Z Liverpoolu do Manchsteru jest zaledwie 30 mil, a podróż couchem zajmuje nie więcej niż 50-60 minut. Wszystko zależy od korków na łączącej oba miasta autostradzie M62. Autobus zatrzymuje się przy Chorlton Road – głównym dworcu autobusowym miasta (Manchester Couch Station). A Portland Street, w pobliżu której jest MCS to praktycznie centrum Manchesteru.
W październiku 2019 roku pogoda była typowo angielska w tej części wysp brytyjskich. Trochę chłodno, trochę deszczowo, ale bez zjawisk ekstremalnych. Podróż szybka i komfortowa i „lądujemy” w Manchesterze.
Jako, że post ten tworzę w styczniu 2021 roku, to pozwolę sobie na zadanie jednego pytania. Czy wiecie jakie jest jedno z miast partnerskich Manchesteru..? Tak, chodzi o Wuhan! 😉
MANCHESTER – TROCHĘ HISTORII
Manchester to jedno z najstarszych miast Anglii. Daleko mu co prawda do Colchester (założone w 77 roku n.e.), ale rok 1086 również robi wrażenie. Zwłaszcza, że pierwsze wzmianki o obozie/osadzie pochodzą z V wieku n.e. Manchester zwany był w Anglii miastem bawełny, a od XVIII wieku, w trakcie rewolucji przemysłowej, stał się jednym z symboli nie tylko Anglii, ale też zmieniającego się świata. Z najnowszej historii, którą znamy nie zapominajmy o tragedii, która wydarzyła się 22. maja 2017 roku – po koncercie Ariany Grande eksplodował ładunek wybuchowy. Zginęły 23 osoby, w tym 2 Polaków.
Poza historią, czy wiece, że:
w mieście przed swoją śmiercią koncertował Fryderyk Chopin,
Chetham’s Library to najstarsza w świecie anglosaskim biblioteka publiczna (XVII wiek),
Manchester to miasto, gdzie stworzono pierwszy komputer (1948 rok),
do Manchetseru prowadziła pierwsza linia kolejowa na świecie (z Liverpoolu w 1830 roku),
jeśli Europa miała swoje Waterloo, to Manchester miał swoje Peterloo (1819 rok),
to właśnie w Manchesterze ma swoją siedzibę najstarsza na Wyspach orkiestra symfoniczna (rok założenia – 1857!),
25 laureatów nagrody Nobla edukowało się w Manchesterze, a konkretnie na University of Manchester,
o mieście partnerskim (było wyżej) po tych pięknych wspominkach nie już więcej nie wspomnę…
KRÓTKI SPACER, BO CZASU NIESTETY NIEWIELE
Wysiadając przy Portland Street znajdujemy się w centrum miasta. Jeśli w książkach z historii czytaliście o Manchesterze jako mieście przemysłowym, to już pierwszy look weryfikuje te wspomnienia. Jeszcze w latach 90-tych XX wieku zaczęła się transformacja miasta. Dzisiaj Manchester to miasto usług finansowych edukacji nastawione na komfort życia mieszkańców.
Na rogu Chatnam Street oraz Piccadilly znajduje się siedziba jednego z najstarszych manchesterskich banków – Union Bank of Manchester, który prowadził działalność od 1836 do 1940 roku.
Przy Faulkner street znajdziecie symboliczny łuk chiński oznaczający wejście do chinatown. Podobno to drugie na Wyspach Brytyjskich chinatown pod względem wielkości. Dla mnie sprawiało wrażenie lekko wymarłego. Spokój i cisza to nie są wyznaczniki chinatown jakie znam. W dzielnicy znajdziecie oczywiście wszystko co chińskie – knajpki z jedzeniem, małe sklepiki i duże hurtownie.
Centrum miasta pełne jest postindustrialnych budynków z XIX oraz XX wieku. Typowa zabudowa dla wielu angielskich miast. Ma to swój niezaprzeczalny urok, a dodatkowo nadaje miastu specyficzną atmosferę.
Manchester to nie tylko stary postindustrializm w architekturze, ale też modernizm i nowoczesność. Niestety nie tym razem, gdyż cel wizyty był inny, ale z chęcią pochodziłbym jeszcze po tym 6. pod względem liczby mieszkańców mieście Wielkiej Brytanii.
THE OLD MONKEY – MANCHESTERSKI PUB ZALICZONY
Skoro już zaliczyliśmy liverpoolskie puby, to należało również odwiedzić ten tradycyjny angielski przybytek również w Manchesterze. The Old Monkey jest właśnie takim miejscem. Z wystrojem, klimatem oraz klientelą.
Zamawiamy po pincie lokalnego beera z lekkimi zakąskami i tak spędzamy chwile popołudnia w Manchesterze.
Jakby nie było 5-procentowy Diamond Lager z własnego browaru Josepha Holta to jeden z najlepszych lagerów, jakie miałem w życiu spożywać. Dwukrotnie został uznano go za najlepszego lagera premium na świecie podczas International Brewing Awards – w latach 2013 oraz 2017.
Piwo w swojej barwie słomkowe, z lekką pianą, która jednakże utrzymuje się w szklance. W smaku orzeźwiające z lekką nutą owocową. Goryczka niewielka, acz wyczuwalna, ale dobrze skomponowana ze słodyczą. Dla mnie – 4,5/5 wśród lagerów.
MANCHESTER CITY – JEDNA Z DWÓCH PIŁKARSKICH HISTORII MIASTA
Nie będzie w tym odrobiny przesady jeśli powiem, że Manchester to miasto piłki nożnej. Jest oczywiście muzeum poświęcone temu sportowi; przede wszystkim są jednak dwa legendarne kluby. Pomimo, że moje piłkarskie sympatie są od wielu lat umiejscowione są 35 mil stąd, to oczywiście nie odmówiłem sobie możliwości zwiedzenia tego miejsca.
Manchester City F.C. to odwieczny rywal dwa lata starszego Manchester United F.C. Jeśli jednak zauważymy, że korzenie tego pierwszego sięgają 1880 roku, a tego drugiego 1878 roku, to coż to jest wobec historii, jaką oba kluby zapisały w angielskiej piłce.
W swojej długiej historii the citizens zdobyli wiele tytułów, a magiczną liczbą pozostaje dla nich chyba „6”. 6x wygrali ligę, 6x zdobyli puchar ligi, 6x wygrali superpuchar. Największe sukcesy to oczywiście druga dekada XXI wieku. Niewątpliwe sukcesy zaczęły się, gdy w 2009 roku głównym sponsorem klubu zostały linie lotnicze Etihad Airways. Niezapominajmy też o latach 1968-1973, gdy klub również odnosił liczne sukcesy.
ZWIEDZANIE ETIHAD STADIUM
Bezsprzecznie przed wizytą w Manchesterze złożyliśmy order na zwiedzanie stadionu. Cała impreza trwa około 2-2,5h. Przewodnik oprowadza zwiedzających począwszy od klubowego sklepu, przez szatnie, odnowę biologiczną, tunel, trybuny, ławkę trenerską i loże prasowe, vipowskie oraz inne miejsca związane z historią klubu.
No to zaczynamy tour po Etihad Stadium!
Ostatni punkt wizyty to odwiedziny w press-room. Miejsce, gdzie odbywają się pomeczowe konferencje prasowe. A tam..? Niespodzianka! Jeśli ktoś jest ciekawy – jest tylko jeden sposób na sprawdzenie – odwiedzić Etihad Stadium.
MACHESTER – INFORMACJE PRAKTYCZNE
Aby dostać się z Liverpoolu do Manchesteru mamy dwie możliwości – bus or train. W związku z tym, że hotel mieliśmy przy dokach, to zdecydowaliśmy się na opcję autobusową.
Autobusy (couches) odjeżdżają z LIVERPOOL ONE – jednej z centralnych stacji autobusowych w centrum miasta. Wybraliśmy NATIONAL EXPRESS, a bilety (w tej samej cenie można nabyć zarówno w automatach, jak również kasach (drożej będzie u drivera w autobusie)
Druga opcja to pociąg z Lime Street w Liverpoolu do Oxford Road Station w Manchesterze.
Żeby dostać się na Etihad Stadium najlepiej wsiąść w kolejkę BLUE LINE – trasa z Piccadilly do mekki fanów MC zajmuje nie więcej niż 15 minut.
Opis szynowego transportu w Manchesterze znajdziecie tutaj: tfgm.com.
Cennik na transport publiczny w Mancheterze w październiku 2019 roku przedstawiał się następująco:
Cmentarz Łyczakowski to miejsce szczególne dla Polaków. To tutaj znaleźli miejsce swojego spoczynku znani Polacy: Maria Konopnicka, Gabriela Zapolska, Stefan Banach czy Artur Grottger. Jeszcze w latach 90-tych XX wieku to miejsce było zaniedbane, wcześniej natomiast trudno dostępne. Dzisiaj cmentarz odzyskuje swój dawny charakter, a z uwagi na pamięć o polskich dziejach i mieszkańcach Lwowa warte odwiedzenia.
Początki cmentarza sięgają 1786 roku i jest jedną z najstarszych nie tylko polskich czy ukraińskich, ale również europejskich nekropolii. Co prawda już w XVI wieku na wzgórzach obejmujących teren dzisiejszego cmentarza chowano zmarłych na dżumę. Do roku 1786 pochówki urządzano na wielu parafialnych cmentarzach. W 1783 roku cesarz Austro-Węgier, Józef II wydał dekret nakazujący likwidację wszystkich, a było ich około 100, małych cmentarzy. W związku z tym wydano nakaz utworzenia nowych nekropolii poza granicami miasta i w ten sposób, jako jeden z nich, powstał Cmentarz Łyczakowski. Ówcześnie stanowił jeden z czterech miejsc pochówku, natomiast obecny kształt cmentarza wyłonił się około 1855 roku.
Dzisiaj Cmentarz Łyczakowski zajmuje powierzchnię około 40ha, którą podzielono na 86 pól grobowych. Znaleźć można 300 tysięcy mogił, dla których księgi cmentarne zaczęto prowadzić w 1885 roku. Najstarsze nagrobki pochodzą z roku 1787!
STARA CZĘŚĆ CMENTARZA
Cmentarz położony jest na niewielkich wzniesieniach, a największa oczywiście, stara jego część jest dość gęsto ozdobiona drzewami. Ten cmentarz, jak każda nekropolia, to historia miasta i okolicznych terenów zapisana w nagrobnych tablicach.
Wśród starej części znajdują się groby zarówno ukraińskiej, jak również polskiej części mieszkańców Lwowa.
CMENTARZ ORLĄT LWOWSKICH – TRAGICZNA HISTORIA OBRONY LWOWA
Miejsce swojego wiecznego spoczynku Obrońcy Lwowa 1918-1920 znaleźli na zboczach łyczakowskich wzgórz od strony ulicy Pohalunki.
W XX wieku Lwów dwukrotnie był obroniony przez Polaków. Pierwszy raz w latach 1918-1919 w trakcie walk z URL, drugi raz w roku 1920 w trakcie wojny polsko-bolszewickiej. Za każdym razem walki zakończyły się sukcesem. Gdy w 1918 roku Rzeczpospolita odzyskiwała niepodległość, każdy jej skrawek rodził się w wielkich bólach i walkach. Tak też było we Lwowie w 1918 roku. Do walki o miasto stanęli najmłodsi nazwami później Orlętami Lwowskimi.
W mieście stacjonowali głównie żołnierze ukraińscy natomiast Polacy służący w armii C-K byli niestety wysłani na dalsze odcinki frontu. Miasta broniło wówczas pospolite ruszenie, w tym uczniowie i studenci. Z ponad sześciu tysięcy „cywilnych” obrońców Lwowa około 1.400 było uczniami i studentami, z których z kolei prawie 200 poległo w walkach. To właśnie tutaj spoczywa Antoni Petrykiewicz – najmłodszy w historii Polski kawaler orderu Virtuti Militari. Miał 13 lat, gdy zmarł od ran poniesionych w walkach o Persenkówkę. Dopiero odsiecz wojsk polskich przyniosła spokój w mieście.
Tutaj spoczywa również dowodzący armią Wschód oraz architekt zwycięstwa nad bolszewikami w 1920 roku, a zmarły w 1928 roku generał Tadeusz Rozwadowski. Pragnął spocząć ze swoimi żołnierzami.
Obrona Lwowa w latach 1918-1920 była jednym z najbardziej obywatelskich i patriotycznych zrywów w historii Polski XX wieku. Wszystko skończyło się w roku 1945 – nie z końcem wojny, ale z postanowieniami konferencji jałtańskiej. Jednak do dzisiaj we Lwowie – pomimo przymusowych repatriacji – język polski jest nie tylko doskonale rozumiany, ale też kultywowany w domach.
Za granicami Rzeczpospolitej odwiedziłem kilka miast położonych na tzw. kresach: Wilno, Kowno, Brześć, Daugavpils. W żadnym z tych miast nie było tyle polskości, co we Lwowie.
NIE TYLKO POLACY WALCZYLI W OBRONIE LWOWA…
Walki o Lwów to nie tylko zaangażowanie mieszkańców oraz władz Polski. Również inne nacje wspomagały odradzającą się po latach zaborów Rzeczpospolitą. Najważniejszymi epizodami we Lwowie były wszakże walki amerykańskich lotników i francuskich żołnierzy.
W lipcu 1919 roku amerykański lotnik Merian C. Cooper po spotkaniu z Ignacym Paderewskim oraz generałem Rozwadowskim utworzył 7 eskadrę myśliwską. Spośród 17 Amerykanów w walkach o Lwów poległo 3 pilotów. Ich prochy spoczywają wśród towarzyszy broni z tamtych lat na wśród obrońców miasta.
Drugą nacją, która zasłużyła się w walkach o polskość miasta byli Francuzi. 17 z nich poległo, a prochy jednego – Jeana Laoureta do dzisiaj spoczywają wraz z lwowskimi orlętami.
Przez wiele lat, o II wojnie światowej to miejsce nie wyglądało jak dzisiaj. Mój ojciec był tam w latach 70-tych XX wieku – opowiadał, że nie dało się wtedy legalnie wejść. Ja, natomiast byłem tam w latach 90-tych XX wieku i zmiany były dopiero w powijakach. Można rzec, że poza uporządkowaniem mogił nic innego się jeszcze nie zdążyło zmienić. Dopiero po roku 2001 rozpoczęto odbudowę i renowację tej części cmentarza łyczakowskiego. Ponowne jego otwarcie – w kształcie, który znamy dzisiaj – nastąpiło w roku 2005.
CMENTARZ ŻOŁNIERZY UKRAIŃSKICH
U stóp Cmentarza Orląt Lwowskich jest natomiast ukraiński cmentarz wojenny. O ile najnowsze groby stanowią o tragicznym czasie walk w Donbasie, a o tyle inna jego część nie należy do najbardziej chwalebnych. W tym kwartale pochowano między innymi poległych ukraińskich żołnierzy dywizji SS Galizien oraz ukraińskiej armii halickiej.
Bez wątpienia największe wrażenie robią oczywiście groby poległych żołnierzy w trakcie wojny w Donabsie. To najnowsza historia, którą oczywiście obserwujemy w mediach, a której dramatyzm widać na łyczakowskich wzgórzach. Zwłaszcza, że z większości z nagrobków patrzą twarze młodych osób. Rzadko kiedy wiek poległych przekracza 20-24 lata. Od 6. kwietnia 2014 roku w walkach zginęło po stronie ukraińskiej ponad 4.400 żołnierzy. Niewiele mniej zginęło cywilów. I to wszystko dzieje się w XXI wieku na terenie (wschodniej) Europy.
CMENTARZ ŁYCZAKOWSKI – KILKA PRZYDATNYCH INFORMACJI O NEKROPOLII
Cmentarz Łyczakowski znajduje się, jak nazwa wskazuje, w Rejonie Łyczakowskim w odległości około 1,9 km od lwowskiego ratusza – ok. 25 minut spaceru.
Na ulicę Miecznikowa, gdzie znajduje się cmentarz można dojechać linią tramwajową nr 1, jak też marszutkami kursującymi na Łyczaków
Czy lwowskie klimaty w naszym, polskim rozumieniu jeszcze istnieją? Jaki jest Lwów dzisiaj? Co się zmieniło w XXI wieku? Ostatni raz byłem tutaj jeszcze w latach 90-tych XX wieku… Tym razem w 2020 covidowym roku jest to dla mnie czwarta podróż. Była więc klimatyczna Apulia PUGLIA MIA… , był olśniewający Stambuł SMAKI STAMBUŁU, był Frankfurt na szybko (nawet niechcący 2x) FRANKFURT AM MAIN, czas na Lwów!
Jest marzec 2020 roku. Pierwsza fala covid19 we Włoszech rozpędza się zabierając ze sobą pierwsze ofiary. 4. marca w Polsce mamy pierwszy przypadek sars-cov2, a w samolocie na trasie WAW-KBP pojawiają się pierwsze osoby w maseczkach. Natomiast na lotnisku w Boryspolu czeka na nas pierwszy pomiar temperatury ciała. Również obsługa lotniska ma na twarzach maseczki a na dłoniach lateksowe rękawiczki. Zestaw ten, jak się okaże w najbliższych miesiącach, na stałe zagości na wszystkich lotniskach świata. Niestety rodzice, którym przede wszystkim był ten wyjazd dedykowany, z uwagi na przeklętego wirusa rezygnują z podróży.
Tak więc sami po krótkim locie via Kijów lądujemy we Lwowie. 3 dni, zaledwie 3 dni muszą starczyć na przypomnienie miasta, które mniej lub bardziej jest mi już znane.
LWOWSKIE NUMBER ONE
Lwów to miasto number one na Ukrainie. Brzmi tajemniczo, ale wystarczy sobie wspomnieć, że:
w 1574 roku we Lwowie wydrukowano pierwszą książkę na terenach Ukrainy,
pierwsza linia kolejowa w latach 60-tych XIX wieku prowadziła z Przemyśla do Lwowa,
pierwszy uniwersytet ukraiński powstał również we Lwowie – w 1661 roku,
w 1715 roku założono we Lwowie pierwszy browar,
II połowa XVI wieku to pierwszy park miejski w ukraińskich miastach,
1749 rok przyniósł pierwsze wydanie gazety,
14.07.1894 roku odbył się pierwszy mecz piłki nożnej,
a pierwszy mecz hokeja na lodzie odbył się w 1905 roku,
„Pid Rymskym Tsesarem” to nazwa pierwszego ukraińskiego hotelu powstałego w 1785 roku.
To jednak nie wszystko – Lwów dzierży swoją palmę pierwszeństwa również w przypadku kilku światowych wynalazków:
w lipcu 1853 roku Ignacy Łukasiewicz zapalił pierwszą na świecie lampę naftową,
rok 1784 – to wypuszczenie pierwszego na świecie balonu na ogrzane powietrze.
Teraz już wiemy dlaczego o Lwowie mówi jako o mieście numer jeden na Ukrainie.
LWÓW – NOSTALGICZNIE I HISTORYCZNIE
Faktem jest, że przez wieki Lwów był miastem polskim. Ba, wręcz jednym z symboli polskości. Założony przez króla Rusi Daniela Halickiego, w latach 1349-1772 znajdował się pod polskim władaniem, z małą przerwą w XIV wieku, kiedy to należał do Królestwa Węgier. Po I rozbiorze polski, do 1918 roku był natomiast stolicą Galicji (i Lodomerii) – jednego z terytoriów Austro-Węgier. Do Rzeczpospolitej miasto wróciło w latach 1918-1939, by w roku 1945 wejść w skład ZSRR, a od 1991 roku stać się jednym z głównych miast niepodległej Ukrainy.
Pamiętam Lwów z lat 90-tych XX wieku, jako totalnie zaniedbane miasto, brudne, szare i ponure – pomimo bogatej historii i całkiem niezłego położenia. Nie było w nim tego galicyjskiego charakteru, z którym chociażby mamy do czynienia w Krakowie. Jak będzie tym razem? Jak wygląda cmentarz łyczakowski? Czy można spędzić saturday-night we Lwowie?
LWÓW – DZIEŃ 1.
Lądujemy, wsiadamy do trolejbusa, który z lotniska zabierze nas do centrum miasta. Śpimy w EUROHOTELU, z którego okien mamy widok na Kościół zaślubin najświętszej Maryi i klasztor Sakramentek.
Najpierw czeka nas krótka rozgrzewka w hotelowej restauracji:
Ale nie tylko! Zaczynamy między innymi od banosza czy też banusza. Jak zwał, tak zwał, ale danie to typowe jest dla zakarpackich górali, na Łemkowszczyźnie, czy też Huculszczyźnie, a sporządzane z mąki kukurydzianej, bryndzy i skwarków. Wersja VIP zawiera również grzyby i kawałki mięsa. Pierwsza ciekawostka na kulinarnym szlaku Lwowa zaliczona.
Jako że, blisko do rynku, to sprawdzamy jak wygląda sobotnie życie towarzyskie w stolicy zachodniej Ukrainy. Rynek wraz z okolicznymi knajpkami tętni życiem – wszystko wygląda jeszcze tak, jakby covid nie istniał! Tak w ogóle to Lwów porwał nas swoim szaleńczym nocnym życiem. Lwów to piękna historia, ale też wspaniała kuchnia, więc jak tu nie zwiedzać miasta kulinarnym szlakiem!
PIJANA WIŚNIA (П’яна вишня)
Takie przybytki jak sławna Pijana Wiśnia (П’яна вишня) cieszą nie słabnącym oblężeniem zarówno w dzień, jak też w nocy.
Chwileczkę zatrzymajmy się na fenomenie ukraińskich nalewek. Ukraińcy rozróżniają nalewkę od nastojanki – jedna ma moc około 20-25%, natomiast druga nawet 30-40% i tym się różnią. Ukraińcy najczęściej zalewają owoce spirytusem, rzadziej wódką, która akurat do nalewek jest moim pierwszym wyborem. Bogactwo nalewek i nastojanek we lwowskich barach jest praktycznie nieograniczone. Tak naprawdę to limituje go tylko ilość gatunków dostępnych owoców. W barze podchodzisz do kontuaru, zamawiasz i pijesz – w środku, przy stoliku, lub na zewnątrz. W miłej, spokojnej atmosferze galicyjskiego chilloutu.
GAZOWA LAMPA (Гасова лямпа)
Nie licząc spacerów uliczkami lwowskiej starówki, sobotni wieczór spędzamy w restauracji zwanej Гасова лямпа (Gazowa Lampa).
Tak jak poprzednio, tak też w przypadku tej restauracji mamy do czynienia z historią. Ignacy Łukasiewicz – farmaceuta spod Mielca – w 1846 roku, za działalność niepodległościową został osadzony we Lwowie, gdzie pracował w aptece i prowadził prace nad destylacją ropy naftowej. Prawdopodobnie wieczorem 31.07.1853 roku światłem pierwszej lampy gazowej została rozświetlona wystawa apteki, w której pracował.
Poza quick-barem, gdzie oczywiście można wejść na jednego z dziesiątek shotów, znajdziecie tam dwa, a nawet trzy poziomy restauracji, która serwuje ukraińskie i zakarpackie jedzenie.
W sobotni wieczór w GAZOWEJ LAMPIE ciężko znaleźć miejsce, ale miła Pani sadza nas przy stoliku i możemy skosztować lwowskiej kuchni. Zamawiamy wareniki czyli pierogi ze skwarkami (oraz śmietaną), pawljukową rozradę czyli obsmażaną kiełbasę z pieczonymi kartoflami. Natomiast jako przystawko-deser ląduje na stole doszka kwaszenini czyli wszystko co kiszone: kapusta, ogórki, pieczarki, pomidory, itd. Ukraina, podobnie zresztą jak cała wschodnia Europa słynie z kwaszenia wszystkiego co pod ręką i są to produkty pierwszorzędne, że też o ich zdrowotnych właściwościach nie wspomnę. Będąc więc za naszą wschodnią granicą warto spróbować tych tradycyjnych kiszonek. Są super – w większości przypadków nie natkniecie się na przyspieszacze, a smakują wybornie.
Zdziwienie obsługi było tylko przy karcie napojów. Kilkukrotnie pytano nas czy na pewno nie piwo lub coś mocniejszego. Wino nie jest tam alkoholem pierwszego wyboru, ale w końcu podali odeskoje czorne. W ten sposób, aby podróżniczo-kulinarnej tradycji stało się zadość, spróbowaliśmy lokalnego (czytaj: ukraińskiego) wina. Szału nie było, niestety pomimo czarnomorskiego wybrzeża, gdzie można uprawiać winorośl, tradycja winiarska wciąż jeszcze przed tym narodem.
Żeby zaznajomić się z rachunkiem… Nie, nie zdradzę. Będąc we Lwowie warto odwiedzić GAZOWĄ LAMPĘ i poczekać na ten moment. Tymczasem opuszczany ten przybytek kulinarnej rozpusty i udajemy się na nocne zwiedzanie okolic rynku.
LWÓW – DZIEŃ 2.
Miasto słynie, co za naszą wschodniej granicy jest rzadkością, z kawy i czekolady. Kawa to jeden z symboli tego galicyjskiego miasta. Na ulicach wręcz unosi się zapach kawy, a mieszkańcy miasta nie tylko uwielbiają ten napój, ale też potrafią go doskonale przyrządzić. Co ciekawe, historia lwowskiej kawy związana jest oczywiście z Jerzym Franciszkiem Kulczyckim – dzielnym żołnierzem króla Jana III Sobieskiego. Dragon, posłaniec, dyplomata, a przede wszystkim zapobiegliwy człowiek zorganizował od oblegających Wiedeń Turków kilkadziesiąt worków kawy, którą wykorzystał do założenia w Wiedniu pierwszej w Europie kawiarni. Jako, że pochodził z podlwowskiego Sambora, to kawa zawitała w również do Lwowa. O ile kawę pijała głównie polska część mieszkańców miasta, a tyle Ukraińcy preferowali herbatę. Kawowe tradycje udało się uratować również w czasach sowieckich – kawa w ramach wymiany handlowej przypływała z bratnich socjalistycznych krajów jak chociażby z Kuby.
Tymczasem spacerując szlakiem porannej kawy mamy okazję zobaczyć:
Przy Placu Muzealnym znajduje się Bloshynyy Knyzhkovyy Rynok, gdzie handluje się staymi (i nie tylko) książkami.
POMNIK NIKIFORA KRYNICKIEGO
Kilka kroków dalej, przy katedrze dominikańskiej znajdziecie pomnik upamiętniający Nikifora Krynickiego, czy też Epifaniusza Dworniaka, bo właśnie tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko. Ten jeden z najsłynniejszych malarzy-prymitywistów znalazł swoje upamiętnienie nie tylko w rodzimej Krynicy, ale też na Ukrainie. Wielkim fanem jego twórczości był ukraiński malarz i mecenas sztuki – Roman Turyn, stąd też Nikifora upamiętniono we Lwowie. Pomnik wzniesiono w 2006 roku, czyli zaledwie rok później od czasu gdy swojego najwybitniejszego malarza upamiętniła Krynica.
RYNEK I JEGO ATRAKCJE
Stąd już kilka kroków do rynku, gdzie znajdziecie funkcjonującą do dzisiaj aptekę będącą jednocześnie muzeum lwowskiej farmacji. Oprócz zakupów, za 20 UAH zwiedzicie również część muzealną.
Lwowski ratusz powstał w latach 1827-1835 w miejscu poprzedniego gotyckiego. Na wieży liczącej 65 metrów wysokości znajduje się taras widokowy.
DZIELNICA ORMIAŃSKA
Wracamy w okolice Gazowej Lampy, tym razem na rozgrzewającego shota.
A wybór jest spory, każdy znajdzie swój smak – zarówno wielbiciele wytrawnych smaków, jak też fani słodkości.
GAZOWA LAMPA zlokalizowana jest przy ulicy Wirmeńskiej, a to już jest Dzielnica Ormiańska czyli Вірменський квартал – ten fragment miasta, który naprawdę warto zobaczyć. Już w średniowieczu Lwów był centrum Ormian zamieszkujących tereny Rzeczypospolitej. Ulica Wirmeńska stanowiła oś całej dzielnicy, a do dzisiaj stoją przy niej kamienice z XVI wieku. Zlokalizowana tam katedra ormiańska pochodzi z XIV wieku.
Spacer po bocznych uliczkach przenosi nas w inny świat. Tutaj można poczuć świat niekoniecznie galicyjski, ale też inny. I czas płynie jakby wolniej…
DOM NAUKOWCÓW (Будинок вчених)
W pobliżu Parku Kościuszki, przy ulicy Łystopadohowo Czynu znajduje się jedna – jak dla mnie – perełek Lwowa. Niepozorny Dom Naukowców (Будинок вчених), który można zwiedzić za 20 UAH, czyli ok. 3 PLN. Nomen omen, „kustosza” sami szukaliśmy, aby móc zapłacić za tę atrakcję. Ten budynek, to stare Kasyno Szlacheckie przy dawnej ulicy Mickiewicza – tak było do 1939 roku.
Budynek został wybudowany w 1898 roku i służył jako miejsce spotkań i gier towarzyskich. Oczywiście hazard też był obecny w tych ścianach, ale należało przede wszystkim zostać członkiem klubu, który tutaj istniał. Po II wojnie światowej urządzono tutaj Dom Uczonych, a z historii najnowszej należy wspomnieć, iż we wnętrza tego budynku gościły w 1999 roku sztab wyborczy Łeonida Kuczmy.
BACZEWSKI – HISTORIA LWOWSKIEJ KUCHNI
BACZEWSKI (Ресторація Бачевських) to chyba najbardziej kultowa lwowska restauracja. Początki biznesu Baczewskich sięgają 1782 roku i założonej fabryki wódek i likierów. Sprawcą największego boomu był Józef Adam Baczewski, który stery rodzinnej firmy objął w 1856 roku. Wprowadził nowoczesne metody produkcji alkoholu i rozwinął gastronomiczną część przedsiębiorstwa. Marka J.A.Baczewski na całe dziesięciolecia stała się synonimem wysokiej jakości wódek i likierów. W 2015 roku w kamienicy przy ulicy Szewskiej reaktywowano sklep z alkoholem sygnowanym tradycyjną rodzinną marką, a także restaurację.
Niestety obowiązują rezerwacje lub należy poświęcić trochę czasu aby odstać w kolejce. Aby usiąść przy stoliku odczekaliśmy około 20 minut, ale warto było czekać jak śpiewał klasyk! Restauracja BACZEWSKI zajmuje dwa poziomy, w tle słychać muzykę na żywo. Najważniejsza jest jednak kuchnia. A z jej bogactwa naprawdę warto skorzystać.
Dla porównania z GAZOWĄ LAMPĄ zamawiam pieczoną kiełbasę, a także lwowskie gołąbki. Jedno i drugie wypada doskonale!
Hitem jest jednak faszerowany lin. Niewiele jadłem smacznych faszerowanych ryb – ta jest przykładem najlepszej polskiej tradycji kulinarnej; dzisiaj na terenach ukraińskich, ale zapachy polskiej kuchni wciąż obecne są we lwowskich restauracjach.
Jedyne, co może irytować, to czas oczekiwania na zamówienie. Wykracza poza oczekiwania, ale jest niedziela, pełne sale gości, co może dawać wytłumaczenie tej niedogodności. Całość oceniłbym na 4,5/5. Jeśli jedziecie do Lwowa – zajrzyjcie do Baczewskiego, a nie pożałujecie.
WŚRÓD ATRAKCJI LWOWA
Gdy już BACZEWSKI zaliczony, można udać się na leniwe popołudniowe zwiedzanie miasta. Lwów to miasto kościelnych wież. Kościoły – w przewadze i cerkwie, łącznie w liczbie 41.
W pobliżu lwowskiego rynku, przy ulicy Teatralnej znajduje się pochodzący z 1610 roku kościół św. Piotra. Dzisiaj pełni rolę garnizonowej cerkwi greko-katolickiej.
Śladów lwowskiej polskości nie trzeba w tym mieście nawet szukać, znajdują się w zasięgu wzroku. W 1844 roku powstała GKO, czyli jak na foto poniżej. W 1938 przemianowano ją Centralną Małopolską Kasę Oszczęności. Niegdyś był to róg ulic Jagiellońskiej oraz Legionów, dzisiaj zbieg prospektu Swobody (Wolności) oraz ulicy Akademika Hnatiuka. Rzeźby na kopule stworzył Leonardo Macroni. Kiedyś bank, dzisiaj siedziba Muzeum Etnografii.
Przy krańcu Wałów Hetmańskich, sorry… Prospektu Swobody jest przepiękny, eklektyczny budynek Lwowskiej Opery, a przed 1939 rokiem Teatru Wielkiego. Jako że muzyka i sztuka nie ma mianownika w postaci języka, to warto wybrać się by tego doświadczyć. Podobno no.1 na Ukrainie.
Kolumna Adama Mickiewicza we Lwowie , to nie jest XX-lecie międzywojenne, to rok 1904! Dokładnie 30.10.1904 roku dokonano jej odsłonięcia, a więc jeszcze w czasach zaboru austriackiego. Polskość to były nie tylko zbrojne powstania, to również praca budująca bogactwo i umiejętność dialogu. Dokładnie tak było na terenach Galicji…
Przy tym samy bulwarze stoi pomnik poświęcony największemu chyba ukraińskiemu poecie – Tarasowi Szewcence. Gdy był na wygnaniu w Kazachstanie, gdzie zaprzyjaźnił z zesłanymi tam również Polakami, a na jego pogrzebie oprócz Ukraińców najbardziej liczni obecni byli Polacy.
Dzisiejszy Lwów to nie tylko historia, to również współczesność – graffiti to uliczna (czasami) sztuka. We Lwowie również znajdziecie to, co powstało dawno temu na tzw. zachodzie.
We Lwowie jest znalazłem jeszcze jedną… atrakcję?, zjawisko..?, nie wiem jak to nazwać…
PODWÓRKO ZAGINIONYCH ZABAWEK
W necie spotkałem się ze skrajnymi opiniami na temat tego miejsca. Większość, pomimo tego, że przychylna nie nie zachęca do odwiedzenia. Tymczasem… Gdzieś przy Starym Rynku, a nawet ulicy Kniazia Lwa, czy też knajpy Stary Lew znajdziecie stare pluszowe Lwy i nie tylko.
Ktoś, kiedyś przyniósł pluszaka, ktoś inny przyniósł kolejnego i tak się zaczęło. Legenda jest więc prosta i krótka, ale pewnie będzie wzbogacana z każdym rokiem, kiedy podwórko będzie funkcjonowało.
Zaletą tej plenerowej ekspozycji jest jej dostępność. Czynne 24h, free of charge – czego chcieć więcej. Nie byłem po zmroku, ale
Kończymy drugi dzień we Lwowie. Wieczór jednak też piękny, a lwowskie noce, jak już wiemy potrafią być bogate!
Tym razem trafiamy do KRYJÓWKI! Niekoniecznie nam, Polakom może się ta knajpa dobrze kojarzyć, ale spróbujmy się z nią zapoznać.
KRYJÓWKA (Криївка) – GASTRO-PARTYZANTKA
Криївка to lokal kultywujący nacjonalistyczne ukraińskie tradycje i stanowiący gloryfikację UPA, która dla Polaków nie jest organizacją, mówiąc oględnie, najmilej wspominaną. Lokal jest ukryty w południowej pierzei rynku i ciężko go znaleźć wejście. Przy wejściu wita nas „uzbrojony” partyzant, który żąda podania hasła. Hasło nie może być oczywiście inne jak „Slava Ukrajini”, a następnie obowiązkiem jest wypicie naparstka miodowej wódki (medowuchy). Restauracyjne sale przypominają nam o wojennych kryjówkach ukraińskich partyzantów. Całość – wystrój, menu, naczynia i serwowane dania oraz muzyka i kelnerzy przypominają nam o miejscu, gdzie się znaleźlismy.
O ile podane dania można uznać za totalnie spełniające oczekiwania, o tyle już nomenklatura karty dań już niekoniecznie. Nie ma co prawda żadnego nawiązania do działań UPA na Wołyniu, a raczej walce z hitlerowskimi Niemcami, to jednak nie do końca czułem się tam dobrze. Co by nie powiedzieć – gloryfikacja działań UPA, to niekoniecznie atmosfera, w której chciałbym delektować się posiłkiem. Na zasadzie – byłem, to doświadczenie mam za sobą.
LWÓW – DZIEŃ 3.
Dzień powrotu, a raczej dzień wyjazdu ze Lwowa. Do popołudniowego lotu do Kijowa pozostaje jeszcze trochę czasu. Udajemy się na Cmentarz Łyczakowski, ale o tym poczytacie tutaj: CMENTARZ ŁYCZAKOWSKI WE LWOWIE.
Lwów odkrywa jeszcze swoje piękno, którego nie zdążyliśmy dostrzec.
Lwów przyniósł nam jakże odmienne od Kijowa wrażenia. I nie chodzi bynajmniej tylko o architekturę.
To miasto jest odmienne chociażby z powodu atmosfery w nim panującej, której nie da się powtórzyć w innych ukraińskich metropoliach. To miasto jest jak pomost łączący dwie kultury i dwa światy, to przedsionek, który łączy Ukrainę ze światem zachodniej Europy.
Przed wylotem do Kijowa zdążymy jeszcze z jedną kulinarną atrakcją miasta. Pomiędzy pomnikami dwóch wieszczów – Mickiewicza oraz Szewczenki, przy Alei Swobody jest restauracja-muzeum słoniny, zwana oczywiście:
SAŁO – (Сало ресторан)
Słonina we wschodniej kuchni zajmuje swoje poczesne miejsce i jest oczywiście jedną z historycznych tradycji kulinarnych Ukrainy. Sało jako przekąskę jada się najczęściej peklowaną albo wędzoną. Oczywiście wykorzystuje się też jako farsz po zmieleniu), a także w odmianach solonej lub marynowanej.
Gdyby ktoś jednak wątpił w muzealny charakter knajpy oraz fakt, że słonina może być doskonałym plastycznym materiałem na rzeźbę, to w gablotach znajdzie zaprzeczenie swoich myśli.
Nie decydujemy się na sało w najczystszej postaci, ale w zamówionych daniach musi być obecna. Pamiętajcie, że słonina to prawie 100mg cholesterolu w 100 gramach produktu; to również istna bomba kaloryczna – 800kcal w 100-gramowej porcji.
Gdyby ktoś chciał sprawdzić wpływ posiłków spożywanych w SAŁO na jego wagę, to nie ma z tym problemu. Przed wyjściem czeka na niego prawdziwy test 🙂
Nie licząc topionej słoniny ze skwarkami, czyli smalcu – pyszny, to zarówno pierogi jak też barszcz ukraiński można spokojnie polecić. W SAŁO znajdziecie kuchnię ukraińską w najlepszym wydaniu – może ciężkostrawna, może czasami odważna w formie i smaku, ale z pewnością smaczna. Jedliście chociażby słoninę w czekoladzie..? Nie? Odwiedźcie koniecznie SAŁO!
ŻEGNAMY LWÓW…
SAŁO było ostatnim punktem naszej wizyty we Lwowie, jeszcze tylko podróż na lotnisko i lądujemy w Kijowie, gdzie wita nas mglisty wieczór.
Lwów jest miastem jakże odmiennym od Kijowa. Nie da się porównać panującej tam atmosfery do innych części Ukrainy. Nie przypomina też miasta sprzed 20 lat. Wiele się zmienia, impulsem było chociażby EURO 2012. Modernizacja lotniska, dworca kolejowego, centrum miasta. Lecz zmiany to nie tćylko infrastruktura, ale głównie zmiana charakteru miasta, mentalności ludzi. A to nie zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na to potrzebne są lata pracy u podstaw.
Lwów wydaje się jednak być awangardą tych zmian. Być może bliskość Polski – granicy UE, być może pozostałość po austriackim zaborze… Inaczej człowiek jest obsługiwany w knajpie, inaczej się tutaj ludzie uśmiechają. Podobno mieszkańcy Lwowa są najszczęśliwszymi na Ukrainie. Daje się to odczuć na każdym kroku. Nigdzie nie spotkaliśmy się negatywną postawą wobec Polaków, wręcz przeciwnie – doświadczyliśmy sympatii ze strony Ukraińców. Tutaj prawie każdy mówi po polsku, albo stara się mówić, a przecież historia polsko-ukraińska nie jest łatwa i przyjemna.
Lwów turystycznie rozwija się najszybciej na Ukrainie, w trakcie pobytu słychać było język polski, angielski, niemiecki czy słowacki. Za kilka lat będą tutaj tłumy z zachodniej Europy. Cieszę się, że miałem szansę zobaczyć to miasto jeszcze przed turystycznym szturmem. Życzę Lwowiakom jak najlepiej, a bliskość miasta sprawia, że pewnie wpadnę tam jeszcze na niejeden weekend.
COVID19 – MARZEC 20
Gdy przylatywaliśmy do Lwowa, nikt się utaj Covidem jeszcze nie przejmował. W Polsce nie było już płynu do dezynfekcji, a tutaj był dostępny w każdej aptece. O maseczkach i rękawiczkach nie wspomnę. Słowo social distance też było wszystkim obce. Życie toczyło się zwyczajnym rytmem, a ludzie wciąż byli uśmiechnięci. Wieczory pełne gości na rynku czy też w knajpach. Ba! Były nawet kolejki jak za czasów słusznie minionych.
Z Ukrainy udaje się nam wrócić 3 dni przed pierwszym lockdownem i załapujemy się na pierwszą kwarantannę. Jeszcze nie przypuszczałem, że następnym razem wsiądę do samolotu dopiero na początku czerwca, a w pierwszą podróż za granicę polecimy na początku lipca…
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Pogoda w marcu nie rozpieszcza – jest raczej chłodno; opadów prawie nie doświadczyliśmy, ale temperatury nie przekraczały 10C.
Z lotniska do centrum najlepiej dojechać trolejbusem linia nr 9) – czas dojazdu do Uniwersytetu – ok. 25-30 minut, skąd do rynku można dojść per pedes w 10-15 minut.
Proponuję unikać taksówek na lotnisku – ceny za dojazd do centrum to minimum 10-15 EUR, a za bilet na trolejbus zapłacicie nie więcej niż 7 UAH.
Jako miejscówkę wybraliśmy EUROHOTEL – róg Terszakowców i Tuhan-Baranowskiego – strona www: eurohotel.lviv.ua dobre opinie w necie pokrywają się z moimi odczuciami. Plus za obsługę, śniadania, restaurację, spokojną okolicę. Do rynku ok. 1km – 12-14 minut spaceru.
Komunikacja miejska we Lwowie jest tania; podróżuje się za grosze: bilet zwykły 6-7 UAH, studencki: 3-3,5 UAH, duża walizka 7 UAH – droższa wersja u kierowcy. Kara za jazdę na gapę to 120 UAH ale nie próbowaliśmy).
Inną charakterystyczną rzeczą są muzea, a raczej obiekty muzealnopodobne – apteka z muzeum, knajpy z muzeum – każdy sposób jest dobry na chargowanie turysty, ale niewątpliwą zaletą tych mikroekspozycji jest ich cena – na ogół free, albo 10-20 hrywien