytuję opinię tego, kto jadł: „doskonały”.

Na finisz było jeszcze tiramisu bez serka mascarpone, czyli mus czekoladowy – też podobno smaczny.

Nasz wyścig wyjechał z historycznego centrum Rzymu , a jego kolejna odsłona miała miejsce w Ostiense:

VI ETAP – DA NOANTRI (AL 41)

Na początku był głód. Głód wziął się z faktu, iż w Boże Narodzenie niewiele jest czynnych jadłodajni. Na dodatek nie kursowały pociągi do Ostii, więc nie mogliśmy się nałykać nawet nadmorskiej bryzy… Tak więc głód wypędził nas na via Ostiense 41. Tam znaleźliśmy Ristorante Da Noantri.

Trafiliśmy na świąteczne menu, ale a la carte – w normalnych cenach. Dodatkowo dowiedzieliśmy się, że tych dań na co dzień w karcie nie ma. Niestety pierwsze wrażenie popsuła obsługa… Zamawiając nasze dania próbowaliśmy zamówić do tego wino, a kelnerka próbowała nam wcisnąć butelkę markowego (oczywiście droższego) zamiast karafki domowego. Na dodatek odradzano nam za wszelką cenę tą tańszą opcję, próbując wcisnąć najdroższą butelkę jak była karcie win. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z wina, a kelnerka strzeliła włoskiego focha. Nie mniej to co nam podano było rzeczywiście warte pozostania. Zresztą nie mieliśmy innego wyjścia, wszystko było zamknięte. Wnętrze było świątecznie przystrojone i sprawiało ciepłe i sympatyczne wrażenie.

Z tego co było warte zapamiętania, to: gnocchi di patate con ragu in bianco l’agnello. Ziemniaczane minikopytka w towarzystwie ragu z białej jagnięciny – szkoda, że to tylko danie świąteczne. Całość doskonale skomponowana smakowo, a gnocchi bezbłędne w swojej konsystencji. Do tego zaostrzony aromat poprzez pecorino. Poezja smaku.

Fettuccine carciofi, guanciale e pecorino – na nasz równie piękny język brzmi to następująco: karczochowe fetucine z boczkiem i serem pecorino. Kolejne kulinarne mistrzostwo, które podbiło nasze podniebienia. Niby zwykły makaron z boczkiem, ale karczoch nadał mu miękkości w smaku i nuty, którą nazywam „zieloną”.

Po wizycie w Da Noantri pozostały pozytywne wrażenia. Wyszliśmy zadowoleni, a na koniec ucięliśmy sobie krótką pogawędkę z właścicielem. Za jedzenie 4,5/5.

Ostatnie etapy naszego kulinarnego rajdu rozegrały się w Ostii.

ETAP VII – ANTICO TRAIANO

Na deptaku (via Lucio Coilio 28) znaleźliśmy lokal dobrze oceniony w google (4,3/5). Już z zewnątrz Antico Traiano wygląda zachęcająco. W środku tłum ludzi i bogata karta. Skusiliśmy się więc na ostatnią kolację tej podróży.

Zaczynamy od czegoś da bere; tym razem nietypowo – vino bianco, a skoro zaczęliśmy święta na szlaku pizzy i pasty, to tak też zakończymy. Pierwszy rzut: Tonnarelli alla gricia tartufata. Gricia, tyle, że poza tradycyjnymi składnikami: guanciale, pieprzem, pecorino dorzucono krem z trufli. Pecorino, tym razem starte na grubej tarce, powoli rozpływało się na talerzu delikatnie zaostrzając potrawę. W ten sposób w mej głowie do dzisiaj wybrzmiewa pytanie – gdzie zjadłem najlepszą pastę: w Da Tonino czy w Antico..? Jedno i drugie było genialne, doskonale skomponowane, z przenikającymi się wzajemnie smakami. Coś wspaniałego.

Fettuccine all’uovo con vero ragu alla bolognese – druga pasta równie w swym smaku pełna poezji.

Pizza toscana w całkowicie innym wydaniu – z wyglądu calzone, ale wyszła raczej klasyka na grubym cieście z wysoko zawiniętymi brzegami. Taka oto ciekawostka kulinarna.

Na koniec burger traiano – jak wygląda włoski burger – jak poniżej. Z cyklu zaskoczenia: zamiast tradycyjnej bułki – pinsa romana czyli coś, co przypomina focaccię. Ciasto miękkie i chrupiące, wyrabiane ze specjalnej mąki. Dodatkowo formaggio fuso, czyli swoisty ser topiony. Burger liczył sobie 300 g – czyli był słusznej wielkości.

Antico Traiano było doskonałą klamrą spinającą nasz nietypowy świąteczny stół anno domini 2018. Nietypowy, bo składający się głównie z pizzy i pasty. Ocena tej restauracji w google jak najbardziej zasłużona. Trzyma poziom, obsługa również miła, aczkolwiek trochę zaganiana. Czas oczekiwania na potrawy i rachunek – bez zastrzeżeń.

W ten sposób dotarliśmy do ostatniego etapu – etapu przyjaźni:

VIII ETAP (PRZYJAŹNI) – SPIAGGIA 🙂

Było na bogato, było też na luzie. Nigdzie pizza*) i prosecco nie smakują, jak na plaży! Słońce, szum morza, lekka bryza, błekit nieba. Oprócz czegoś na ząb dostarczymy organizmowi również witaminy D3 oraz jodu. A także czegoś totalnie bezcennego – spokoju i odpoczynku…, czego każdemu w święta Bożego Narodzenia życzę!

*) pizza bufala pochodziła z Ost Friendly Food. Najlepsza pizza na wynos w Ostii

PODIUM

Patrząc z perspektywy czasu i właściwego już dystansu mogę pokusić się o mój subiektywny ranking potraw. The winner is…

1st place – Tonnarelli alla gricia tartufata (team ANTICO TRAIANO)

2nd place – Pasta cacio e pepe (team POSTICINO DA TONINO)

3rd place – Gnocchi di patate co ragu in bianco l’agnello (team DA NOANTRI)

Specjalne wyróżnienie: Lasagna (team: L’ANGOLO NAPOLI)

W kategorii drużynowej:

1st place – UN POSTICINO DA TONINO (Rzym)

2nd place – ANTICO TRAIANO (Ostia)

3rd place – L’ANGOLO NAPOLI (Rzym)

Specjalne wyróżnienie: LA SPIAGGIA (plaża)

Szlak pizzy i pasty pokonaliśmy bezbłędnie, bez żadnej kontuzji. Każdy etap pokonaliśmy uczciwie. Mieliśmy olbrzymie szczęście trafiając prawie za każdym razem na doskonałą kuchnię. Da Tonino czy też w Antico kubeczki wręcz oszalały. Większość tych miejsc możemy z całą odpowiedzialnością polecić.

Kuchnia włoska to jedna z moich ulubionych. Jest oczywiście znacznie bogatsza niż tylko pizza i pasta, ale takie mieliśmy tym razem założenie. Trochę monotematyczne, jakby niektórzy rzekli. Mieliśmy też na celu poszukiwanie nowych smaków do odtworzenia we własnej kuchni. Na pewno takie znaleźliśmy, na pewno je sprawdzimy, a kulinarnym sukcesem podzielimy się na vlogu.

Poza pamięcią smaku i wspomnieniem atmosfery rzymskich trattorii zdobyliśmy jeszcze jedną cenną rzecz – doświadczenie, które zamierzamy wykorzystać w przyszłości – więcej takich świąt Bożego Narodzenia.

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  1. Jadąc na Boże Narodzenie do Włoch pamiętać należy, iż podobnie jak u nas wiele restauracji i sklepów może być w tych dniach zamkniętych. To samo dotyczy komunikacji miejskiej – znaczne ograniczenia i przerwy dadzą się we znaki.
  2. W wielu knajpach na stole może już oczekiwać chleb i woda – zawsze płatne.
  3. Radzę patrzeć w kartę, również w menu, które jest na zewnątrz restauracji – sprawdzicie czy doliczony został obowiązkowy serwis, który wynosi od 1 EUR do 2 EUR za osobę.
  4. Nie spotkaliśmy w żadnej knajpie tzw. coperto, czyli popularnej niegdyś opłacie za nakrycie; w wielu regionach Włoch uznaje się ją jako niezgodną z prawem, ale powyższe dwa punkty doskonale ją zastępują – cóż – życie nie znosi próżni…
  5. Koszt pizzy lub pasty w Rzymie w dobrej miejscówce – od 8 EUR do 12 EUR.
  6. W Ostii – „Ost Friendly Food” serwuje naprawdę bardzo dobrą bufalę na wynos (a portar via) za 7 EUR.
  7. Vino della casa do obiadu od 6-7 EUR za karafkę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *